wtorek, sierpnia 15

02



Rozdział 2 „Na Pokątną”

Hermiona przewróciła do góry nogami całe mieszkanie. Szukała w szafkach, w garderobianej szafie, na nocnym stoliczku, pod nim, w koszu na śmierci i w słoikach na słodycze. W koszu na brudną bieliznę, w zlewie i na zawalonym ubraniami fotelu. Za telewizorem i pod łóżkiem, a nawet w pralce i na balkoniku, który wychodził na zatłoczoną ulicę Londynu. I nic. Różdżka wsiąkła jak kamień w wodę.
- Mógłbyś mi pomóc, mały zdrajco – warknęła dziewczyna do rozłożonego na poduszce kota, który obserwował ją od jakiegoś czasu z leniwym wyrazem pyszczka, powoli kiwając ogonem przypominającym szczotkę do butelek i mrucząc od czasu do czasu. Pokręciła głową i usiadła na podłodze, czując, że ciało odmawia jej posłuszeństwa. Po tym, jak udało jej się przetrząsnąć prawie każdy kat mieszkania w poszukiwania niepozornego cienkiego patyczka, czuła się wyczerpana i zmęczona, a różdżki jak nie było, tak dalej nie miała. Złapała się za kostki u nóg i pochyliła głowę między kolana. Musiała znaleźć różdżkę. Przecież magia była jedynym czynnikiem, który chronił ją przed niebezpieczeństwami czarodziejskiego świata.
Mimo że to właśnie w świecie magii najbardziej cierpiała i to w świecie magii najwięcej krzywdy doznała, wiedziała też, że odcinanie się od niej na niewiele się zda. Magia, której raz posmakowałeś, zawsze będzie już ci towarzyszyć, choćbyś nie wiem, jak bardzo chciał się od niej uwolnić. A Hermiona nie chciała. Odnajdywała pewną hierarchię i porządek w posługiwaniu się magią połączoną z mugolskimi urządzeniami. Lubiła, kiedy odkurzacz sam radził sobie z dywanem w salonie, albo jak pralka sama się zapakowała, a przy machnięciu różdżki całe pranie wylądowało zgrabnie powieszone na suszarce. W końcu uwielbiała uczucie, kiedy jednym machnięciem różdżki przywoływała z kuchni kieliszek z winem czy schłodzony napój, albo kiedy magicznie zasilana maszyna w 15 minut przygotowywała wspaniałe lody o jej ulubionym smaku słonego karmelu. Wygody, jakie dawała magia, ale też piękno, które potrafiła stworzyć, nie wynagradzały zła. Ale drobne dobre uczynki, jak dokarmienie bezdomnego psa przez dziecko z naprzeciwka czy przeprowadzenie staruszki przez ulicę, nie wynagradzały też zła świata niemagicznego.
- Miau.
Jej rozmyślania, toczące się gdzieś pomiędzy rozkwitniętym polem czarnych róż, które wyhodowała wspólnie z babcią dwa lata wcześniej skorzystawszy z mocy magicznego nawozu, a martwymi oczyma Parvati Patil, którą wygrzebywała z gruzów Hogwartu, zostały przerwane przez stłumione miauknięcie kota. Stłumione dlatego, że ten mały zdrajca trzymał w pyszczku niepozorny patyczek, z którego właśnie buchnął snop czerwonych i pomarańczowych jak futro Krzywołapa iskier.
- Miałeś ją przez cały czas?! – wykrzyknęła Hermiona, opuszczając ręce w geście zrezygnowania. Kot popatrzył na nią, po czym wywrócił się na plecy i zaczął przybierać rozbrajające pozy. Gdyby nie to, że Hermionę rzeczywiście wyczerpało szukanie różdżki, która tak naprawdę cały czas leżała na sofie pod kotem, prawdopodobnie rozczuliłaby się i zaczęła głaskać Krzywołapa po brzuchu, bowiem mimo swojej wielości i wieku, w tych pozach cały czas wyglądał na małego kociaka szukającego miłości. Tego też chyba oczekiwał zwierzak, bo kiedy ręka Hermiony wystrzeliła nie w łagodnym geście nie do jego brzucha, ale do różdżki w jego pyszczku, uskoczył gwałtownie z niezadowolonym miauknięciem i pędem schował się pod szafą.
No to koniec – pomyślała dziewczyna, wiedząc, że prośby i groźby nie wywabią Krzywołapa spod szafy, dopóki ten nie uzna, że Hermiona wycierpiała już tyle, że poniosła odpowiednią karę dla swojego okropnego zachowania wobec niego. Mimo to, dziewczyna podniosła się sprzed groszkowozielonej sofy, strzepując z kolan rude kosmyki sierści kota, po czym podeszła do szafy i uklęknęła zaglądając pod nią. Krzywołap siedział w kącie, obserwując ją niezadowolonym, obrażonym spojrzeniem, a koniec ogona, widoczny z jego lewej stronie, drgał w wyrazie ostrzegawczym, by dziewczyna nie próbowała siłą odbierać kotu jego przyciśniętej łapą zdobyczy.
- Krzywołap, proszę – mruknęła wyciągając do niego rękę, ale kot prychnął na nią jeszcze bardziej ostrzegawczo. Dziewczyna westchnęła. – Krzywołapku – dodała pieszczotliwie, ale kot zamachnął się na nią łapą z obnażonymi pazurami, którą zaraz z powrotem położył na leżącej kilka centymetrów od wyciągniętej dłoni Hermiony. Dziewczyna wiedziała, że kot nie zrobiłby jej krzywdy, a przynajmniej nie umyślnie, ale obraziła go śmiertelnie, a wtedy podrapanie stawało się całkiem realną wizją. Tak więc próbowała próśb i gróźb, aż w końcu zrezygnowana położyła się przy szafie na podłodze, starając się znaleźć jak najwygodniejszą pozycję, świadoma wyczerpania i potrzeby odetchnięcia po dniu – jakby nie patrzył – pełnym emocji.
Już zasypiała, tuląc policzek do białego futra dywanu, który sama kiedyś wybrała jako prezent dla babci. Już prawie oddawała się w objęcia Morfeusza, czując, że być może tego wieczoru będzie dla niej łaskawy i nie ześle kolejnej fali okropieństw i nie zmusi jej do obudzenia się z krzykiem i skurczami żołądka. Kiedy nagle donośny trzask i miauknięcie bólu wyrwało ją brutalnie ze świata pomiędzy życiem a marą.
Poderwała się gwałtownie, zaczerpując mocno powietrze i rozejrzała zdezorientowana po ciemnym pokoju. Za oknem zapadał właśnie zmrok, a szarówka sprawiała, że zanim Hermiona odzyskała ostrość widzenia, miała wrażenie, że leży tuż obok martwego ciała Severusa Snape’a, a w oddali słychać śmiech jednej z najbardziej znienawidzonych przez nią osób, jakie świat nosił na swoich barkach – Dracona Malfoya. Ciemny kształt obok okazał się jednak tylko zmiętą kołdrą, którą w południe zostawiła na podłodze, a śmiech zaledwie wspomnieniem. Zadrżała, potarła nagie ramiona, strzepując tym samym gęsią skórkę i zajrzała pod szafę, gdzie Krzywołap z żałosną miną przesuwał po podłodze dwa patyczki, każdy z różnej strony zakończony nierówno i ostro. Z wąsów kota unosił się delikatny, szary dym, jakby ten podszedł zbyt blisko kominka i dał się poparzyć, a Hermiona uświadomiła sobie, że dwa patyczki, którymi bawi się jej kot, to resztki jej ukochanej różdżki.
Powinna się wściec. Powinna szaleć i skrzyczeć kota za to, co zrobił z jej jedyną bronią. Zamiast tego poczuła się bezbronna i niechciana przez świat czarodziejów, który przez kota przekazywał jej, że nie zasłużyła na magię, nie zasłużyła na różdżkę. Rozpacz popłynęła z jej płuc do gardła i zdusiła je, a na zewnątrz wydobył się tylko zdławiony jęk, zalążek płaczu.
Czuła się niepotrzebna i zapomniana. Jakby wizyta Ginny była tylko uroczym snem, albo tylko głupim wspomnieniem. Albo wizją, jaką stworzyła jej świadomość, łapiąca się ostatniej deski ratunku przed tym, co Hermiona planowała od tygodni – cichą i niezauważoną śmiercią. Trudno jej było przyznać się przed samą sobą, że to właśnie był cel, jaki zamierzała osiągnąć, że nie chciała już dłużej zmuszać się do oddychania, bo z każdą dawką powietrza, jakie wtłaczała do płuc, czuła się tak, jakby było żrące i wywoływało ból, którego nie potrafiła znieść.
Skuliła się i oparłszy się o ścianę pozwoliła, by szloch targnął jej ciałem, a łzy popłynęły swobodnie po policzkach i byłaby tam została na cały wieczór i połowę nocy, gdyby nie to, że spod szafy wychynął przestraszony i oczekujący złości kot. Patrzył na nią z żałosną miną i pomiaukiwał cichutko, jakby z poczuciem winy, ale kiedy nie doczekał się bury, wyszedł spod szafy i wdrapał się na kolana swojej pani, po czym zaczął lizać ją po twarzy i dotykać mokrym nosem, próbując w ten sposób powstrzymać łzy i stać się pocieszeniem. Hermiona prze chwilę chciała go odepchnąć i w spokoju pogrążyć się w rozpaczy, ale wtedy przypomniała sobie, że on nie da jej po prostu spokoju. Był prawie tak samo uparty jak ona, a także - jak stwierdziła Ginny, a przed nią Syriusz Black – wyjątkowo mądry. Poczuła, że jest dla kota istotna i przez to nie jest zupełnie sama, a w głowie obijały jej się słowa rudowłosej przyjaciółki – Nie jesteś sama, masz przyjaciół. Przygarnęła kota do piersi i pozwoliła się lizać, a szorstki język sprawiał, że czuła się kochana przez zwierzęcego przyjaciela, a przy tym odczuwała łaskotki, które po chwili zmusiły ją do zaprzestania płaczu na rzecz niekontrolowanego chichotu. Wiedziała, że Krzywołap nie przestanie, zanim jej twarz nie będzie sucha, a policzki nie będą jej bolały od rozciągającego je uśmiechu. Ale pozwoliła mu na to, nie pamiętając już kiedy ostatnio tak bardzo się śmiała.
*
Kilkadziesiąt minut później weszła do łazienki, z kotem w ramionach, po czym położyła go w jego ulubionym miejscu, w którym trzymała zawsze świeże, pachnące pranie. Teraz na jego dnie została tylko poszewka od poduszki, ale kot i tak zamruczał z zadowoleniem, kiedy Hermiona podrapała go za uchem. Dziewczyna odwróciła się do kota tyłem i pochyliła się nad wanną, po czym odkręciła kurek z gorącą wodą, a po chwili zatkała odpływ i dolała do napełniającej się wanny jej ulubiony herbaciany płyn. Po chwili całe pomieszczenie pachniało nie tylko świeżo zaparzoną herbatą, ale czystością, a Hermiona ze zdziwieniem stwierdziła, że brakowało jej uczucia czystości. Rozebrała się i już miała wchodzić o wody, kiedy spojrzała na siebie w lustrze i przeżyła szok. Blada skóra miała niezdrowy żółty odcień, a na ciało była tak okropnie naciągnięta, jakby żebra miały ją przebić przy najmniejszym ruchu, a kolana postanowiły zaprezentować kości w całej ich okazałości. Szok odmalował się na twarzy Hermiony, która dotychczas raczej nie była zadowolona z wyglądu własnego ciała, ale z zupełnie odwrotnego powodu – czuła, że na brzuchu i udach miała trochę za dużo tłuszczu, a biodra wydawały jej się zbyt szerokie. Teraz była po prostu wychudzona i to do tego stopnia, że aż jęknęła na własny widok. Nie miała ani mięśni, ani krągłości kobiety, za to mocno odznaczały się jej żebra i obojczyki, jakby była na krawędzi anoreksji. Kiedyś bardzo interesowała się tym tematem, czytała artykuły, a nawet przygotowywała wypracowanie dla profesora Slughorna na temat tego, jak nadmierna chudość i wygłodzenie mogą wpłynąć na umiejętności magiczne młodych czarodziejów. Teraz dotarło do niej, że doprowadziła się do takiego stanu, że nawet ze sprawną różdżką mogła mieć problemy z rzucaniem prostych zaklęć. Pokręciła głową i szybko zanurzyła się w wodzie po szyję, pragnąc wymazać ze świadomości własny opłakany wygląd.
Woda była przyjemna, choć parzyła jej skórę. Szorstka gąbka, namydlona wcześniej ogórkowym mydłem, drażniła i potęgowała uczucie czystości, które z każdą chwilą pojawiało się w dziewczynie. Lubiła być czysta. Czysta i pachnąca. To przypominało jej w miarę bezpieczne czasy w Hogwarcie, kiedy codziennie, a nawet dwa razy dziennie mogła spokojnie poleżeć w pianie i gorącej wodzie najpierw w łazience przyłączonej do dormitorium dziewczyn, a później w łazience prefektów, a jedyne co jej zagrażało to poparzenie przez jedno z niebezpiecznych stworzeń Hagrida czy usłyszenie niepochlebnej opinii o czystości jej krwi od grupki obślizgłych Ślizgonów.
Zanurzyła się przez chwilę pod powierzchnię wody w wannie i postarała się, żeby jej włosy napęczniały od płynu. Następnie już z głową ponad jego powierzchnią, sięgnęła po szampon i szybkimi ruchami umyła głowę. Czuła się wyczerpana, a gorąca woda sprawiała tylko, że wrażenie zmęczenia łączyło się z ciepłem i naturalną chęcią leniuchowania w wodzie. Dziewczyna była pewna, że gdyby poddała się gorącu i przyjemności, za chwilę oczy same by się jej zamykały, a to mogło skończyć się w dwojaki sposób – utopieniem, albo zapaleniem płuc po nocy spędzonej w – cały czas stygnącej – wodzie. Szybko więc zakończyła kąpiel, z żalem patrząc na znikający w odpływie jeszcze ciepły płyn, owinięta ręcznikiem. Postarała się, żeby jej ciało nie zostawiło mokrych plam podczas drogi do szafy, z której wyciągnęła czystą białą bawełnianą koszulkę na cienkich ramiączkach, którą nosiła kiedy miała jakieś 14 lat. Dodatkowo naciągnęła na siebie krótkie spodnie z mniej więcej tego samego okresu po kilkuminutowych poszukiwaniach czegoś, co nie zlatywałoby z jej ciała. Musiała coś zrobić z jej ubraniami, bo wiedziała, że za duże spotęgują tylko wrażenie jej wychudzenia, a przecież nie chciałaby się przyznawać przed całym Hogwartem, że ma problemy z łaknieniem…
Zaraz. Przed całym Hogwartem?
Nie myślała nawet o propozycji, jaką złożyła jej Ginny, a podświadomie już zastanawiała się nad tym, co czeka ją po powrocie do szkoły? Halo. HALO. Do żadnego Hogwartu się nie wybierała!
Ale tak czy siak, przydałaby jej się różdżka. A tą mogła dostać tylko na Pokątnej.
Westchnęła, czując, że wizyta w najbliższym sklepie z różdżkami stała się stanowczo zbyt naglącą sprawą, żeby odkładać ją dłużej niż o jedną noc. Poczłapała do sypialni, w której to zastała niespodziewanego gościa – ładnego puszczyka, siedzącego na jej łóżku ze zwitkiem pergaminu, mającym najwyżej 10 centymetrów długości, a 7 szerokości. NA nim zaś nabazgrane było jedno zdanie.
A spróbuj iść spać bez kolacji!
Hermiona zaśmiała się pod nosem, uświadamiając sobie, jak bardzo Ginny ją zna. Poszła więc do kuchni i pogrzebała w stosie zapasów, jakie przyniosła ze sobą rudowłosa. W końcu wybrała owocowy jogurt, który zaatakowała łyżeczką jak niegdyś jagnięcinę w potrawce w Hogwarcie, gdy spieszyła się do biblioteki w poszukiwaniu niezbędnych jej informacji do założenia stowarzyszenia WESZ. Nie chodziło o głód, tak jak i wtedy w Hogwarcie, ale o to, że chciała jak najszybciej znaleźć się w innym miejscu. W tym przypadku chodziło o łóżko. Czuła się wyczerpana i zmęczona dniem, a wiedziała, że jutrzejszy nie będzie łatwiejszy. Skończyła jedzenie i szybko powędrowała do sypialni, modląc się do wszystkich bogów, by noc przyniosła odpoczynek.
*
Hermiona sapnęła, kiedy po wykonaniu niezbędnego do teleportacji obrotu, jedynym skutkiem był kołowrotek w głowie i problem ze złapaniem oddechu. Sądziła, że po w miarę spokojnie przespanej nocy, obudzeniu się kichnięciem przez ogon Krzywołapa przy nosie zamiast zwyczajowym wyrwaniem się ze snu z krzykiem, a następnie zjedzonym śniadaniu, na który składało się jabłko i garść musli z mlekiem, nie będzie miała większych problemów z czarami, które nie wymagały wypowiadania zaklęć ani obecności różdżki. Otóż, czekało ją rozczarowanie. I podróż metrem. Ugh.
Środek lata i podróż londyńskim metrem nie należała do udanych zestawów sposobów na spędzenie poranka. Oprócz oczywistych niewygód, jakim był tłum spieszących się wszędzie zwykłych ludzi, którzy rzadko patrzyli na innych, potrącali i popychali siebie nawzajem, Hermionie przeszkadzała konieczność wyjścia z domu ze świeżo wyrobioną świadomością swojego tragicznego wyglądu. Od razu postanowiła, że skryje się za jak największą warstwą materiału, ale niezwykły jak na tę część świata upał w wysokości prawie 30 stopni, sprawiał, że chęć nałożenia na siebie długich spodni i bluzki z długim rękawem, stawał się niezrozumiałym kaprysem, który z pewnością będzie zwracał na dziewczynę uwagę w zatłoczonym metrze. Z drugiej strony, 22-latka nie potrafiła zmusić się do ubrania bardziej oficjalnego uniformu, który tłumaczyłby jej strój względem pogody. Ostatecznie Hermiona wyciągnęła z odmętów szafy stare dżinsy, o których istnieniu zapomniała lata wcześniej, a na wierzch wciągnęła koszulkę z nadrukiem. Spodnie ścisnęła paskiem, by nie wisiały na niej zbytnio, po czym założyła trampki i ruszyła przed siebie.
Słońce piekło i raziło jej skórę i oczy, ale Hermiona nie poddawała się i – mimo swojego dość żałosnego tempa – powoli zbliżała się do jednego z pośrednich celów w tej wyprawie – bo właśnie w takich kategoriach traktowała podróż na Pokątną – czyli pobliską stację londyńskiego metra. Tłumy londyńczyków, tak jak przewidziała, spieszyli się nie patrząc na chwilowych współtowarzyszy podróży, których połączyła wspólna myśl – zdążyć na pociąg. Potrącenia, popchnięcia i złowrogie spojrzenia, a także kilka nerwowo rzuconych steków przekleństw nie zdziwiły dziewczyny. Świat był pełen przemocy, o czym dał Hermionie wyraźnie znać. Kilka nieuprzejmości ze strony mugoli wcale nie było dla niej niczym przykrym czy niespodziewanym. Po prostu nie zwracała na to uwagi.
Podróż metrem też nie należała do najprzyjemniejszych. W miarę wczesna jak na sobotę godzina 9.00 przyciągnęła do metra jeszcze więcej niż normalnie ludzi o tej porze, a smukły pociąg chyba tylko dzięki jakiemuś zaklęciu zmniejszająco-zwiększającemu mógł pomieścić ten tłum. Hermiona zdziwiła się, że udało jej się dopchać do jego wnętrza, a tym bardziej zdziwiła się, gdy została pchnięta na wolne miejsce przez przypadkowego mężczyznę, który spieszył się do automatu z biletami. Smród, jaki panował w pojeździe potęgowany dodatkowo gorącem i wonią niemytych ciał, sprawiał, że Hermionie zbierało się na wymioty, a samą podróż raczej pamiętała średnio, skupiwszy się na zachowaniu treści żołądkowych w odpowiednim miejscu i na ochronie stóp przed zdeptaniem. Wątpiła, czy wszystkie kości wytrzymałyby, gdyby któryś z zakrawatowanych jegomościów z lekką nadwagą nastąpiłby na jej nogę. Nie wspominając już o kobietach obutych w szpilki. Hermiona nie mogła nigdy pojąć co takiego było w takich butach, że kobiety zmuszały się do ich noszenia, wiążącego się z bólem, odciskami i otarciami skóry, a także groźbą utraty równowagi. Sama stawiała nogi twardo na ziemi, w czym pomagały zdecydowanie płaskie podeszwy.
Wyjście z pociągu było błogosławieństwem, a oddech zaczerpnięty w pełnym spalin, ale jednak wciąż mniej śmierdzącym niż w metrze, powietrzu pozwolił poczuć Hermionie, że nie umarła z zaczadzenia smrodem, co podejrzewała u siebie od kilkunastu minut. Na szczęście metro nie było daleko położone od Dziurawego Kotła, który Hermiona szybko odnalazła, pełna wdzięczności. Mimo że przesiedziała całą podróż pociągiem, dziesięciominutowy spacer przyprawił ją o ból mięśni w nogach, a sama podróż sprawiła, że dziewczyna była pewna kilku nowych sińców na ciele.
Drzwi Dziurawego Kotła jakby na nią czekały, uchylone. Z wnętrza sączył się półmrok i delikatnie chłodny powiew, który był obietnicą odpoczynku dla zmęczonej dziewczyny. Weszła więc do środka i od razu poczuła mrowienie na skórze, które nie miało nic wspólnego ze zmianą temperatury, jakiej doświadczyła. W barze owszem było może 18 stopni, które Hermiona powitała z ulgą, ale zmieniło się nie tylko to. Wyczuwała magię w powietrzu, wyczuwała, że jest na swoim miejscu, że jest u siebie. Przymknęła oczy zatrzymując się na sekundę, po czym ruszyła do baru, w celu zamówienia czegoś do picia. Z daleka powitał ją bezzębny uśmiech Toma, który jeszcze bardziej pomarszczony i blady, niż zapamiętała, wycierał szklanki lekko przybrudzoną już szmatką.
- Panna Granger! – zawołał, kiedy Hermiona odpowiedziała na jego uśmiech. – Dobrze panią znowu widzieć! – dodał, po czym sięgnął po wysoką szklankę z półki nad jego głową i postawił ją przed Hermioną. – Co podać? Soku z dyni? A może coś mocniejszego? – zapytał. Dziewczyna uśmiechnęła się szczerze, przysiadając na wysokim stołku.
- Sok z dyni wystarczy. Dziękuję, Tom – powiedziała, przypominając sobie, jak razem z Tomem obezwładniała Fenrira Greybacka w Bitwie o Hogwart. To co razem przeżyli, uprawniało ich do mówienia sobie po imieniu, przynajmniej w jej mniemaniu.
Już miała wdać się w niezobowiązującą pogawędkę z barmanem, kiedy usłyszała, że ktoś woła jej imię z drugiego końca baru. Gdy się odwróciła, zobaczyła Neville’a Longbottoma, który machał do niej entuzjastycznie, po czym zaczął przedzierać się przez labirynt stolików i krzeseł w jej stronę. Hermiona tak dawno nie widziała nikogo znajomego, że uśmiech sam nie schodził jej z twarzy. Dotąd nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo brakuje jej nie tylko znajomych twarzy, ale w ogóle jakiegokolwiek towarzystwa. Wydawało jej się, że przez długi czas oddychała płytkim, rwanych oddechem, a teraz – po spotkaniu przyjaciela i sprzymierzeńców jej płuca w końcu zaczerpnęły więcej powietrza. I nie zakrztusiły się.
- Jak dobrze cię widzieć! – powiedział Neville, biorąc dziewczynę w ramiona i przytulając mocno. Hermiona zauważyła przy tym, że chłopak zrobił zdziwioną minę, wyczuwając mnóstwo wystających kości pod koszulką czarownicy, ale nie zdecydował się na skomentowanie takiego stanu rzeczy, wykazując się wyjątkowym wyczuciem, bowiem Hermiona nie miała ochoty tłumaczyć się nikomu z własnego wyglądu. A nie wyglądała najlepiej. Ciemne koła pod oczami trochę zbledły po w miarę dobrze przespanej nocy, ale włosy miała oklapnięte i brakowało im dawnego blasku, więc mocno związała je z tyłu głowy, co sprawiało wrażenie, że Hermiona ulizała się i nie chciała zwracać na siebie uwagi. Bladość skóry i chudość też nie działały pozytywnie na jej wygląd, ale Grangerówna postanowiła udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Witaj, Neville – powiedziała radosnym tonem. Chłopak uśmiechnął się do niej rozpromieniony.
- Wpadłaś do Dziurawego Kotła na drugie śniadanie? Może zjemy razem? – zapytał, po czym nie czekając na odpowiedź, skinął na Toma, który zarechotał i zapisał w notatniku kilka niezgrabnych słów.
- Proszę zająć stolik, zupa mleczna będzie za chwilę – zawołał do nich, znikając na zapleczu. Hermiona nie była głodna, ale uznała, że niegrzecznie byłoby nie skorzystać z zaproszenia Neville’a, więc pozwoliła mu poprowadzić się do stolika przy oknie. To wychodziło na mugolską część Londynu, więc Hermiona mogła obserwować ten sam tłum, którego częścią była przed kilkoma minutami. Wypiła swój sok, słuchając tego, co do powiedzenia miał jej niespodziewany towarzysz jeszcze bardziej niespodziewanego drugiego śniadania. A ten mówił szybko i sporo.
- Kiedy dostałem list od profesor McGonagall strasznie się ucieszyłem, wiesz? Hogwart to wspaniałe miejsce, w którym przeżyłem najlepsze chwile i strasznie było mi żal, że dzieciaki muszą czekać na otwarcie szkoły ponownie. A to już trzy lata od czasu Zwycięstwa! Strasznie czas szybko leciał, wiesz? A problem był w tym, że McGonagall nie mogła zebrać całej kadry nauczycielskiej, no i oczywiście w samym budynku. Nie wyobrażałem sobie, żeby zajęcia mogły odbywać się gdzieś indziej niż w zamku. A takie niedorzeczne pomysły wychodziły od przedstawicieli władzy. Chcieli zorganizować szkołę w Londynie, ale wyobrażasz sobie jakie by to było przedsięwzięcie?
Hermiona pomrukiwała coś od czasu do czasu i potakiwała głową, co najwyraźniej w zupełności wystarczało Nevillowi. Mówił i mówił, a Hermiona z każdym zdaniem odnosiła coraz większe wrażanie, że chłopak zakłada z góry, że od przyszłego semestru będą razem odrabiać prace domowe z zielarstwa.
- Ucieszyłem się, że profesor Sprout zdecydowała się jeszcze przez najbliższych kilka lat uczyć dzieciaki w Hogwarcie. Ty też, prawda? Wydaje mi się, że ją lubiłaś, więc nie będziesz miała problemu z dostosowaniem się do niej z powrotem na zajęciach. Podobno cały czas jest jednak problem z nauczycielem obrony przed czarną magią. Podobno nad powrotem zastanawia się Remus, ale zdziwiłbym się, gdyby jednak się zdecydował. Chociaż z nim obrona przed czarną magią miałaby chociaż sens, nie sądzisz? W końcu nawet ktoś, kto przeżył tyle co ty, mógłby się od niego jeszcze czegoś nauczyć…
- Zaraz, Neville – weszła mu w słowo Hermiona, gdy ten próbował zaczerpnąć powietrza, by mówić dalej. Dziewczyna od kilku minut mieszała w swojej zupie na mleku z głową opuszczoną i zmarszczonym czołem. – Ja… jeszcze nie podjęłam decyzji o powrocie do Hogwartu – powiedziała z lekkim wahaniem w głosie. Wypowiadając te słowa, sama nie była pewna czy mówi prawdę, czy kłamie. Jeśli mówiła prawdę – skąd wahanie w głosie? A po co miałaby kłamać?
- Jak to?
Na twarzy czarodzieja odmalował się szok. Hermiona zrozumiała, że dla niego, jak i pewnie dla większości czarodziejskiej społeczności, która kiedykolwiek zetknęła się z Hermioną Granger, jej powrót do szkoły na ostatni rok nauki był więcej niż pewny. I gdyby ktoś zapytał jej jeszcze kilka miesięcy wcześniej, czy zamierza wrócić do Hogwartu, sama zaśmiałaby się, pytając skąd w ogóle pomysł, że nie chciałaby wrócić. Ale teraz wahała się. I obawiała się, że powrót będzie dla niej oznaczał konieczność przywitania się z przeszłością, a ta zamiast wyciągnąć do niej rękę w przyjaznym uścisku, złapie ją za ramiona i miotnie o ścianę zamku.
- Po prostu jeszcze nie zdecydowałam… - zaczęła, odczuwając nagle irytację wyrazem twarzy Longbottoma, który wytrzeszczył na nią oczy i od razu przerwał.
- No kto jak to, ale Ty? Myślałem, że zarzucasz McGonagall stertami listów z propozycją pomocy, by jak najszybciej wrócić do szkoły!
Hermiona osłupiała.
- Słucham?
- No… może przesadziłem, ale wydawało mi się, że nauka była dla ciebie najważniejsza i będziesz chciała, żeby Hogwart jak najszybciej znowu działał. Biorąc pod uwagę Twoje pochodzenie i fakt, że dla 11-letnich czarodziejów z rodzin mugoli oznaczało to, że jeszcze przez 2 lata nie będą wiedzieli o tym kim są…
- Zaraz, zaraz! – Hermiona była wzburzona. Nie rozumiała skąd stek tych bzdur pojawił się w głowie Neville’a, ani jakim cudem nie dotarł do zakładki „urojenia i kłamstwa”. – Po pierwsze, nauka była dla mnie ważna, ale nie najważniejsza. Myślisz, że gdyby była najważniejsza, to siedziałabym w domu, zamiast zapisać się na ostatni rok do Akademii Magii Beauxbatons albo do Ilvermorny? Zresztą, co z tego, że czarodzieje z mugolskich rodzin pójdą do Hogwartu dwa lata później? Od tego chyba jeszcze nikt nie umarł! – zawołała wzburzona.
Neville spoglądał na nią jakby urwała się z księżyca.
- Gdzie ty byłaś przez ostatnie kilka miesięcy? Nie słyszałaś o dwóch przypadkach Obscurusów? I o kilku śmierciach dzieci-mugolaków, które nie poradziły sobie z własną magią?
Hermiona otworzyła szeroko usta. Obscurusy w Anglii? Przecież ostatnie przypadki obscurodzicieli prócz Creedence’a Barebone’a nie miały miejsca w cywilizowanych krajach!
- O czym ty mówisz? – zapytała niemal szeptem, wpatrując się z niedowierzaniem z Neville’a.
- Jakim cudem nic nie słyszałaś, skoro nie wyjechałaś do żadnej Francji?! Prorok codzienny rozpisywał się o tym niemal w każdym wydaniu od kwietnia…
- Skąd wiesz, że nie byłam we Francji? – przerwała mu Hermiona.
- Od Ginny!
- Och, to teraz moje życie prywatne jest tematem dyskusji?
Po tej wymianie zdań zapadła cisza. Oboje mierzyli się wzrokiem, wściekli i wyprowadzeni z równowagi. Hermionie nie mieściło się w głowie, że Neville mógł o niej plotkować zwłaszcza z Ginny. Neville nie mógł zrozumieć, jakim cudem Hermiona przestała się interesować losem dzieci takich jak ona.
- Chyba czas na mnie – powiedziała chłodno, wstając znad prawie nie ruszonej zupy. Dopiła resztkę soku i zostawiła na stole kilka srebrnych sykli. – Do widzenia, Neville – dodała, po czym obróciła się na pięcie i skierowała się do wyjścia z Dziurawego Kotła, a chłopak nie próbował jej zatrzymywać. Wciąż nie mógł zrozumieć, co stało się z Hermioną Granger jaką znał. Bo to nie była ta sama kobieta. Ona już od dawna walczyłaby o powrót do Hogwartu i lepszy los dla dzieci mugoli. Może sama zaangażowała by się w poszukiwania obscurodzicieli, by uchronić ich od losu, który je spotkał.
Hermiona wypadła z tylnych drzwi baru, oddychając ciężko jak po biegu. Była wściekła, tak okropnie wściekła, że zapomniała, iż bez czarodzieja ze sprawną różdżką ceglany mur przed nią był taką samą przeszkodą nie do pokonania, jeśli chodziło o przejście na ulicę Pokątną, co dla każdego przeciętnego mugola.
- Och, Gryffindorze! – jęknęła zrezygnowana, czując, że musi wrócić do Dziurawego Kotła i poprosić kogoś o pomoc, a to wiązało się z przyznaniem się, że nie ma ze sobą różdżki, bez której czuła się naga nawet bez przyznawania się do tego, co się stało.
Przyłożyła dłonie do skroni i zaklęła szpetnie pod nosem, po czym odwróciła się, by wejść z powrotem do barku, kiedy wyszedł z niego czarodziej.
Hermiona spodziewała się, że będzie musiała poprosić o pomoc Neville’a, ale to zdecydowanie nie był on. Chłopak miał jasne, wpadające gdzieniegdzie w rudy kolor włosy, był bardzo wysoki, a ona sama – nie grzesząca wzrostem – sięgała mu mniej więcej do wysokości serca. Był blady i bardzo szczupły, prawie tak bardzo, jak ona sama, a pod oczami malowały mu się ciemne cienie. Miał na sobie dopasowaną szatę w czarnym kolorze, która mogłaby też uchodzić za normalne ubranie dla mugoli i mimo tego, że był wychudzony i z całą pewnością zmęczony, wyglądał dużo porządniej niż Hermiona w jej dżinsach i koszulce. Chłopak zmierzył ją spojrzeniem oczu, których niebieski kolor musiał przyciągać wiele spojrzeń, bowiem dziewczyna dawno nie widziała tak interesującego odcienia bladego indygo. Jego spojrzenie wydawało się mówić „Co tu robisz, dziewczynko?”, ale Hermiona nie zraziła się pewnością siebie chłopaka, tylko podziwiała jeszcze przez chwilę, jak w namiętnym pocałunku łączy się błękit nieba z wzburzonym odcieniem morskiego granatu. Mężczyzna miał lekko wystające kości policzkowe i kilka piegów na nosie. Nosił schludną brodę. Hermiona była pewna, że skądś zna chłopaka – bo nie mógł być od niej starszy więcej niż 2 lata – ale za nic nie mogła przypasować do niego imienia i nazwiska.
- Zapomniałaś kolejności cegieł, w które trzeba stuknąć? – zapytał, a głos miał głęboki i mrukliwy. Przynosił na myśl przyczajonego w zaroślach tygrysa, który zastanawia się, czy zaatakować, czy dać możliwość ucieczki.
Hermiona powoli kiwnęła głową. Takie wytłumaczenie było dużo lepsze od przyznawania się, co stało się z jej różdżką.
- Tak, dawno nie korzystałam z tego przejścia – powiedziała pewnym siebie głosem. Dziękowała Gryffindorowi, że tym razem ton jej wypowiedzi był pewny i nie zadrżał, jak przy Neville’u. – Pomożesz? – zapytała, czując, że głupim pomysłem byłoby odzywanie się do niego per „Pan”, skoro on sam nie zamierzał się w tym trudzić.
- Oczywiście – odpowiedział i wyciągnął różdżkę z kieszeni marynarki. Hermiona zastanawiała się, co w chłopaku jest takiego intrygującego, że śledziła wzrokiem każdy jego ruch. Mimo nowych ubrań i złotego zegarka na nadgarstku miała wrażenie, że mężczyzna jest zaniedbany i jakby… pognieciony. Do tego była pewna, że niedawno schudł sporo kilogramów i przez to jego uroda ucierpiała, choć w szkole musiał być przystojnym mężczyzną. – Spójrz – powiedział wskazując jej pierwszą z konfiguracji cegieł. – Od czasów, kiedy panoszyły się tu różne stwory na usługach Czarnego Pana, zmieniono konfigurację. Trzy cegły w lewo od pojemnika na śmieci, cztery do góry i obie na przekątnie – dodał, wykonując wzór na ścianie. Gdy tylko jego różdżka dotknęła ostatniej z cegieł, ściana rozstąpiła się, ukazując wejście na jedyną ulicę czarodziejów w Londynie. – Do usług, szanownej pannie Granger – powiedział mężczyzna, który po przekroczeniu progu Pokątniej przygarbił się i odszedł w swoją stronę.
Hermiona ruszyła w drugą stronę, zastanawiając się, co nie pasowało jej w wypowiedzi chłopaka. Mówił łagodnym tonem i był raczej cierpliwy, ale coś sprawiło, że Hermiona poczuła zimny uścisk na karku. Denerwowało ją również to, że on znał jej tożsamość, a Hermiona nie wiedziała, z kim miała do czynienia. Czy to jednak było takie dziwne? W końcu z pewnością była jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób w dzisiejszym magicznym świecie. Ale coś z tym chłopakiem było nie w porządku… Zanim jednak dotarło do niej, o co właściwie chodziło, jej myśli rozproszyło wołanie z oddali.
- Hej, Hermiono! 

______________________________
No cześć :D Obiecałam, to jest. :D Cieszycie się?
Rozdział niebetowany. Właściwie, to szukam dobrej bety. Ktoś miałby ochotę?
Buziaki,
Farfocel
szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis