piątek, sierpnia 30

10.

Rozdział 10. Panie Profesorze
Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy Hermiona docierała do klatki schodowej kamienicy, w której znajdowało się jej mieszkanko. Pot perlił się pod jej nosem i na skroniach, ale to uśmiech gościł przez całą drogę do domu na jej ustach. Śmiała się w duchu sama z siebie i swojego obładowania, którego mogła przecież łatwo uniknąć, ale – jak to ostatnio często bywało – na proste rozwiązania wpadała dopiero po czasie. Ileż zachodu wymagałoby poproszenie księgarza z Esów i Floresów o wysłanie zakupów na konkretny adres? Przy tak dużych zakupach, jakie poczyniła, z pewnością kierownictwo księgarni nie obciążyłoby jej kosztami wysłania sowy, ale – po prostu na to nie wpadła.

Wtargawszy zakupy na czwarte piętro lekko dyszała, cała mokra od potu i miała trudności ze złapaniem powietrza, które osiadało gęsto na skórze, ale wcale nie chciało dać się zaadaptować płucom. Duchota panowała niemiłosierna, a w nozdrzach dziewczyny pojawił się jakiś czas temu zapach ozonu, zapowiadający gwałtowną burzę dzisiejszej nocy. Czym prędzej zatrzasnęła za sobą drzwi, słysząc, że te właściciela kamienicy na dole gwałtownie się otwierają, po czym zaryglowała je.

- Colloportus – mruknęła, wycelowawszy różdżką w drzwi frontowe. – Muffliato – dodała po chwili zastanowienia, po czym odetchnęła głęboko, ocierając pot z czoła. Torby z zakupami postawiła na szafce na buty, po czym ruszyła do kuchni po coś do picia. Zielona herbata z lodówki była idealną opcją na taką pogodę. Ze szklanką w ręku skierowała się po chwili do sypialni, by zamknąć okno mimo upału, bowiem na horyzoncie pojawiły się już ciężkie, granatowe, burzowe chmury. Z uśmiechem na ustach stwierdziła, że w pomieszczeniu nie ma uciążliwego lokatora, który zgubił trochę piór, zalegających teraz na podłodze pod oknem, najwyraźniej podczas próby wyjścia przez ledwie uchylony lufcik.

Dziewczyna miała zamiar spędzić uroczy, pracowity wieczór, studiując jeden z podręczników do transmutacji, który pobieżnie przejrzała już w metrze, czując, iż ten rok w Hogwarcie będzie niesamowicie ekscytujący ze względu na naukę transformacji ludzkiej, będącej jednocześnie wstępem do animagii. Hermiona bowiem już od kilku lat marzyła o tym, by nauczyć się zmieniać w zwierzę i sama poczyniła już przygotowania, by na siódmym roku spróbować opanować tę piekielnie trudną sztukę. Jej plany zrewidował jednak Lord Voldemort.

Nie mogąc się doczekać upojnego wieczoru z książką, Hermiona czym prędzej ruszyła do łazienki, w której zaczęła napuszczać wodę do wanny, a w międzyczasie nalała do kubeczka wodę w celu umycia zębów, co było jej specjalnym rytuałem od maleńkości. Cóż, rodzice dentyści zobowiązują... - pomyślała, patrząc prosto w oczy swojego lustrzanego odbicia i czując, jak ogarnia ją niewysłowiony smutek.

*

- Mamo, mamo! Ale ja nie chcę do spania! - zawołała mała dziewczynka, podskakując w miejscu i śmiejąc się do wysokiej, ciemnowłosej kobiety. Na twarzy Jean gościł uśmiech, mimo ogromnego zmęczenia, jakie rysowało ciemne cienie pod oczyma młodej mamy. Kobieta zdecydowanie potrzebowała snu, co nie w smak było jej 3-letniej córce, która wykazywała się ostatnio nadmierną energią, wykańczając godzinę wcześniej siły jej babci, a mamy Jean, Teresy, teraz śpiącej w fotelu.

Dziewczynka patrzyła na matkę z nieukrywaną złością. Wydęła małe policzki, zasznurowując usta i marszcząc brwi, ręce założyła na piersi i cała się zaczerwieniła z nerwów. Jean uśmiechnęła się w duchu, przykucając przed dziewczynką.

- Oczywiście, Hermiono - powiedziała kobieta poważnym głosem. - Żebyś mogła iść już spać, najpierw musimy postarać się, żeby żadne małe wredne bakterio-potwory nie pałętały się po Twoich ząbkach! - dodała z udawanym przerażeniem. Mała Hermiona rozdziawiła usta w wyrazie szoku i czym prędzej dała zaprowadzić się do łazienki, gdzie mama - opowiadając o tym, jak to niegrzeczne dzieci, które nie myją zębów, są opanowywane przez bakterio-potwory, a ich uśmiech zmienia się w skruszałe resztki czarnych korzeni - pomogła dziewczynce pozbyć się kolonii Kapitana Próchnica na jej małych ząbkach. Nie obyło się bez śmiechu, łaskotek i wysmarowania pastą nosa, na co Hermiona wykrzyknęła:

- Ale mamo, na nosie nie ma Kapitana Próchnicy!

Kobieta parsknęła śmiechem, umyła córce twarz i zagoniła w końcu do łóżka, obiecując porcję kolejnych opowieści na dobranoc. Nim się jednak spostrzegła, mała Hermiona smacznie chrapała, przytulona do maskotki Pana Zębusia.

*

Młoda kobieta uśmiechnęła się do siebie na to wspomnienie i pochyliła nad umywalką, opłukując wodą twarz w celu pozbycia się śladów po świeżych łzach. Przez chwilę miała wrażenie, że w drzwiach łazienki stoi jej młoda mama i z uśmiechem na twarzy wyciąga do niej ręce, ale złudzenie szybko minęło, a Hermiona uznała, że gdyby to był duch jej matki, ta miałaby na ciele ślady po oparzeniach.

- Nie myśl o tym! - skarciła się, jednak emocje jakie odczuwała nie były tak proste do okiełznania, jakby chciała. Ręka, którą wyciągnęła po kubeczek z wodą, drżała i zamiast zacisnąć się na ceramicznym uchu, trąciła naczynie, które z brzdękiem upadło na podłogę i rozleciało się w drobny mak dokładnie w tym samym momencie, w którym rozległo się pukanie... a właściwie walenie do frontowych drzwi, a za oknem błysnęło złowrogo.

Dziewczyna, mając w pamięci, że rzuciła na drzwi zaklęcie wyciszające, złapała za różdżkę i podeszła do nich, sprawdzając przez wizjer, kto stoi na zewnątrz. Jakie było jej zdziwienie, gdy po drugiej stronie zobaczyła Oscara? Na pewno mniejsze niż gdy ten krzyknął:

- Wiem, że tam jesteś, Hermiono, słyszałem, jak stłukłaś kubek!

Grangerówna popatrzyła na różdżkę, trzymaną w rękach, jak na zdrajcę, mrużąc oczy i czując potężne rozczarowanie. To, że dotąd jej zaklęcia trochę szwankowały, nie miały tak idealnego działania, jak oczekiwała, że zaklęcie Chłoszczyć! pozostawiało smugi na oknach, było niczym w porównaniu do zupełnie niedziałającego Muffliato.

Dziewczyna zamknęła oczy i policzyła do trzech w głowie, głęboko oddychając, po czym powoli otworzyła drzwi na szerokość buta, trzymając różdżkę w pogotowiu poza zasięgiem wzroku mugolskiego znajomego.

Oscar opierał się rękoma o ścianę po dwóch stronach drzwi. Drżał i ciężko oddychał, jakby długo biegł, pot perlił mu się na skroniach i tuż nad wargami. Miał ogromne cienie pod oczyma, zaś same źrenice rozszerzone nienaturalnie, jak gdyby zażywał jakieś środki psychotyczne.

- Co tu robisz? - zapytała dziewczyna drżącym głosem, nie rozumiejąc, skąd te niezbyt miłe odwiedziny. Nie sądziła wcześniej, żeby z Oscarem działo się coś złego - podczas rozmowy w kawiarni zachowywał się całkiem normalnie... do momentu, w którym próbował wyciągnąć z Hermiony informacje o magii. Wtedy jednak Grangerówna nie przejęła się zbytnio przesadzonym zachowaniem dawnego kompana zabaw, a i on nie wyglądał nawet w zbliżeniu tak dziwnie, jak teraz. - Dobrze się czujesz? - dodała lodowatym tonem, widząc jak ten o mało nie przewraca się, gdy ręka ześliznęła mu się po emaliowanej framudze drzwi. Oscar wyglądał tak, jakby trawiła go gorączka, a on sam przebywał duchem w zupełnie innym świecie.

- Musisz mi pomóc - powiedział pełnym napięcia, cichym głosem. Oparł czoło o ścianę i zadrżał, jakby wstrząsnął nim szloch, jednak nie wydał z siebie ani jednego dźwięku. - Proszę - dodał po chwili.

Dziewczyna westchnęła, jednak nie przestała celować w niego różdżką zza drzwi. Nie miała też zamiaru go wpuszczać, choć serce krajało jej się na widok tak sponiewieranego na własne życzenie członka jej mugolskiego świata.

- Oscar, nie sądzę, żebym mogła ci w jakikolwiek sposób pomóc, a poza tym idzie burza, więc... - zaczęła, słysząc jak pierwsze krople zbawiennego deszczu uderzają o szyby. - Sądzę, że powinieneś wracać do domu...

Oskar poderwał się natychmiast i wyprostował, koncentrując wzrok na twarzy dziewczyny, a raczej na tej części jej twarzy, którą mógł zobaczyć w ledwie uchylonych drzwiach, zabezpieczonych staromodnym łańcuszkiem, który w razie czego miał uchronić lokatorkę od niechcianego wejścia do środka.

- Nic nie rozumiesz - powiedział z naciskiem. Wpatrywał się w nią pewnie, ale Hermiona doskonale widziała dzikość w jego wzroku. Gdy oblizał wargi, skojarzył jej się z pochyloną nad nią Bellatrix Lestrange w Dworku Malfoya. - To nie jest zwykła burza - powiedział pochylając się w jej stronę. Dziewczyna cofnęła się automatycznie o krok. - Proszę, musisz mi uwierzyć, musisz mi pomóc! - wykrzyknął.

Hermiona zastanawiała się w duchu czy Oscar oszalał, czy też został fanem jakiegoś środka psychoaktywnego. Z jednej strony była zdecydowana zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, może rzucić jakieś zaklęcie zapomnienia, by pozbyć się go na dobre, sprawić, by w jego umyśle nie pojawiło się wspomnienie z ich przypadkowego spotkania po części dlatego, że wstydziła się tego, jak tego dnia zachowywała się w sklepie i co kupiła, a następnie po części dlatego, że Oscar nie powinien się nigdy dowiedzieć o świecie magii. Z drugiej jednak strony gdzieś z tyłu głowy była taka myśl, że to magia wyrządziła jej w życiu mnóstwo złego, a Oscar mógł być pomostem do normalnego życia... tylko, że nie zachowywał się normalnie.

- Zrozum, jak ona mnie znajdzie, to mnie zabije! - jęknął mężczyzna przerywając jej rozmyślania w momencie, w którym za oknem błysnęło i rozległ się grzmot, aż zatrzęsła się kamienica. Wiatr napierał na szyby, rozbijając o nie miliony małych kropel deszczu, wył w kominach i zapowiadał wielką gwałtowność letniej burzy.

- Idź do domu - powiedziała dziewczyna chłodno. Czuła instynktownie, że znajomy jest w jakimś stopniu niepoczytalny i obawiała się, że jeśli nie powie mu jasno, by sobie poszedł, ten nie da jej spokoju. Dobrze pamiętała wizytę w świętym Mungu i spotkanie z Gilderoyem Lockhartem, któremu trzeba było łagodnie, ale stanowczo i prosto przekazywać polecenia, by ten czuł się zobowiązany do ich wykonywania. Hermiona zamieszała zatrzasnąć drzwi, ale wtedy Oscar z ogromną siłą wpadł w nie, wkładając obutą stopę między futrynę i krzyknął:

- BŁAGAM, HERMIONO!

Ta aż podskoczyła, gdy znajomy złapał ją za nadgarstek w żelazny uścisk, by po chwili opaść na kolana i zalać się wielkimi jak grochy łzami. Światło w mieszkaniu zamigotało, a w kuchni strzeliła żarówka.

- Proszę, to ona, to Tamira, córka mojej zmarłej siostry. Zajmuję się nią od czasu śmierci Elly… zabraniałem jej tego… tego całego hokus pokus, próbowałem jakoś ją z tego wyleczyć, żeby mi jej nie odebrali, żeby nie zniknęła jak kiedyś Ty! – zawył.

W tym momencie kilka rzeczy wydarzyło się na raz. Z ogromnym hukiem piorun uderzył w przestrzeń pomiędzy kamienicą, w której mieszkała Hermiona, a dziesięciopiętrowcem naprzeciwko, zahaczając przy okazji o lampę, która sypnęła skrami na aleję drzew tuż przy drodze. Ze skrzypnięciem otworzyło się okno w kuchni, w salonie i w sypialni mieszkania dziewczyny, która po chwili stwierdziła, że klamki musiały się same przesunąć do pozycji umożliwiających ich otwarcie. Oscar zawył przeraźliwie, wczepiając poobgryzane paznokcie w przegub dziewczyny, otrzeźwiając ją tym samym, a Krzywołap wypadł spod łóżka i stanął między dwójką szamocących się ludzi a otwartymi oknami ze zjeżoną sierścią, sycząc wściekle. Sekundę później łańcuszek chroniący drzwi przed otwarciem pękł i Oscar wpadł twarzą do mieszkania, o mało co nie przewracając Hermiony, która odwróciła się teraz do niego plecami i uniosła różdżkę w stronę ciemnej, migoczącej burzowo substancji, która właśnie przechodziła przez ramy jej okien.

Dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co ma przed sobą. A właściwie co i kogo.

Nowy, zmutowany obscurus. Witamy.

Czarownica zerknęła przez ramię, upewniając się, że Oscar wciąż siedzi za jej plecami i przestępując ze stopy na stopę, by mocniej go sobą zasłonić. Nie było to proste zadanie, bowiem trudno by dość filigranowa, wychudzona dziewczyna zasłoniła ciałem dwumetrowego atletę, jednak Mead skulił się, zasłaniając ramionami uszy i głowę, wciskając się w kąt mieszkania tak mocno, jakby chciał wniknąć w ściany.

Grangerówna nabrała sporo powietrza, przypatrując się przepływającej w powietrzu istocie, która niebezpiecznie zbliżała się w stronę frontowych drzwi mieszkania. Dziewczyna rozłożyła ręce po bokach, by zasygnalizować brak przejścia dla obscurusa, jednak ten nie zrobił sobie z tego wielkiego problemu, bowiem z każdą sekundą zbliżał się do pozostałej dwójki.
- Tamira, tak? – zapytała cicho, ale wyraźnie czarownica, przywołując w myślach wszystko to, co wiedziała o tych przerażających, ale fascynujących jednocześnie istotach. – Czy ten człowiek cię skrzywdził? – zapytała po chwili, by osiągnąć zainteresowanie opętanej dziewczynki. Przesunęła różdżką Krzywołapa, który zasyczał na nią, oburzony jej podstępnym czynem, ale został na miejscu, wciąż lekko nasrożony i gotowy bronić swojej pani.

Obscurus zamigotał i zatrzymał się. Hermiona wyczuła w tym swoją szansę.

- I teraz chcesz zrobić krzywdę jemu? – zaczęła. – Chcesz, żeby poczuł się tak, jak ty? Żeby jego też coś zabolało, tak jak Ciebie? Chciałabyś, żeby ktoś cierpiał tak jak ty?

Czarna substancja rozjaśniła się nagłym błyskiem i gdyby nie sprawne rzucenie zaklęcia tarczy, oboje dorośli znajdujący się w pomieszczeniu, z pewnością obiliby się od ściany. Oscar zajęczał z przerażenia, ale Hermiona stała twardo na nogach, przygotowując się do walki lub konieczności obezwładnienia dziecka. Krzywołap zamiauczał ostrzegawczo.

- Wiem, że to, co zrobił ci ten człowiek cały czas cię boli. Że cię przeraża – ponowiła próbę. – To nigdy nie powinno się było wydarzyć…

Dziewczyna mówiła spokojnym, jednostajnym tonem, próbując zmusić stworzenie i dziewczynkę do całkowitego skupienia uwagi na niej. Szalejąca na zewnątrz burza zdawała się być oderwana od istnienia Tamiry, która kontrolowała tylko to, co działo się w mieszkaniu Hermiony, a tam wiatr odrobinę osłabł, a i wyładowania elektryczne obscurusa pojawiały się rzadziej i nie były tak jasne.

- Jestem Hermiona. Chciałabym z Tobą porozmawiać. Nie chcę cię skrzywdzić, kochanie. Wręcz przeciwnie, chcę ci pomóc – mówiła.  Światło ponownie zamigotało niebezpiecznie. – Wiem, że świetnie sobie sama poradziłaś! – dodała szybko – Ale chciałabym ci pokazać jak z twoimi umiejętnościami można zrobić coś pięknego. Spójrz, to jest różdżka.

Hermiona wskazała na trzymane w ręku drewienko. W duchu pomodliła się, by tym razem różdżka nie zawiodła jej oczekiwań.

- Teraz wyczaruję takie ładne stworzonko, wydrę, dobrze? Będzie się świeciła i na pewno chętnie da ci się pogłaskać, ale musisz troszeczkę się uspokoić, bo inaczej ją spłoszysz. To tak jak z kotkami. Lubisz kotki?

Hermiona machnęła różdżką i przywołała swoją formę patronusa. Wydra odrobinę większych rozmiarów niż ta prawdziwa, zakręciła się wokół nóg Hermiony. Czarna substancja obscurusa zaczęła powoli blaknąć. Światło w mieszkaniu przestało migać.

Dziewczyna uśmiechnęła się w stronę znikającego obscurusa, dostrzegając twarzyczkę młodej, maksymalnie pięcioletniej dziewczynki, która patrzyła na nią zapłakanymi, niebieskimi oczyma. Z każdą chwilą coraz mniej obscurusa, a więcej małej było widać. Hermiona przykucnęła, by zrównać się z dzieckiem i powoli wyciągnęła do niej rękę. Resztki czarnej mgły krążyły cały czas wokół Tamiry, ale dziewczynka powoli wracała do normy i kontroli. Hermiona poprowadziła różdżką wydrę w stronę Tamiry.

Dziecko pochyliło się, by dotknąć zwierzątka, jednak jej palce prześliznęły się przez stworzony obraz tak, że omal nie upadła. Nie rozumiejąc co się dzieje, rozpłakała się głośno i Hermiona wiedziała, że wygrała tę bitwę, bowiem płacząca dziewczynka nie przywoła już formy obscurusa. Podeszła do niej powoli, by mocniej jej nie przestraszyć, myślą odsyłając patronusa do Remusa z wiadomością o tym, co się tu wydarzyło. Wiedziała, że przyjaciel przybędzie niezwłocznie i ściągnie ze sobą wsparcie, które pomoże dziewczynce.

- Nie płacz, kochanie, zaraz zapoznam cię z moim kotem, zobacz, jest jeszcze przestraszony tak samo jak ty – powiedziała, delikatnie dotykając włosów dziecka i gładząc je po głowie. Dziewczynka patrzyła na Hermionę wytrzeszczonymi oczyma, z których wciąż leciały łzy. – Ma na imię Krzywołap, bo jak był malutki to też ktoś zrobił mu krzywdę i przez to ma krzywe łapki – opowiadała.

Dziewczynka stopniowo się uspokajała, a Krzywołap, który usłyszał swoje imię, szybko podbiegł do właścicielki, ocierając się o dziecko i łaskocząc ogonem w nos. Chwała Merlinowi, że Krzywołap lubi dzieci – pomyślała Hermiona.

Grangerówna zajęła się dzieckiem, posadziła je w salonie i przyniosła lemoniady, zamknąwszy okna jednym ruchem różdżki. Następnie zajęła się Oscarem, którego musiała oszołomić, żeby dał sobie pomóc. Przeniosła go na stołek do kuchni i opatrzyła zwichniętą kostkę i kilka zadrapań na twarzy i rękach. Nie zamierzała cofać zaklęcia do czasu przybycia wsparcia ze strony Remusa, które nadeszło dziesięć minut później.

- Hermiono?! – zawołał Lupin, wchodząc do mieszkania bez ostrzeżenia. Dziewczyna słyszała jego i jego towarzyszy kroki już z klatki schodowej, więc czekała na niego na korytarzu, mając na oku bawiącą się z kotem dziewczynkę. W tle migał telewizor z jedną z kreskówek o Tomie i Jerrym, a za oknami deszcz mocno padał, ale grzmoty pojawiały się sporadycznie.

Lupin, zobaczywszy swoją byłą uczennicę, odetchnął z ulgą. Za nim do mieszkania weszło dwóch czarodziejów, w tym jednym, w którym rozpoznała sędziwego profesora Scamandra.


- Spokojnie, uspokoiła się, bawi się z Krzywołapem – powiedziała szybko dziewczyna, widząc zaniepokojenie na twarzy gości. Prócz siwego Newtona Scamandra do mieszkania wszedł wysoki, jasnowłosy czarodziej o lekko szpakowatym wyglądzie, dość długim nosie i iskrzących się oczach, w których dziewczyna rozpoznała te same, co u profesora. To musiał być Rolf Scamander.

Czarodzieje, dostrzegłszy dziecko, zatrzymali się w korytarzu i wymienili między sobą a Hermioną kilka uwag i informacji. Następnie Newton wszedł do pokoju w asyście właścicielki mieszkania i powoli nawiązał kontakt z Tamirą, którą obiecał zabrać do swojego domu, w którym Tina na pewno upiecze jej ciasteczka z czekoladą. Po chwili dołączył do nich także jego wnuk i obaj zaczęli zabawiać dziewczynkę i opowiadać jej o magii. Hermiona wycofała się do Remusa, z którym skierowała się do kuchni, wyjaśniając po krótce, co się dokładnie stało.

- Oszołomiłam go, bo za bardzo świrował. Dla mnie nadaje się do leczenia w świętym Mungu i na pewno na kilka obliviate, w tym z wczesnego dzieciństwa. Nie mogę uwierzyć, że moje zniknięcie ze świata mugoli tak na niego podziałało – powiedziała, czując ciężar odpowiedzialności za obecną sytuację na własnych barkach. Gdyby wtedy, w dzieciństwie, jej moc ujawniła się w jakiś mniej spektakularny sposób, Oscar prawdopodobnie nigdy nie znalazłby się w tej sytuacji, a dziewczynka tyle by nie wycierpiała. Hermiona gotowała się na myśl o sińcach na ciele dziecka, które zauważyła przy chwili zabawy, nie mogła pojąć, jak można skrzywdzić tak małe dziecko. Prawdę mówiąc, gdyby nie fakt, że Oscar okazał się po prostu chorym, przerażonym człowiekiem, mogłaby się nie powstrzymać przed zrobieniem mu krzywdy. Wiedziała jednak, że on sam już ją sobie zapewnił przez zaciskającą się paranoję i przerażenie, które doprowadziło go do choroby psychicznej.

- Zajmiemy się tym, Hermiono – powiedział Remus, machając różdżką w stronę bezwładnie opartego o ścianę mężczyzny, który uniósł się w powietrzu i wylądował na niewidzialnych noszach.

- Myślę, że lepiej, jeśli zabierzecie dziecko osobno. Tamira panicznie się go boi – dodała właścicielka mieszkania, a Remus w zamyśleniu pokiwał głową, by po zwili zniknąć razem z Oscarem z cichym pyknięciem.

Dziewczyna wróciła do salonu, w którym profesor Scamander usypiał dziewczynkę trzymaną na kolanach. Lekko zachrypnięty, ale sympatyczny głos czarodzieja wzbudzał zaufanie, a historia o fontannie szczęśliwego losu brzmiała w jego ustach jak obietnica czegoś wspaniałego. Rolf odszedł od swojego dziadka i wyszedł z Hermioną na korytarz.

- Panno Granger, pewnie rozpoznała pani mojego dziadka, Newtona, ja jestem Rolf Scamander, nie mieliśmy okazji wcześniej się poznać – powiedział ściszonym głosem, podając jej rękę. – Bardzo się cieszymy, że tak dobrze poradziła sobie pani z tą sytuacją, ale czego innego można spodziewać się po kimś tak utalentowanym i tak doświadczonym? – zapytał z uśmiechem, na twarzy. Hermiona zaczerwieniła się lekko.

- Co będzie z dziewczynką?

Rolf natychmiast nachmurzył się.

- Z pewnością zabierzemy ją najpierw do moich dziadków, tak jak to obiecaliśmy. Praca z dziećmi z obscurusami jest bardzo trudna, ale przede wszystkim nie wolno ich oszukiwać, bo muszą czuć do opiekunów zaufanie. Postaramy się na pewno oddzielić obscurusa od dziewczynki, choć ostatnio są z tym pewne trudności, słyszała pani?

Hermiona pokiwała głową. Przed oczyma stanął jej artykuł o śmieci kolejnego dziecka, które zostało opętane przez obscurusa, przeczytany zeszłego wtorku.

- Później postaramy się poszukać jej nowych opiekunów, na pewno w gronie czarodziejów. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy – powiedział z westchnieniem Rolf.

- Panie Scamander, nie wątpię w wasze kompetencje, ale tutaj trzeba naprawdę sporych środków ostrożności. Dziewczynka ma maksymalnie 5 lat. W tym wieku taka moc? Coś niesamowitego.

- Proszę mówić mi po imieniu. Obscurodziciele z reguły są potężnymi czarodziejami od maleńkości, a wyrządzana im krzywda tylko wzmaga pokłady magii, z jednej strony przez jej tłumienie, z drugiej przez przemożną potrzebę chronienia się przed napastnikiem. Nie wiemy, co się działo w życiu tej małej, ale sądząc po siniakach i fragmencie blizny na plecach, musiała przejść małe piekło. Z pewnością przyda jej się opieka magopsychologa i to także jej zapewnimy.

Hermiona zasępiła się.

- Czy nie można jej odebrać wspomnień tego, co złe?

Rolf uśmiechnął się z dozą politowania, ale też zrozumienia.

- A czy usunęłaby pani swoje wspomnienia z okresu wojny?

Dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem. Może i tak byłoby łatwiej, ale nie byłaby już tą samą osobą, którą była teraz. Całe życie składało się na charakter człowieka, odebranie mu wspomnień byłoby jak morderstwo tej osoby i stworzenie zupełnie kogoś innego, kto nie rozumie skąd jej ból, żal, czy jak w przypadku Tamiry, napady wściekłości.

- Hermiona – odpowiedziała w zamian – skoro ja mam mówić do ciebie po imieniu, ty również tak do mnie mów – dodała wyjaśniająco.

Rolf uśmiechnął się szerzej.

- Właściwie od dawna chciałem cię poznać, Hermiono i zaproponować współpracę, ale teraz wiem, że po prostu muszę to zrobić. To, jak poradziłaś sobie z tym obscurusem, to coś niesamowitego! Mieć cię w drużynie uderzeniowej to byłoby coś! – dodał podekscytowany. – Prowadzimy badania nad tym nowym rodzajem Obscurusów i wieloma innymi magicznymi stworzeniami, a ty i twoja wiedza z pewnością bardzo by nam pomogły.

Hermiona założyła ręce na piersi w lekko obronnym geście, przytłoczona propozycją Rolfa.

- To, co mówisz, jest bardzo miłe, ale najpierw chciałabym skończyć szkolenie. Został mi ostatni rok Hogwartu, sam rozumiesz.

- Miło to słyszeć – dotarło do zajętych rozmową czarodziejów z kuchni, z której po chwili wyłonił się Remus. Rolf cofnął się o krok, nagle zdając sobie sprawę, że stoi bardzo blisko Grangerówny, a ta uśmiechnęła się do Remusa wzruszając ramionami.

- Ja także się cieszę, panie profesorze.
szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis