czwartek, listopada 28

11.


Rozdział 11 - Lokator

Hermiona, wsparta pod boki, mierzyła wzrokiem swój szkolny kufer. Po spakowaniu wszystkich swoich podręczników, nowych szat i kilku ciuchów typowo mugolskich, kilku swetrów, mających chronić ją przed zimnem starych, zabytkowych murów, kilku lektur nadobowiązkowych, które w jej mniemaniu dawno powinny być włączone do literatury niezbędnej w nauce magii, oraz innych drobiazgów, kufer za nic nie chciał się zapiąć. Nie. I już. Oczywiście, dziewczyna mogłaby sobie z tym szybko poradzić, rzucając na niego zaklęcie zmniejszająco-zwiększające, ale tak się składało, że Krzywołap uwalił się na różdżce i nie bardzo chciał zejść, a Hermiona nie miała ochoty oglądać zdziwionego spojrzenia Olivandera, jeśli musiałaby wrócić po niespełna trzech tygodniach po kolejną.

W końcu prychnęła i z impetem usiadła na kufrze i – choć jej ciężar nie do końca wystarczał do tej czynności – docisnęła dwie pokrywy do siebie, by po chwili mocowania się z nimi zatrzaski załapały. Cała czerwona na twarzy z wysiłku sapnęła, podziwiając swoje dzieło, po czym ruszyła do kuchni biegiem, bowiem usłyszała, jak kuchenka dławi się przez kipiące ziemniaki.

Gdyby porównać widok kuchni dziewczyny do tego sprzed wizyty Ginny Weasley, wielu ludzi z pewnością uznałoby, że to dwa zupełnie inne pomieszczenia. Na kuchence wesoło pyrkały ziemniaki i bulgotał całkiem smaczny gulasz z marchewką i papryką, roznosząc słodkawy aromat po całym mieszkaniu. Na parapecie siedziała Aurora, przegryzając laskowe orzechy, obserwująca garnek z potrawą i nerwowo machająca puszystą kitą. W pomieszczaniu panował ogólny ład, a jedynym miejscem, które wciąż budziło lekki dyskomfort właścicielki, była szafka pod zlewem, gdzie wciąż walało się za dużo pustych butelek po winie. Trzeba mieć w życiu jakieś przyjemności. Za oknem świeciło późnosierpniowe słońce, zaś z prognoz pogody jasno wynikało, że każdy, kto jeszcze się nim nie nacieszył, musi się pospieszyć, bowiem natura jak w zegarku, równo 1 września zamierza pociągnąć jak z bicza po plecach zimnym deszczem każdemu, kto zachce wyściubić nos zza bezpiecznego domostwa.

Dziewczyna zerknęła na zegarek, mieszając łyżką w gulaszu, by ten nie przywarł do dna. Hm. Spóźnia się.

Wyłączywszy gaz, chwyciła za pokrywkę garnka, by zapobiec ostygnięciu jedzenia, następnie odlała miękkie ziemniaki i wyciągnęła talerze. Wcześniej tego dnia zeszła do piwnicy, w której znalazła troszkę skarbów – przede wszystkim kompot i wino ze śliwek, ale także sałatkę z ogórków jej babci, którą uwielbiała do obiadu. Po drodze zaliczyła nie do końca miłą konwersację z panem Grolewskym, oznajmiając mu, że wyjeżdża i od piątku rano będzie miał do czynienia z nowym lokatorem, mężczyzną w jej wieku, który zajmie się mieszkaniem do czasu jej powrotu. Właściciel kamienicy dał się przekonać tylko dlatego, że obiecała zabrać Krzywołapa, który ostatnio objawiał ogromne zainteresowanie najważniejszym gołębiem z kolekcji tego człowieka. Z całym szacunkiem do gołębi, ale Krzywołapa nie zostawiłaby tutaj nawet, gdyby ten obiecał kotu po 3 gołębie dziennie. A właściwie tym bardziej wtedy!

Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek do drzwi, do których dziewczyna pobiegła po zerknięciu na zegarek i odnotowaniu w pamięci: Acha. 15 minut spóźnienia. Jakież było jej zdziwienie, gdy do mieszkania wpadła jak burza Ginny Weasley z jej burzą rudych włosów i rzuciła się Hermionie na szyję niczym prawdziwy radosny huragan.

- HERMIONO, JESTEM TAKA SZCZĘŚLIWA!

Jako, że Grangerówna musiała się skupić na zachowaniu równowagi, z opóźnieniem dotarł do niej sens słów przyjaciółki, z którą widziała się tydzień temu w zgoła odmiennej atmosferze.


*
- Nie wiem, Hermiono. On chyba już nic do mnie nie czuje – powiedziała po raz sto miliardów pięćdziesiąty siódmy Ginny, siedząc na moim kuchennym stołku z tak posępną miną, że miałam ochotę wybuchnąć jej w twarz serdecznym śmiechem i o wszystkim jej powiedzieć. Co jak co, ale Harry Potter na pewno nie miał zamiaru zostawić dziewczyny, czego dowodem był kupiony niedawno pierścionek zaręczynowy.
- Myślę, Ginny, że wyciągasz zbyt poważne wnioski. W zeszłym miesiącu Harry otrzymał awans na wiceszefa biura aurorów. Wiesz, że to wywróciło nogami jego życie w pracy. Potrzebuje czasu na to, by wszystko sobie na nowo poukładać – powiedziałam lekkim tonem, łapiąc przyjaciółkę za ramię i ściskając je porozumiewawczo. Miałam nadzieję, że dziewczyna da się przekonać, bo najwyraźniej bliska była ruszenia „z kopyta” do ministerstwa i zrobienia chłopakowi prawilnej awantury.
- Ale my się praktycznie wcale nie widujemy! Specjalnie poprosiłam trenerkę o wcześniejsze dwa tygodnie wolnego przed szkołą, bo chciałam zrobić sobie małe wakacje i spędzić z nim trochę czasu, zanim wrócimy do Hogwartu, a on co? Nie znalazł nawet czasu, żeby pójść ze mną na kolację! – utyskiwała Weasleyówna. – Przecież to nie tak, że ja chcę całej jego uwagi, ale skoro on wychodzi, kiedy ja jeszcze śpię, a przychodzi, gdy ja już śpię – a przecież sama wiesz, że nie jestem wielkim śpiochem! – to mnie cholera bierze, że nie mamy nawet czasu na to, żeby porozmawiać!
Hermiona westchnęła w duchu. Wałkowały ten temat przeszło godzinę. Ginny raz krzyczała, raz płakała, a raz patrzyła na Hermionę jak na wybawienie, ale jedno pozostawało niezmienne – była wściekła i rozżalona. I, choć panna Granger rzucała argumentami jak z rękawa, nie mogła przekonać przyjaciółki do złagodzenia zdania na temat jej chłopaka – jeszcze chłopaka! – Harry’ego Pottera.
- Posłuchaj, może Ty też powinnaś odpuścić i dać mu do zrozumienia, że wiecznie czekać nie będziesz? Przecież masz rezerwację na weekend w hotelu w Albanii. Zabierz jakąś koleżankę z drużyny i odpocznijcie trochę!
Ginerwa zamrugała kilka razy, patrząc na Hermionę z twarzą bez emocji. Cisza zaczęła się przedłużać i gospodyni mieszkania miała zamiar już coś dodać, wyjaśnić, że odpoczynek przed wyczerpującym rokiem szkolnym na pewno jej się przyda, kiedy Weasleyówna zerwała się na równe nogi, wykrzykując:
- Hermiono, ty jak zwykle masz niesamowicie dobre pomysły!
Chwilę później już jej nie było. Oczywiście po tym, jak upewniła się po tysiąckroć, że Grengerówna nie ma ochoty na tego typu wypad.

*

- Spójrz! – wykrzyknęła dziewczyna, wyciągając przed nos przyjaciółki rękę z subtelnym złotym pierścionkiem, który Hermiona znała już z Pokątnej. – Harry mi się oświadczył!
Jakby to nie było oczywiste – zaśmiała się w duchu dziewczyna i poprowadziła Ginny do kuchni. Ta całą drogę trajkotała o ostatnich kilku dniach.

- Wiesz, posłuchałam Cię, zabrałam Cynthię Clarke z Harpii – trenerka obiecała, że skróci mnie za to o głowę! – do Albanii i tam spędziłyśmy naprawdę uroczy weekend. Masaże, pływanie z delfinami i piesze wycieczki po tamtejszych górach i lasach to coś, co każdy powinien przeżyć! No i ten szampan! Poezja! Przedłużyłyśmy pobyt do wtorku i dopiero wczoraj wróciłam do domu. Harry przez cały ten czas się nie odzywał, więc byłam zła, jak weszłam do domu i go nie zastałam, ale powiedziałam sobie, że skoro już mu nie zależy, to ja wypłakiwać sobie oczu nie mam zamiaru!

Hermiona słuchała z uwagą.

- No, ale w końcu koło 16.30 wrócił do domu – to strasznie wcześnie jak na niego! Wpadł do sypialni, oznajmił, że mam pół godziny na to, żeby się ogarnąć, bo zabiera mnie na późny obiad do jednej z „najbardziej obleganych restauracji” w magicznym świecie. I NIE UWIERZYSZ. Zabrał mnie do DZIURAWEGO KOTŁA. Myślałam, że go tam uduszę. On w dżinsach i białej koszuli, a ja odstawiona jak szczur na otwarcie kanału! Co prawda wynajął specjalną lożę, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Zjedliśmy całkiem smaczną kolację i zamówiliśmy desery. Poprosiłam o czekoladowe brownies. No i dostałam takie do polania płynną gorącą czekoladą – wiesz, jak uwielbiam czekoladę! – ale jak tylko wylałam zawartość dzbanuszka, to ciastko rozpadło się na pół, a pomiędzy leżał pierścionek – i wtedy mi się oświadczył!

Ginny, rozanielona, opadła na kuchenny stołek i oparła głowę na dłoniach, wyrażając tym samym tak wielkie zakochanie, że aż nie było to do niej podobne. Hermiona zaśmiała się w głos.

- A widzisz? Myślałaś, że Harry chce cię zostawić! – wytknęła jej przyjaciółka, ciesząc się serdecznie z jej szczęścia. – Ale! Jak to się stało, że mówisz mi o tym dopiero jakieś 20 godzin później?! – zapytała z udawaną urazą. Nie spodziewała się reakcji przyjaciółki.

 Ginny spąsowiała, spuściła głowę ze wstydem wykręcając sobie palce, a po chwili zachichotała nerwowo.

Hermiona stanęła w pół kroku.

- Ginewro Molly Weasley. Co Ty chcesz mi powiedzieć?

Ginny rzuciła jej szybkie, lekko zawstydzone spojrzenie, po czym wydęła usta w iście matczynym geście i powiedziała:

- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ty i Ron nigdy tego nie robiliście.

Mówiła całkowicie pewna swojego przekonania, podczas gdy Hermiona nie tylko zachłysnęła się głośno powietrzem, ale sama spąsowiała niczym piwonia. Owszem, Hermiona sypiała w jednym łóżku z Ronaldem, ale nigdy, nigdy nie posunęli się tak daleko. Głównie dlatego, że ona nie chciała.
- Mniejsza o mnie i Rona… Opowiadaj jak było! – wykrzyknęła z przejęciem Hermiona, zasiadając po drugiej stronie stołu i wpatrując się w Weasley’ównę intensywnie.

Ginny zaczerwieniła się jeszcze bardziej i już-już zaczęła mówić, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

- Och, spodziewasz się kogoś? – zapytała najmłodsza z Weasley’ów, zrywając się na równe nogi i rozglądając z paniką po kuchni. Czuła się lekko zagubiona, bowiem – choć zauważyła dodatkowo wyciągnięty talerz – wyobrażała sobie tę rozmowę jako intymną chwilę dwóch największych przyjaciółek.

- Właściwie to tak – odparła równie wybita z rytmu Hermiona. Tok tej rozmowy sprawił, że zupełnie zapomniała o umówionym obiedzie, wynajmie i samym powrocie do Hogwartu. – To nowy lokator, który zajmie się mieszkaniem, gdy będę w szkole – zaczęła wyjaśniać dziewczyna, ale Weasley’ówna w ogóle jej już nie słuchała.

Rudowłosa chwyciła za porzuconą w pośpiechu torebkę i – mówiąc, że na pewno wszystko jej opowie później, ale teraz nie chce już dłużej przeszkadzać – ewakuowała się z mieszkania Grengerówny, jednocześnie otwierając drzwi przed kolejnym gościem.

Rolf Scamader miał skonsternowaną minę, gdy drzwi otworzyła Ginny, a jeszcze bardziej zdziwił się, gdy dziewczyna przepchnęła się między nim a framugą i – pośpiesznie się tłumacząc – zbiegła po schodach, by po chwili zniknąć z cichym pyknięciem.

Hermiona, z ogromnym poczuciem, że zawiodła przyjaciółkę, wpuściła magizoologa do mieszkania z półsmutnym uśmiechem, po czym zaprosiła go do kuchni.

- Przepraszam za spóźnienie, małe problemy z moimi ulubionymi parszywymi pseudohodowcami. Wyobraź sobie 15 cholernych leucrott w jednej stajni. I to samic! Armagedon – wytłumaczył się gość Hermiony i – zaproszony gestem, zasiadł za kuchennym stołem.

- Leucrott? – zapytała zaciekawiona. Kiedyś słyszała już tę nazwę, ale coś mgliście odbijało jej się po głowie. – Czego się napijesz? – dodała, nim rozmówca zdążył odpowiedzieć na pytanie, wskazując na kompot, wodę i wino. Rolf wskazał na dzbanek z przejrzystym płynem i rozpoczął iście uniwersytecki wykład.

- Leucrotta to magiczne stworzenie, które wygląda jak połączenie hieny i łosia, chociaż te hodowlane coraz częściej tracą rogi. Mój ojciec zajmował się nimi jakiś czas temu, gdy wyjechaliśmy na pół roku do Etiopii, gdzie występują w środowisku naturalnym. Ciotka Queenie i wuj Jacob wybrali się razem z nami i okazało się, że w pobliżu tamtejszego stada zdolności parapsychiczne ciotki mocno się wyostrzają. I od tej pory tata się nimi zajął – powiedział młody Scamander.

- Musiałeś mieć ciekawe życie u boku kogoś takiego, jak Netwon Scamander – powiedziała zafascynowana Hermiona, stawiając przed gościem talerz z parującym obiadem i miseczkę z sałatką z ogórków.

Rolf posłał jej półuśmiech.

- Dla mnie było normalne. Dopiero jak poszedłem do Beauxbatons zobaczyłem, że nikt z moim znajomych nie znika na pół semestru, a opieka nad abraksanami nie jest czymś, co każdy rodzic przekazuje swojemu dziecku, a hodowanie nieśmiałka, który nie chce się opuścić na krok, może być źle obierane przez profesorów – wyjaśnił, śmiejąc się sam z siebie. – Musiałabyś widzieć minę profesor Madame Makxime, jak zapytałem, czy mogę nakarmić kelpię z pobliskiego jeziora jednym z kolegów z pokoju!

Hermiona roześmiała się serdecznie. Lubiła Rolfa. Od chwil grozy z Tamirą, kontaktowała się z nim regularnie, a podczas jednego ze spotkań w pobliskim parku, w którym ostatnio mocno rozpanoszyły się gnomy, napomknęła mu, że nie wie, co zrobić z mieszkaniem – nie chciała, by podczas jej nauki w Hogwarcie stało całkiem puste. Wtedy też dowiedziała się, że Rolf szuka lokum blisko centrum Londynu, bo międzynarodowa, codzienna teleportacja z obrzeży Francji, bywała uciążliwa, zwłaszcza iż ten poświęcał się teraz zdecydowanie tropieniu kreatur, które wyszły spod różdżki Anthony’ego Notta i rozpełzły po środkowej Anglii.

Zjedli obiad wymieniając się pomysłami i ciekawostkami z ulubionych dziedzin magii – jego – zoologii, jej – transmutacji, które mogły im nawzajem pomóc, a Hermiona czuła, że – mimo niepokoju związanego z Ginny i jej nagłym wyjściem z mieszkania dziewczyny – zaczyna czuć się naprawdę dobrze w towarzystwie młodego – choć starszego od niej o 5 lub 6 lat – czarodzieja. W czasie, w którym Hermiona zamierzała podać deser – znalezione w pobliskiej wytwórni lodów tradycyjnych, pyszne lody o niespodziewanie smacznym aromacie palonego masła, przypałętał się także Krzywołap, który wskoczył Rolfowi na kolana i domagał się pieszczot, więc Scamander został uziemiony. Hermiona zaś od jakiegoś czasu siedziała z Aurorą uczepioną jej ramienia.

- Zdajesz sobie sprawę, że to nie jest zwykła wiewiórka? – zagadnął Scamander po jakimś czasie przyglądania się gryzoniowi na ramieniu Grangerówny. Dziewczyna rzuciła mu zdziwione spojrzenie. – Nie jestem do końca pewny, chociaż ma typowe ubarwienie sierści i lekko strzeliste uszka z takim pióropuszem na końcówkach oraz piękną barwę tęczówek, przypominającą sosnowe igły zimą, ale wydaje mi się, że to odmiana rosyjskiej wiewiórki nazywanej Udachlivyj, czyli szczęściara. Gdzie ją znalazłaś?

Hermiona zamyśliła się. Aurora siedziała jej na ramieniu praktycznie cały czas. Chyba, że Hermiona akurat ją karmiła w koszyku, w którym mieszkała. Wiewióreczka trzymała się jej ramienia pewnie i chętnie spała w kieszeni koszuli w kratę, którą na plecy wieczorami zarzucała jej właścicielka. A Grangerównie ostatnio wszystko szło jakoś łatwiej i po myśli. Zadumała się przez chwilę.

- Właściwie znalazł ją Remus Lupin z jego synkiem, Teddym. Na pewno wiesz, o kim mówię – zaczęła.

- Tak, oczywiście, z Remusem pracowaliśmy niedawno nad projektem, który w końcu sprawi, że wilkołaki nie będą tak wykluczone społecznie, jak dotąd.

Hermiona się uśmiechnęła.

- Twierdzili, że znaleźli małą w lesie. Odkarmiłam ją trochę mlekiem, bo Remus twierdził, że sam nie będzie miał czasu się nią zająć. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. Nie wiedziała, czy Remus wiedział, jakim gatunkiem wiewióreczki ją obdarował – podejrzewała, że wiedział na pewno, że nie jest to zwykły rudzielec, zresztą jak się okazało, nie mający zbyt wiele wspólnego z tym kolorem sierści. Aurora po tym niespełna miesiącu przybrała jasnoszarą barwę z pojedynczą pręgą na grzbiecie w rudawym kolorze. – Szczerze mówiąc, nigdy nie przyglądałam się rosyjskiemu ekosystemowi magicznemu – dodała.

Rolf wyglądał na rozbawionego.

- Trudno się dziwić, jakoś te obszary w Hogwarcie są zupełnie pomijane, a przecież to jedno z największych skupisk naprawdę potężnych magicznych stworzeń. Aż dziw, że Hagrid wam nie wspominał o Spiżobrzucha Ukraińskiego, który z Ukrainy wyniósł się przez ocieplenie klimatu, ani o Lodowarku Syberyjskim. Ta cholera nie tylko strzela lodowym podmuchem, ale też ryje w lodzie głębokie tunele, do których wpadają mugole i robią mnóstwo zamieszania w tamtejszym Ministerstwie Magii. Oczywiście o ile najpierw nie zostaną zjedzeni.

Rolf mówił to tonem lekko zniesmaczonego ignorancją specjalisty, jednak takiego, który nie robi i nie uważa za głupka swojego rozmówcy.

- Sam wiesz, że te tereny są akurat najmniej zbadane, a chyba nie posądzasz Hagrida o wczytywanie się w najnowsze artykuły o tak nieprzyjaznym miejscu jak Syberia – zażartowała dziewczyna, a Scamander podchwycił żart i po chwili śmiali się do rozpuku ze wszystkiego co tylko przyszło im do głowy, nie do końca przejmując się faktami naukowymi na temat większości z omawianych zagadnień.

Po mile spędzonym popołudniu, Hermiona wręczyła Rolfowi klucze do mieszkania i pokazała jak zdejmować podstawowe zabezpieczenia. Scamander okazał się pojętnym nowym lokatorem i krótko przed 18.00 rozstali się. Rolf pojechał jeszcze na krótką wizytę do Ministra Magii, z którym miał do omówienia pewne kwestie, o których nie mógł opowiadać osobom niebezpośrednio zaangażowanym, co Hermiona w pełni zrozumiała. Świat Czarodziejów od zawsze miał mnóstwo tajemnic, a gdy zdecydowała się od niego odsunąć, te tylko się spotęgowały… i to do sześcianu.

Dziewczyna spędziła miły wieczór, doczytując informację z wyczarowanej skądś książki na temat Aurory i zupełnie nie przewidując tego, co przyniesie jej kolejny dzień.

A ten przywitał ją siarczystym deszczem i jeszcze zimniejszym wiatrem, niż przewidywali meteorolodzy.

1 września. Wracała do Hogwartu.

_____________________________________________
Oficjalnie: Dzieciaki w szkole to małe energetyczne wampirki. Przepraszam, że tak późno. Dajcie znać, co tam :) 

3 komentarze:

  1. Cześć!
    Wiem, że trochę to zajęło i najmocniej przepraszam za czas oczekiwania na ocenę Twojej twórczości. Opowiadanie Spalony feniks miało zostać ocenione przez Dafne, ale ostatecznie zaproponowałam jej swoją pomoc. Mam nadzieję, iż nie masz nic przeciwko.
    Efekt znajdziesz po tym adresem: KLIK!
    Pozdrawiam cieplutko
    Ayame
    Wspólnymi Siłami

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, zaglądam co jakiś czas w nadziei, że zobaczę nowy rozdział. Wierzę, że kiedyś wrócisz do pisania i zaskoczysz nas kolejną odsłoną historii Hermiony. Przesyłam dużo uścisków i pozdrowień. NanuNana.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawe opowiadanie. Liczę, że kiedyś jeszcze coś tu zobaczę, bo inaczej szkoda by było takiego potencjału. Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis