środa, lipca 12

01



Rozdział 1 „Przebudzenie”

Pomięte odmęty kołdry poruszały się coraz gwałtowniej z każdą mijającą sekundą, a śpiąca w nich młoda kobieta wydawała z siebie różne, niemożliwe do zinterpretowania jęki. Jedno było pewne – dziewczyna nie spała spokojnie, bowiem co chwilę mocno przekręcała się na różne strony, wyginała plecy w łuk i zaciskała dłonie na przepoconym prześcieradle. Z pewnością marzyła tylko o jednym – by wybudzić się ze świata pełnego bólu, okrzyków cierpienia i przerażającego, zimnego dreszczu znieczulicy ukochanych ludzi. Szarpała się, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że słońce dawno już wstało, a do drzwi ktoś uporczywie puka i dobija się.
- Hermiono, wiem, że tam jesteś, otwórz te cholerne drzwi, na brodę Merlina!
Pukanie nasiliło się, a na klatce schodowej pojawiła się starsza kobieta, przysadzista, w wałkach na głowie i zielonej maseczce na twarzy.
- Czego się dobijasz, głupia dziewucho?! Dzwonka nie widzisz?! – wrzasnęła, co tak zaskoczyło Ginerwę Weasley, że ta aż podskoczyła w miejscu. – Poza tym, w tym mieszkaniu nikt nie mieszka. Nawet ten wstręty kot już dawno się tu nie pokazywał – warknęła, po czym schowała się z powrotem do mieszkania, kiedy zdziwienie uleciało z Ginny, a ta obdarowała zrzędliwą sąsiadkę Hermiony swoim popisowym, zabójczym spojrzeniem.
- Jeśli nie otworzysz za chwilę, to jak matkę kocham, wyważę drzwi!
Krzyk został poparty przez irytujący dźwięk dzwonka u drzwi. Hermiona pewnie gotowa byłaby uznać, że Ginny nie potrafi korzystać z tego rodzaju sprzętów, bowiem wciskała go kilkakrotnie w ciągu pięciu sekund, gdyby nie to, że dziewczyna za czasów szkolnych chodziła na mugoloznawstwo. Dopiero któryś z kolei dzwonek zdołał dopiero wyrwać Hermionę ze snu, z którego zerwała się gwałtownie z krzykiem, a wypadłszy z łóżka potknęła się o zaplątane wokół nóg prześcieradło i wylądowała jak długa na podłodze z wielkim hukiem.
- Hermiona? Coś ci się stało? Hermiona? – Rozgorączkowana Ginny ponownie zapukała w drzwi. – Jeśli za chwilę nie otworzysz, naprawdę wejdę tam siłą! – krzyknęła.
Hermiona przez chwilę zastanawiała się, skąd Ginny wzięła się pod drzwiami jej londyńskiego mieszkania. Przecież powiedziała wszystkim, że wyjeżdża do Francji, żeby odreagować wydarzenia ostatnich miesięcy. Była pewna, że przyjaciele uwierzyli i postanowili jej odpuścić, a Weasley’ów podejrzewała nawet o to, że obrazili się na nią za dość gwałtowne rozstanie z Ronem… Dziewczyna westchnęła, potrząsając głową i odganiając z myśli kolejny powód jej poczucia winy, która ostatnio zjadała ją od środka. Spróbowała się podnieść z podłogi, by pójść i otworzyć sosnowe drzwi, żeby Ginerwa Weasley nie miała argumentów do wyważenia ich, jednak to zadanie okazało się prawie tak samo trudne, jak odpędzanie koszmarów. Prześcieradło owinęło jej nogi niczym łodygi diabelskich sideł i zupełnie nie zamierzało odpuszczać, a Ginny coraz bardziej denerwowała się za drzwiami. Hermionie przez chwilę przez głową przemknęła myśl, że może dziewczyna jednak uzna, że nie ma sensu się starać i odpuści, zostawiając byłą Gryfonkę samą sobie, ale praktycznie od razu dotarła do niej niedorzeczność takich przypuszczeń. To była Ginny Weasley. Ona nie odpuszczała. Nigdy.
W końcu Hermionie udało się przewrócić na plecy i usiąść, by złapać za krawędź prześcieradła w celu odplątania nóg, jednak - nim zdążyła tego dokonać - cierpliwość Ginny wyczerpała się. Hermiona zdążyła tylko przetrzeć twarz poszewką od poduszki, by zetrzeć świeże ślady po łzach, gdy ponownie usłyszała Weasleyównę.
- Dobra, dość. Wchodzę! – krzyknęła Ginny, po czym wyjęła różdżkę i otworzyła zamek z taką irytacją, że drzwi huknęły o ścianę z siłą, która sprawiła osypanie się starej farby. Rudowłosa wpadła do mieszkania z werwą granatu i natychmiast stanęła jak wryta. Hermiona zdołała się jakoś wyplątać w końcu z krwiożerczego prześcieradła i wyszła na korytarz w momencie, w którym Ginny zdążyła się zreflektować i uśmiechnęła się do przyjaciółki, ale w momencie, w którym dotarło do niej, w jak opłakanym stanie jest Granger, szok odmalował się chwilowo na jej twarzy.
- Cześć – bąknęła Hermiona, obejmując się ramionami, jednocześnie próbując ukryć, że ma na sobie brudną koszulkę, zdecydowanie za dużą na siebie. Zanim jednak zorientowała się, że nie bardzo ma na czym oprzeć ręce, bo – niegdyś nie za duże, ale w odpowiednim rozmiarze – piersi zmalały praktycznie do zera – Ginny zobaczyła w niej obraz nędzy i rozpaczy. Zdała sobie sprawę z tego, że zawsze silna i opanowana dziewczyna, którą Ruda pamiętała z czasów nauki w Hogwarcie, kobieta, której nic nie mogło złamać podczas wojny z Ciemną Stroną, teraz załamała się kompletnie i – gdyby nie alarm, jaki wszczęto w Norze kilka dni temu – prawdopodobnie zdołałaby zagłodzić się na śmierć. Ginny zamknęła drzwi, słysząc, że wścibska sąsiadka właśnie otworzyła swoje, by sprawdzić, kogo zastała „głupia dziewucha” w rzekomo opuszczonym domu. Następnie zdjęła z pleców niewielki plecaczek ze smoczej skóry, na który rzuciła jakiś czas temu zaklęcie zmniejszająco-zwiększające i pobłogosławiła w duchu intuicję, która kazała jej zabrać ze sobą wiele różnych rzeczy, począwszy od sakiewki złotych galeonów, które zarobiła za poprzedni mecz w barwach młodzieżowej drużyny Harpii z Holyhead, poprzez produkty spożywcze, na słoikach ze składnikami skomplikowanych eliksirów skończywszy. A nóż się przydadzą – pomyślała wtedy i oto rzeczywiście – okazało się, że i tym razem przeczucie jej nie zawiodło.
Hermiona objęła się ramionami i oparła bokiem o framugę drzwi, czując, że kręci jej się w głowie, a Ginny podeszła do niej i mocno ją uściskała, klnąc w myślach, gdy okazało się, że koszulka ukrywa jeszcze potworniejszą chudość dziewczyny – chudość, która zaczynała być przerażająca.
- Dobrze cię znowu widzieć – powiedziała jednak Ruda, czując, że zbiera jej się na płacz, ale nie z powodu stanu, w jakim zastała Hermionę, tylko autentycznego głazu, który spadł jej z serca, gdy uścisnęła osobę, którą uważała za przyjaciółkę od drugiej klasy Hogwartu.
- Co tu robisz? – wychrypiała Hermiona, czując, że jej głos nie ułatwia ukrycia rozmiarów opłakanego stanu, w jakim była. Nie wiedziała już, czy to kwestia tego, że dawno się do nikogo nie odzywała czy raczej tego, że pół nocy krzyczała przez sen. Zresztą, to nie było dla niej istotne. Chciała tylko, żeby Ginerwa Wealsey jak najszybciej opuściła jej mieszkanie i zostawiła ją w spokoju.
- Ktoś mnie poinformował, że być może potrzebujesz po… towarzystwa – powiedziała Ginny, w ostatniej chwili uświadamiając sobie, jak wielki błąd popełniłaby mówiąc, że Hermiona potrzebuje pomocy. Blondynka zawsze była samowystarczalna, nigdy do nikogo nie zwracała się o pomoc. Ginny nie pamiętała nawet sytuacji, w której Hermiona sama przyszłaby do niej ze swoimi problemami. Zawsze to Ruda musiała wyciągać z niej informacje i jej problemy.
Hermiona odsunęła się i spojrzała na nią pytającym wzrokiem.
- Kto taki?
W ostatnim czasie nie wychodziła z domu, nikogo też nie widziała w pobliżu, a czarami zdecydowała o tym, by nikt nie mógł dostrzec tego, co dzieje się za zasłoniętymi oknami. Nie było opcji, żeby ktokolwiek zobaczył ją w domu. Ten rzeczywiście wyglądał na opuszczony od kilku tygodni. Kto więc…
W tym momencie w okno zadrapał kot. Był bardzo duży, rudo-złoty, z lekko spłaszczonym pyszczkiem, jak gdyby rozpędził się w przeszłości i uderzył w stalową ścianę, rozpłaszczając nos na zimnym metalu. Nogi miał krzywe i ogólnie nie odpowiadał standardom piękna, ale Hermiona wciąż pamiętała moment, w którym praktycznie spadł jej na głowę w chęci upolowania Petera Pettigrew. Przestraszył ją, ale też jednocześnie stał się jednym z najważniejszych dla niej stworzeń.
- Krzywołap.
Szept wyrwał się z jej ust bez jej woli. Nie pamiętała już, jak długo nie widziała kota. Była pewna, że uciekł, kiedy przestało ją interesować, czy jego miska jest wciąż pełna. Kiedy przestał się pojawiać, przez chwilę było jej naprawdę przykro, nawoływała go nawet i gotowa była pójść do sklepu, żeby przytargać 50-kilowy worek karmy. Ale Krzywołapa nie było.
Ginny patrzyła przez chwilę na Hermionę wpatrującą się w kota w bezruchu. Była ciekawa reakcji przyjaciółki, jednak ta po prostu w ogóle się nie ruszyła.
- Wpuszczę go, co? – zapytała, przechodząc obok Hermiony, niepewna, czy przyjaciółka za chwilę nie wywali jej z hukiem razem z kotem za drzwi. Otworzyła drzwi balkonowe i wpuściła miauczącego żałośnie kota. Ten od razu podleciał do nóg Hermiony i zaczął się o nią ocierać, pomiaukując z żalem i pomrukując.
Ginny otworzyła okno szeroko, czując, jak wielki zaduch panuje w sypialni Hermiony, po czym otworzyła kolejne okna. Tymczasem druga z kobiet stała wciąż oparta o framugę drzwi i z obojętnością obserwowała czynności dziewczyny i wysiłki kota, by jego właścicielka wzięła go na ręce. Wątpiła, by mogła przez dłuższy czas utrzymać 12 kilo w rękach, a zapewne właśnie taką wagę osiągnął Krzywołap po tym, jak schudł, kiedy zapominała go nakarmić.
-  Tęsknił za Tobą – powiedziała Ginny cicho, widząc obojętność Hermiony i wzięła kota na ręce. – Zresztą tak, jak my wszyscy – dodała, po czym wyszła na korytarz i skierowała się do kuchni. Hermiona westchnęła i podreptała za nią, przytrzymując się ściany. – Wiesz, to Krzywołap nas zaalarmował. Przyszedł aż do Nory i zrobił niezły bałagan – dodała, wypuszczając kota i otwierając szafkę w poszukiwaniu jedzenia dla niego.
Hermiona pokręciła głową i przysiadła na stołeczku przy stole czując, że jej kondycja mocno ucierpiała te kilka – a może kilkanaście? – tygodni w bezruchu, bo przejście przez całe mieszkanie okazało się – niewielkim – ale jednak wyzwaniem.
- Nic mi nie jest – powiedziała, powodując tym samym głośne i ostentacyjne prychnięcie Ginny. Dziewczyna właśnie otwierała okno w kuchni i zdejmowała różdżką ciężkie zasłony. – Możesz mi powiedzieć, co ty robisz?
Ginny spojrzała na nią z ukosa po czym złożyła zasłony w zgrabną kostkę i zabrała się z firany. W powietrze wzbijały się pokłady kurzu, kiedy lewitowała je w stronę łazienki i wkładała do pralki. Mruczała pod nosem, że niby ci mugole tacy zaradni, ale jakby prąd odłączyć, to wrócili by do epoki kamienia łupanego. Następnie zniknęła Hermionie z oczu i po chwili wróciła z kolejnym zestawem zasłon i firan. Na tle jej białej koszulowej bluzki delikatna koronka firanek była popielatoszara, a zasłony pokryte brudnym nalotem. Zignorowanie pytania zdenerwowało Hermionę, bo co ona sobie wyobraża? Że może tu tak normalnie wejść i zacząć przemeblowywać jej życie?
Ginny zaś uśmiechała się pod nosem, nucąc zasłyszaną w radio piosenką mugoli i sprzątała dalej. W planach miała jeszcze wyskoczenie do sklepu w najbliższym czasie, bo wiedziała, że w domu przyjaciółki nie ma nawet pół kromki świeżego chleba, a spiżarnia świeci pustkami, zaś zapasy, które zabrała ze sobą nie były na tyle bogate, żeby zaopatrzyć Hermionę na kilka najbliższych dni. Właśnie zamierzała wysprzątać sypialnię przyjaciółki w myślach już zaczynając wypowiadać Chłoszczyć!, gdy dziewczyna stanęła tuż przed nią z groźną miną.
- Mogłabyś z łaski swojej zostawić mnie w spokoju?
- Nie.
Hermiona osłupiała.
Ginny zaś bez zbędnych przerw skupiła się na wysprzątaniu w pokoju każdej drobiny kurzu, która śmiała marzyć o tym, że jej niezwodne zaklęcie zawiedzie.
- Mogłabyś pójść do kuchni i usiąść na tyłku? Wyglądasz jakbyś miała zaraz w najlepszym wypadu zemdleć – powiedziała w przerwie między jednym a drugim zaklęciem czyszczącym, w myślach dopowiadając „A w najgorszym umrzeć”. Hermiona stała przez chwilę z otwartymi ustami, po czym odwróciła się i posłusznie podreptała do kuchni, czując, że rzeczywiście bliskość omdlenia stała się ryzykowna.
Ginny krzątała się po sypialni i salonie jeszcze przez około dwadzieścia minut, po czym przyszła do kuchni i tam zaczęła wprowadzać rządy mydła i szczotki. W tym czasie Hermiona zdążyła znudzić się bezczynnym czekaniem i – oparłszy głowę na ręce, a tą na łokciu o stół, przysypiała do momentu, w którym koci krzyk i pazury wbite w nogi, gdy Krzywołap uciekał przed samozamiatającą miotłą, obudziły ją na dobre.
- Krzywołap, ty wstrętna kreaturo! – wykrzyknęła zrzucając zwierzę z kolan i czując jak po nodze sączy jej się stróżka krwi z zadrapania. Przyjrzała się ranie i zaklęła pod nosem, po czym przetarła palcem po rozcięciu i szybko włożyła go do ust.
- Fuuuu – usłyszała za sobą jęk Ginny. – Naprawdę? Nie masz w domu plastrów? – zapytała i już stała obok, opatrując nogę przyjaciółki. – Poza tym, naprawdę, mogłabyś być milsza dla Krzywołapa. Jak do nas dotarł to ledwo trzymał się na łapach – dodała, różdżką przywołując plastry i szybko przyklejając śnieżnobiały opatrunek do nogi Hermiony. Następnie wstała, odesławszy apteczkę z powrotem do łazienki, i zajęła się gotowaniem, widząc, że Hermiona nie ma zamiaru podjąć rozmowy. Nie obchodziło jej, czy Granger jest na nią zła, czy jest to kwestia urażonej dumy, braku siły czy uporu, który obie miały mocno rozwinięty. Miała zamiar ugotować jej obiad i dopilnować, by dziewczyna dowiedziała się tylu faktów z czarodziejskiego świata z czasu, gdy odcięła się od ludzi, ile tylko Ginny zdąży sobie przypomnieć.
Nie czekając zbyt długo, z szafki wyjęła średnich rozmiarów garnek, a z plecaka zaczęła przywoływać kolejne składniki. Skrzydełka z kurczaka, trochę przypraw i coś, co odkryła niedawno, błądząc po mugolskim markecie – kostki rosołowe. Zalała mięso wodą i wstawiła na duży gaz, po czym zajęła się obieraniem warzyw, wyjętych z innej przegródki plecaczka. Idąc po sól, o mało co nie przewróciła się o Krzywołapa, którego natychmiast wzięła na ręce i posadziła na kolanach opartej o ścianę Hermiony. Rzuciła jej przy tym tak znaczące spojrzenie, że Granger wplotła palce w splątaną sierść zwierzęcia i zaczęła głaskać mruczącego z radości kota. Przy tym wszystkim Ginny paplała non stop.
- Wiesz, że Harry i Ron zakwalifikowali się do dalszego etapu szkolenia na aurorów? Bardzo się cieszę, bo to oznacza, że będą pracować razem, a przecież wiesz, jacy są nierozłączni. Ron miał co prawda trochę problemów przy zadaniu praktycznym, kiedy naprzeciw stanęła agromantula, ale jakoś sobie poradził. Harry’emu Minister Magii zaproponował od razu przejście do najwyższego poziomu szkolenia, ale wiesz, Harry chciał wszystkim udowodnić, że należy mu się posada aurora, więc zdecydował się na pełny wymiar szkolenia – mówiła. – Poza tym, Harry zaproponował mi ostatnio, żebym przeniosła się do jego mieszkania w Londynie, wynajmuje je na Pokątnej. Jeszcze się zastanawiam, bo właściwie za chwilę sezon wchodzi w decydującą fazę, a my wciąż walczymy o wyjście z fazy grupowej do Mistrzostw Świata w Quidittchu, więc wygodniej byłoby mi w hotelu Harpii. Zresztą, od września wracamy do Hogwartu na ostatni rok nauki, więc chyba przesunę tę decyzję do końca roku szkolnego.
Mówiła, mówiła i mówiła. Hermiona słuchała jej jednym uchem, uaktywniają się, gdy zasłyszała ciekawe nazwisko, jak wtedy, gdy Ginny opowiedziała o przyznaniu pośmiertnego Orderu Merlina Pierwszej Klasy dla Severusa Snape’a, o który walczył Harry wraz z profesor McGonagall. Przez chwilę poczuła się nieswojo, słysząc, że jej pomysł z kilku dni po drugiej Bitwie o Hogwart, został zrealizowany bez jej udziału, jednak po chwili uznała, że najwyraźniej i tam nie była potrzebna.
- Wiesz, odkąd nie ma już Voldemorta, odbyło się mnóstwo procesów. Wielu ludzi osadzono w Azkabanie, ale po tym, jak dementorzy przestali mieć nad nim całkowitą kontrolę, a do administracji zatrudniono chronionych przez cały czas patronusami czarodziejów, zaczynam się zastanawiać, czy pozostawienie ich na pastwę czarodziejskiego świata nie byłoby gorszą karą. Po tym, jak od wyroku wywinął się Dracon Malfoy i jak w obecności dwójki auror…
- Czekaj, co?!
Hermiona wstała, gwałtownie zrzucając Krzywołapa z kolan.
- Ale co? – zapytała Ginny, nie rozumiejąc, o co właściwie chodzi przyjaciółce.
- Draco Malfoy wywinął się od kary?! – wykrzyknęła.
- Tak, właśnie o tym mówiłam…
- Ty chyba sobie żartujesz!
- Nie, Hermiono. On i wielu innych. Blaise Zabini, Pansy Parkinson i jej rodzice, Teodor Nott, ale przynajmniej zamknęli jego ojca, ten dryblas Macnair, córka Dohołowa… – zaczęła wyliczać na palcach.
- Dobra, ale Malfoy?! – wykrzyknęła wzburzona Hermiona, po czym zaczęła dreptać w tę i z powrotem po kuchni. – Czy Kingsley do reszty zwariował, zgadzając się na uwolnienie Malfoya?! Przecież to śmierciożerca do szpiku kości! On jest zły! Nie mógł go tak po prostu wypuścić, na brodę Merlina! Tylu ludzi przez niego zginęło! DUMBLEDORE przez niego zginął! Przez niego o mało co nie wyłapano całego Zakonu Feniksa i to on był powodem całych naszych problemów w szkole i poza nią! Jego ciotka wycięła mi na ręce napisz „SZLAMA”! Przecież to jest chore!
Ginny milczała, usiadłszy na stołeczku po drugiej stronie stołu i patrzyła na Hermionę uważnie. Ta krzyczała jeszcze przez kilka minut, oskarżając Kinsleya Shacklebolta o szaleństwo, o chorobę i o bycie pod wpływem silnych zaklęć, jak Confundus czy Imperiusa, wymyślając Malfoya i wszystkich uniewinnionych śmierciożerców, aż w końcu zmęczyła się i opadła na krzesło dysząc ciężko i kręcąc jeszcze przez chwilę głową.
Ginny odczekała jeszcze chwilę i wróciła do gotowania, mówiąc:
- Wiesz, o ile większość z tych procesów była jawnych i dość szeroko komentowanych przez Proroka Codziennego, – zaczęła, mieszając energicznie w zupie pomidorowej, do której właśnie wsypała dwie miarki ryżu, – o tyle trudno mi zrozumieć, jak ktoś o zdrowych zmysłach uniewinnił tych, których przyłapano na jawnym śmierciożerstwie, jak choćby Zabini czy Nott. Myślisz, że można by jeszcze coś zrobić, żeby Ministerstwo Magii zmieniło wyroki? – zagadnęła na pozór niewinnym tonem.
Tak naprawdę Ginny w pewnym stopniu była zainteresowana procesami, które przez dziennikarzy zostały określone jako „Za zamkniętymi drzwiami”, a także kilkoma ich wynikami, które wydawały jej się zupełnie nieprawdopodobne, jak na przykład skazanie Wiktora Kruma za czynne śmierciożerstwo. Jednak to wcale nie chęć poznania zdania Hermiony na temat tych procesów przyświecała rudowłosej czarownicy, gdy ta poruszyła ten temat. Nie sądziła co prawda, że akurat to jedno wypowiedzenie, a właściwie jedno nazwisko, wywoła aż tak gwałtowną reakcję dziewczyny, że w ogóle ją zainteresuje. Najwyraźniej nie doceniała jednak jej nienawiści odczuwanej względem blondwłosego Ślizgona.
- Oczywiście! – wykrzyknęła Hermiona. – Zaraz zbiorę się do Ministerstwa Magii i powiem Kingsleyowi, co o tym myślę. Poza tym, mam pewne powody, by sądzić, że Malfoyowie byli zamieszani w śledzenie ukrytych rodzin czarodziejów z Jasnej Strony. Mugole, z którymi rozmawiałam, gdy szukałam dowodów, że moi rodzice… - urwała, czując, jak gardło zaczyna jej ściskać. Przełknęła głośno ślinę, odetchnęła kilkakrotnie i zacisnęła dłonie w pięści. – … rozmawiałam o tym, co przytrafiło się mojej rodzinie – podjęła drżącym głosem – potwierdzili tylko to, że widzieli niezwykłe rzeczy w okolicy domu, w którym mieszkali, niezwykłe rzeczy, niewyjaśnione pojawianie się fajerwerek i dwójkę obcokrajowców, kobietę i mężczyznę z jasnymi włosami – powiedziała. – Jestem pewna, że ten… ten… ugh, ta tchórzliwa fretka została wysłana przez Voldemorta do zabijania, by nas osłabić! – zakończyła podniesionym głosem, po czym wstała i rozejrzała się po kuchni, jak gdyby spodziewała się, że zobaczyć dowody na potwierdzenie swojej teorii.
- I gdzie ty się teraz wybierasz? – zapytała Ginny obracając się do Hermiony i siłą zmuszając ją do opadnięcia z powrotem na krzesło. – Tak chcesz iść do Kingsleya? – dodała mierząc dziewczynę krytycznym, oceniającym spojrzeniem. To nie była już ta sama Ginny Weasley, co przed chwilą, jedynie obserwująca i czekająca na rozwój wypadków. To była Ginny Weasley, prawdziwa córka swojej matki. – Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, jak wyglądasz i jak mało wiarygodna przez to jesteś? – dodała, widząc, że Hermiona ponownie podnosi się na nogi. To pytanie jednak skutecznie ją zaskoczyło. – Chyba nie chcesz pokazać, że Voldemortowi ostatecznie udało się złamać słynną Hermionę Granger?
Starsza z dziewcząt zamilkła, wpatrzona w splecione na stole dłonie. Były chudsze niż pamiętała, kiedy ostatnio się im przyglądała, a do tego okropnie się trzęsły, gdy tylko postanowiła lekko je unieść.
- To przecież nie tak… - zaczęła, ale rudowłosa nie dała jej dojść do słowa.
- Może i nie tak. Ale tak to wygląda. Zresztą, naprawdę? To wcale nie tak, że od pół roku nie dajesz znaku życia nikomu, kto jeszcze kilka miesięcy temu stanowił grupę bliskich ci ludzi? Ba, nie tak, że nie dajesz znaku życia bezwzględnie nikomu? Wcale nie tak, że nie jesz, tylko śpisz i płaczesz, i użalasz się nad sobą?
- Wcale nie użalam się nad sobą…
- Możesz to powtórzyć głośniej?
- Nie użalam się nad sobą!
- Ach, czyli głodzenie się na śmierć, płacz w poduszkę, brak higieny i próba uduszenia się w zaduchu, który stworzyłaś w tym mieszkaniu, nie otwierając żadnego okna przez ostatni miesiąc, a także zaniedbanie mieszkania i osuszenie piwniczki win twojej babci nazwiesz normalnym zachowaniem?
Z każdym słowem Ginny Hermiona bardziej pąsowiała na twarzy. Fakty były okrutne, dziewczyna zapuściła się i nie potrafiła poradzić sobie z tym, co w istocie zgotował jej cały magiczny świat – czarodziejską wojną, a w jej konsekwencji ogromem straty, który nawet konia zwaliłby z nóg. Hermiona Granger była silna i zachowywała się tak, jak silnej kobiecie przystoi. Aż coś w niej pękło. I jej siła uleciała, ustępując miejsca wielkiej, obezwładniającej rozpaczy.
Dziewczyna milczała, ze spuszczoną głową wpatrując się we własne kolana. Było jej wstyd, że dała się tak zapuścić, że sama siebie zapędziła w kozi róg. Ale gdy tylko pomyślała o tym, jak słaba się stała, nie złość, której oczekiwałaby po dawnej sobie, pojawiła się w jej głowie. To łzy spłynęły po brudnych policzkach, a żal ścisnął jej gardło.
- Hej – mruknęła Ginny, kucając przed Hermioną i łapiąc jedną ręką za jej roztrzęsioną dłoń, a drugą biorąc ją pod brodę i zmuszając do spojrzenia na siebie. – Nie jesteś sama – powiedziała dobitnie, podkreślają każde słowo z osobna. – Masz. Przyjaciół. Dociera? – dodała.
Hermiona to wiedziała, ale słowa Weasley sprawiły, że zrobiło jej się cieplej, jakby świadomość posiadania przyjaciół była grubym swetrem z owczej wełny, który czasem gryzie i drapie, ale przynosi ze sobą wiele ciepła.
Pokiwała głową, sprawiając, że łzy zastygłe jej dotąd na policzkach skapnęły na podłogę.
- No, to uśmiechnij się i zjedz zupę. Pomidorowa – powiedziała Ginny, wstając z kucek i podchodząc do szafki, by wyjąć dwa talerze. – Ugotowałam więcej, będziesz miała też na jutro – dodała.
Grengerównie nie pozostało nic innego, jak posłuchać przyjaciółki. Siedziała więc posłusznie i chlipała zupę z ryżem, słuchając, co Ginny ma do powiedzenia.
- Najpierw zjemy, a później pomogę ci z ubraniami.
- Zostaw moje ubrania w spokoju…
- Wiszą na tobie straszebnie, nie możesz tak wyglądać na spotkaniu z Ministrem Magii. Zresztą, - zawiesiła głos, zastanawiając się przez chwilę, czy nadszedł odpowiedni moment – myślę, że nie powinnaś już iść do Kingsleya. W naszym świecie krąży o tobie wiele plotek. Powinnaś najpierw udowodnić wszystkim, że stara Hermiona ma się doskonale i jest wciąż tą samą, niezrównaną w magii i beznadziejną w gotowaniu czarownicą – powiedziała zaczepnym tonem.
Brązowooka wzdrygnęła się. Najbardziej na świecie nienawidziła plotek. Nie mogła jednak mieć za złe ludziom, że je tworzyli na jej temat, skoro swoim zachowaniem sama dała im wolną drogę.
- Jak źle jest?
Ginny tylko wzruszyła ramionami.
- Teraz o tym nie myśl.
Przez chwilę obie jadły w milczeniu. Ginny zerkała jednak co chwilę na swoją przyjaciółkę, zastanawiając się jakby, czy powinna poruszać kolejny temat.
- No? – mruknęła Hermiona, czując, że i tak nic już nie sprawi, że poczuje się gorzej. Zresztą, z każdą łyżką zupy czuła się inaczej, jakby zamiast pomidorowej jadła jakiś wspaniały wywar wzmacniający. Dopiero po kilku łyżkach uświadomiła sobie, jak bardzo była głodna. Odłożyła jednak sztuciec, czując, że jej żołądek odzwyczaił się już od jedzenia i jeśli nie da mu czasu i nie podejdzie do pomidorowej cierpliwie, to może za chwilę oddać ją sedesowi.
- Myślę… ale nie będziesz zła, tak? – zapytała Ginny, choć Hermiona nie miała wrażenia, że rudowłosa boi się złości rozmówczyni. Pokręciła głową. – Myślę, że powinnaś wrócić ze mną do Hogwartu. I nie zaprzeczaj! Widziałam list na szafce, jak sprzątałam – dodała, widząc, że Hermiona już otwiera usta, by zaprotestować. – Obiecaj chociaż, że się zastanowisz – dodała proszącym tonem.
Hermiona nie wiedziała, czy powrót do Hogwartu jest jej wymarzonym przebiegiem zdarzeń. Nie czuła się na siłach, by znów wejść w mury zamku, w którym tylu ludzi – których znała i lubiła lub wręcz przeciwnie – nienawidziła – nie czuła się na siłach, by znów odwiedzać wszystkie te miejsca, w których odnajdywała ciała swoich przyjaciół. Nie miała ochoty po raz kolejny wkładać szkolnej szaty, a tym bardziej być otoczoną spojrzeniami i szeptami: Tak, to ona! Przyjaciółka Harry’ego Pottera, ta, która się załamała nerwowo i o mało co nie zabiła. Nie sądziłem, że wróci do Hogwartu. – A ja byłam tego pewna! Przecież to straszna kujonka… nie wątpiła, że takie szepty towarzyszyłyby jej na każdym kroku przez pierwsze kilka tygodni w szkole. Poczuła gęsią skórkę na samą myśl, że ponownie znalazłaby się w tłumie ludzi, których czarodziejskie moce tak bardzo mogłyby ją skrzywdzić.
A potem pomyślała o tym, jak sama siebie skrzywdziła, gdy została pozostawiona sama siebie. Nie mogła znów zostać bez nikogo, bo samotność nie tylko byłaby przykra, ale w końcu mogłaby ją doprowadzić do śmierci.
- Okej, zastanowię się – powiedziała mieszając łyżką w zupie. Krzywołap kręcił się wokół jej nóg i pomrukiwał cicho. Ginny uśmiechnęła się do niej szeroko.
- Syriusz miał rację co do niego – powiedziała rudowłosa, zaskakując Hermionę wspomnieniem człowieka, którego Ginny nigdy nie lubiła, a tym bardziej nie słuchała. – Krzywołap to mądry kot – doprecyzowała, po czym wstała. – Muszę już lecieć, bo za chwilę mam trening quidditcha, a ty na pewno chcesz pomyśleć sama. Będę wpadać raz w tygodniu – dodała, po czym pochyliła się nad Hermioną i ucałowała ją w policzek, po czym mocno uścisnęła. – Tylko nie próbuj wracać do łóżka – dodała, po czym machnęła różdżką, a wszystkie naczynia wróciły czyste na swoje miejsce, a resztki zupy wylądowały z powrotem w garnku. – Uważaj z jedzeniem. Często, ale małe porcje.
- Zabrzmiałaś dokładnie jak twoja mama! – powiedziała z uśmiechem Hermiona, po czym wstała, by odprowadzić dziewczynę do drzwi.
- Dbaj o sobie – powiedziała jeszcze, po czym zniknęła na schodach. Hermiona zamknęła za nią drzwi, po czym oparła się o nie plecami i zamyśliła.
Wizyta przyjaciółki wiele zmieniła, ponieważ Hermiona od pewnego czasu wmawiała sobie, że nikomu na niej nie zależy, by w końcu usprawiedliwić następny krok w swoim szaleństwie, który podświadomie planowała, ale wstyd było jej się do tego przyznać. Teraz czuła, że ma kogoś, kto rzeczywiście o nią dba. A nawet dwie takie osoby, jeśliby policzyć kręcącego się wokół jej nóg kota.
Spojrzała w lustro, które miała zawieszone po swojej prawej stronie i westchnęła ze zrezygnowaniem. Jej ubrania rzeczywiście strasznie na niej wisiały, a te konkretne nadawały się już tylko do wrzucenia do kosza na brudną bieliznę. Dziewczyna westchnęła i powiedziała do Krzywołapa:
- Chyba rzeczywiście muszę jej zmniejszyć, co?
Kot odmiauknął zachęcająco, a dziewczyna odepchnęła się od drzwi, kierując się do sypialni.
- Wiesz, jaki jest największy problem?
- Miau?
- Za pantofle Merlina nie pamiętam, gdzie położyłam różdżkę.
_________________________________
No, jestem. Co prawda miała się tu znaleźć jeszcze jedna scena, ale nie chciałam Was już dłużej trzymać w niepewności, a i tak przegięłam z terminem. Zaczniemy dwójeczkę z hukiem. Dosłownie :).
Rozdział niebetowany. Na zdrowie :)
szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis