niedziela, czerwca 2

09.

Rozdział 9. Świat pełen szarości


- Durna sowa... - warknęła Hermiona w stronę uciekającego wciąż na nowo ptaszyska, które na dobre zadomowiło się na szafie dziewczyny. 
Po zeszłotygodniowej wizycie u państwa Weasley i rozmowie z Remusem, Hermiona co rusz zmieniała zdanie, na temat powrotu do Hogwartu, raz przekonując samą siebie, że to dobry pomysł, innym razem - że wręcz przeciwnie. W końcu jednak przyłapała się na tym, że przytaszczyła z piwnicy swój stary kufer, kupiła worek karmy dla ptaków, pogodziwszy się z huczącym od czasu do czasu puchaczem i coraz częściej nie mogła się obyć bez jej nowej, lekko kapryśniej różdżki. Kiedy złożyła to wszystko do kupy, dotarło do niej, że właściwie powrót do murów starego zamku był przesądzony od momentu, w którym przeczytała to naskrobane przez kogoś zdanie "Potrzebujemy Cię" na jej liście powiadamiającym o ponownym otwarciu szkoły. Od początku zdawała sobie sprawę, że to nie nowa-stara dyrektorka Hogwartu dołączyła bilecik, bowiem od lat zaznajamiała się z lekko pochyłym, zaokrąglonym i bardzo drobnym charakterem pisma Minerwy McGonagall. Autor karteczki był więc dla niej zagadką, choć nie na tyle absorbującą, by rozmyślać, kim może być.
Gdy wnioski zostały wyciągnięte, Grangerówna stwierdziła, że zostały jej tylko dwa tygodnie do wyjazdu, a wciąż nie potwierdziła swojej decyzji władzom szkoły. Dodatkowo musiała też odpisać na okrutnie długi list Ginny i należało też w końcu odezwać się do Harry'ego, by Potter wiedział, że nic jej nie jest i wracała na właściwe tory. No i tym sposobem ostatnie 30 minut prosiła, błagała, goniła i groziła sowie, która pomieszkiwała u Hermiony w ostatnim czasie, aż w końcu spocona i bez sił opadła na łóżku i mierzyła groźnym spojrzeniem ptaszysko, które ponownie usiadło na brzegu szafy i łypało na dziewczynę to z niezadowoleniem, to z zaciekawieniem. 
- Skoro Cię karmię, to mogłabyś z łaski swojej na coś się przydać, wiesz? - warknęła w jej stronę, wachlując się starym wydaniem Proroka Codziennego. Nadspodziewany gorący koniec sierpnia dawał się we znaki wszystkim londyńczykom, a Hermiona od zawsze wolała zimę, więc tym bardziej nienawidziła temperatury za oknem. - Może powinnam nakarmić tobą Krzywołapa, co? Krzywołap, kochany, co o tym myślisz? - zapytała kota, który uniósł minimalnie łebek, zmierzył ją litościwym spojrzeniem i przewrócił się na drugi bok, szukając chłodniejszego miejsca na podłodze, schowanego przed prażącymi promieniami słońca, przenikającego przez umyte szyby. Umyte, ale nieidealne, bowiem kilka smug denerwowało panią domu, gdy ta tylko zerkała w stronę okien, by następnie posępnym spojrzeniem zmierzyć swoją nową różdżkę. Niby nic, ale jak irytowało i martwiło...
Hermiona westchnęła i powędrowała do kuchni, by sprawdzić, czy nalana do miseczki rudego kocura woda na pewno jeszcze nie wyparowała. Zajrzała też do małego koszyka, w którym urządziła posłanie dla jej nowej koleżanki, Aurory, małej wiewióreczki, którą zabrała ze sobą od Weasley'ów. Proponowała, by to Remus i Teddy zajęli się maleństwem, ale Lupin wymówił się obowiązkami, a Teddy był jeszcze za mały, by zajmować się wymagającym wiele uwagi stworzonkiem. Hermiona zabrała więc szarą kuleczkę ze sobą i opiekowała się nią, a ta z każdym dniem była coraz większa i wymagała coraz mniej uwagi. Dziewczyna nazwała ją imieniem rzymskiej bogini świtu, bo przez pierwsze dni, jej piski budziły dziewczynę idealnie o wschodzie słońca, gdy Aurora domagała się jedzenia. Teraz wiewiórka spała smacznie, rozłożona na wszystkie strony.
Hermiona uśmiechnęła się, nalewając do szklanki kolejną porcję zielonej, mrożonej herbaty. Oparła się o blat, ocierając z czoła kropelki potu i postanawiając, że skoro mieszkająca u niej sowa nie poczuwa się do obowiązków dobrego ptaka pocztowego, to wizyta na Pokątnej przesuwa jej się samoistnie na "jak najprędzej". Zresztą i tak musiała poszukać podręczników, których jej brakowało, a na myśl o nich złośliwy głosik gdzieś z tyłu głowy beształ ją za to, że nie zaczęła przygotowań do nowego roku jakieś dwa tygodnie wcześniej, bo niby jak ma przeczytać te wszystkie książki i minimum pięć lektur uzupełniających do 1 września?
Dziewczyna westchnęła ostawiając szklankę na lśniący czystością blat i chowając różdżkę za pasek dżinsów. Racjonalna część jej istoty dziwiła się, że praży się w długich spodniach, jednak ta, która przeważała, czyli emocjonalna, nie mogła patrzeć na wystające kolana i w ogóle cały odbijający się szkielet na tle bladej skóry, a jeszcze dodatkowo ta siateczka sinych żył... Gdy ostatnio spojrzała na siebie w lustrze po kąpieli, miała ochotę zwymiotować. Każde żebro, każda mała kostka przy biodrach, obrzydliwie wystające obojczyki i barki... Tak. Hermiona Granger nie chciała na siebie patrzeć. 
Dreszcz przeszedł jej po plecach na myśl o tym, jak bardzo zaniedbała samą siebie i, by nie móc za dużo o tym myśleć, złapała za mały plecaczek, szybko wciągnęła wygodne trampki na stopy i wyleciała z mieszkania jak oparzona. 
*
Gdzieś pod Londynem w małym dworku, odgrodzonym od świata wysokim żywopłotem, za zaciągniętymi, grubymi, czarnymi zasłonami w malachitowym fotelu siedziała ciemna postać, spoglądająca na żarzące się węgielki w starym, ozdobnym kominku. W pomieszczeniu było chłodno, a bijący od ognia blask nie dawał ciepła chudemu, wyczerpanemu organizmowi. Jasne włosy, opadające na czoło, posklejały się w odpowiedzi na cierpienie, wydobywające się z wnętrza tej niepozornej postaci. Mężczyzna zdawał sobie sprawę ze śledzących go zza szafy wielkich oczu Zyty, wyjątkowo drobnej skrzatki domowej, która nie chciała odstąpić go na krok, mimo wyraźnych poleceń. Bolał go widok poparzonych chudych palców stworzonka, czy ślady po przytrzaśnięciu długaśnych uszu, ale nie mógł jej przetłumaczyć, że pozostawanie z nim - ostatnim potomkiem szlachetnego rodu czystej krwi - wcale nie jest dobrym pomysłem. Ubranie nie pomogło, Zyta uparcie trwała przy nim - zniszczonym, schorowanym i nie mającym zbyt wielu planów na dalsze życie przegranym 21-latkiem. 
Ciszę przerwało wtargnięcie niespodziewanego gościa w postaci dużego puszczyka, który ze skrzekiem obleciał pokój, po czym zgrabnie wylądował na oparciu dużego fotela. Dość duży jak na ten gatunek, ptak spokojnie zeskoczył zza pleców siedzącego tam mężczyzny na jego ramię, a następnie na podłokietnik i wlepił żółte oczy w swojego właściciela. 
- Salomea - wychrypiał mężczyzna w stronę sowy pocztowej, a ta dotknęła łebkiem policzka właściciela, pocierając dwudniowy zarost miękkimi piórkami. - W samą porę - dodał młodzieniec i przymknął oczy. 
Chwilę potem ciszę w pokoju rozdarł wrzask cierpienia młodego mężczyzny, obserwującego jak jego palce zaczynają zajmować się palącym, niebieskim ogniem. Sowa ze skrzekiem odleciała na żerdź, a Zyta z piskiem wpadła do salonu swojego pana, ponownie próbując gasić magiczny ogień. Jak od ponad dwóch i pół roku, jej starania spełzły na niczym, a młody mężczyzna ponownie przeżył najtrudniejsze doświadczenie w jego życiu, by po kilkunastu minutach wzbić się w powietrze z ze śpiewem feniksa powodującym ulgę.
*
Lodziarnia Sullivana Fuwleya była chyba najbardziej obleganym miejscem na ulicy Pokątnej od kilku dni. Młody, bo zaledwie 19-letni czarodziej, już w Hogwarcie zasłynął swoimi wspaniałymi lodami, które wytwarzał w wolnych chwilach w jednej z opuszczonych klas do eliksirów nieopodal pokoju wspólnego Puchonów, dopóki na piątym roku nie przyłapał go profesor Slughorn i - jak na wielkiego łasucha przystało - przydzielił chłopakowi niewielki gabinecik, w którym ten na weekendy mógł oddawać się swojej pasji. Oczywiście za wcześniejszym przyrzeczeniem, iż to właśnie Horacy Slughorn będzie pierwszą osobą próbującą nowych smaków słodkości i z zaznaczeniem, iż ewentualne problemy w nauce Sullivana będą oznaczały embargo na potrzebne do produkcji składniki. Puchon radził sobie w magii całkiem nieźle, więc do takowego nie doszło, zaś zaraz po ukończeniu tego roku i zawieszeniu działalności Hogwartu, Fuwley wygrał niewielką sumę galeonów, która pozwoliła na wynajęcie na Pokątnej niewielkiego lokalu po Florianie Fortescue i rozpoczęcia całkiem nieźle prosperującego biznesu lodziarsko-cukierniczego, w czym wspierała go od roku wybranka jego serca i świetna cukierniczka, Chloe de Toledo, pochodząca z Meksyku czarownica. 
Hermiona, obładowana zakupami, wśród których znalazły się odpowiednie i te mniej potrzebne podręczniki, przygotowujące uczniów do zdawania Owutemów, zatrzymała się właśnie tam, by zaaplikować sobie dawkę potrzebnych kalorii i odrobinę kofeiny z kawy mrożonej, mając w pamięci, że przejście przez Dziurawy Kocioł graniczyło z cudem, a o ile tamtejsza kuchnia była wyśmienita, o tyle z deserami nie stali zbyt dobrze. A właśnie na coś słodkiego nabrała ochoty, gdy podczas przymiarek u Madame Malkin obserwowała zza szyby biegające z lodami w rękach, umorusane, szczęśliwe i zdecydowanie bezpieczne dzieciaki pod czujnym wzrokiem rodziców. Usiadła więc przy jednym ze stolików w lodziarni, takim, gdzie nie szczególnie rzucała się w oczy i zamówiła deser owocowo-sernikowy oraz wielką kawę z bitą śmietaną i – jak głosił szyld nad ladą chłodniczą – najlepszymi lodami w całej Wielkiej Brytanii o niezwykle ciekawie brzmiącym smaku – słonego karmelu. Czekając na zamówienie, przeglądała torby, w które zapakowała zdecydowanie za dużo zakupów, oraz w plecak, który ledwo była w stanie unieść. Podręczniki przerzucała z jednej torby do drugiej, szaty układała w małe kostki, opatulając nimi niezbędne jej w tym roku składniki eliksirów, a zestaw piór i kałamarzy zabezpieczyła dodatkowym zaklęciem, bowiem nie miała ochoty później wywabiać tuszu ze świeżo zakupionych ubrań czy książek. Zaabsorbowanie wynikami zakupów sprawiło, że – mimo tego iż nikt inny nie przeoczył faktu pojawienia się w lodziarni innego bohatera wojennego – ona sama podskoczyła na dźwięk dawno nie słyszanego, a dobrze znanego głosu:
- Proszę, proszę. Hermiona Granger we własnej osobie.
Harry Potter wydoroślał. Dwudniowy zarost, który nosił, dodawał mu powagi i lat, a sylwetka wzmocniła się i gdzieniegdzie zaokrągliła, z pewnością dzięki Tomowi, który od trzech lat pilnował by Wybraniec nie chodził głodny podczas szkolenia dla Aurorów.
Harry uśmiechał się do przyjaciółki, która wpierw patrzyła na niego zaokrąglonymi za zdziwienia oczyma, a następnie rzuciła się prosto w jego otwarte ramiona z piskiem na ustach. Tak dawno nie widziała Pottera, że już zapomniała, jak to jest czuć się w końcu bezpieczną w czyimś towarzystwie – czy to ze względu na wielką moc tego młodego czarodzieja, ale też ze względu na prostą, nie wymagającą wielkiego zaangażowania przyjaźń, która zrodziła się między nimi dawno temu i już nie miała prawa za mocno się rozpaść. To była tego typu relacja, w której w jednej chwili oboje śmiali się z jakiejś kompletnej bzdury, a w następnej strofowali siebie nawzajem, oboje ze skruchą wypisaną na twarzy. Hermiona przez chwilę poczuła się tak, jak przy początkowych minutach spotkania z Oscarem przy sklepie spożywczym, jednak wiedziała, że to uczucie nie minie tak łatwo zastąpione niepokojem. No chyba że Potter miał jej coś idiotycznego do powiedzenia, a tego raczej nie spodziewała się po nad wyraz dojrzałym jak na jego wiek bohaterze wojennym.
- Dobrze cię w końcu zobaczyć – powiedział, wypuszczając dziewczynę z objęć i przyglądając się jej lekko krytycznym okiem. – A właściwie jakieś pół ciebie – dodał z nutą smutku, ale też zrozumieniem. Wiedziała, że jeśli ktokolwiek był w stanie ją zrozumieć, to właśnie słynny Potter, który tak jak ona stracił rodzinę i przeżył wiele okropieństw, które z pewnością chętnie oddałby razem z tytułem bohatera, krzywiąc się w odpowiedzi na szepty, które rozległy się po pewnej chwili w lodziarni.
Hermiona zarumieniła się na jego uwagę, zdając sobie sprawę z tego, jakim szokiem musiało być zobaczenie jej w takim stanie. Miała zamiar odkładać to spotkanie tak daleko w czasie, jak to tylko było możliwe właśnie dlatego, że zdawała sobie sprawę, jaki ból wywoła to w jej przyjacielu. Nie miała nic na swoje wytłumaczenie, więc wzruszyła ramionami, mówiąc:
- Wiesz, jak to jest z tymi dietami. Niby parę kilo, a człowiek wygląda jakby wyszedł po kilku latach z Azkabanu.
Potter parsknął śmiechem.
W tym momencie do stolika podeszła kelnerka z zamówieniem Hermiony i uśmiechem przyklejonym do twarzy, choć – mimo całkiem sprawnie działającej klimatyzacji – pot spływał jej po czole od ilości klientów.
- Dla pana to, co zwykle, panie Potter? – zapytała dziewczyna nieco piskliwym głosem, choć jego ton sugerował raczej znudzenie, niż podekscytowanie pojawieniem się wielkiego Wybrańca w tym niewielkim przybytku.
- Tak, dziękuję, Fulvio – odpowiedział Harry, po czym ponownie skupił uwagę na Hermionie. – Nie masz nic przeciwko, żebym się dosiadł?
Dziewczyna skarciła go za głupotę i już po chwili oboje siedzieli z porcjami chłodnych deserów, nadrabiając stracony czas. Hermiona czuła pewne wyrzuty sumienia w ściskającym się żołądku, gdy rozmowa z Potterem przebiegała zdecydowanie naturalniejszym tempem niż ta z jego rudym przyjacielem. Ten jednak nie poruszał drażliwego tematu Weasleya, choć na pewno wiedział o tym, jak wyglądało ostatnie spotkanie byłej pary. Patrzył na Hermionę z nutą współczucia, opowiadając jej o szkoleniu na aurora, w którym Kingsley Shacklebolt osobiście dawał nowym adeptom ostry wycisk, przeplatając to również opowieściami o nużącym go życiu bohatera wojennego. W pewnym momencie powiedział głośno, nie kryjąc irytacji:
- Mam już serdecznie dosyć tego wgapiania się we mnie wszędzie gdzie jestem!
Bowiem na jego widok pewna młoda czarownica zachłysnęła się napojem i o mało nie wylądowała na deskach podłogi lodziarni, potknąwszy się o krzesło. Hermiona uśmiechnęła się złośliwie w stronę przyjaciela.
- Zaczęła Ci przeszkadzać rola Wybrańca, co Harry? – rzuciła z niewielką dożą złośliwości, na co Potter zareagował śmiechem.
- Taak – odparł przeciągając samogłoskę. – To bardziej wkurzające niż mi się wydawało na szóstym roku – odpowiedział, po czym upił spory łyk ze swojej kawy mrożonej. – Wiesz, Hermiono – dodał po chwili milczenia – to całe bohaterowanie miało być prostsze po pokonaniu Voldemorta. A tymczasem nie jest ani trochę łatwiej – powiedział, przecierając oczy pod okularami.
Hermiona położyła dłoń na dłoni przyjaciela, czując, że zanosiło się na dłuższą pogawędkę, a sama będąc przy tym jednocześnie zmartwioną, jak i ciekawą, co takiego Potter uważał za równie trudne, jak batalia przeciwko Czarnemu Panu. Początkowo Harry milczał, odwracając głowę w stronę południowego okna lodziarni, obserwując uśmiechniętych czarodziejów przechodzących, handlujących na Pokątnej, targujących się ze sprzedawcami i takich… beztroskich. Ich nie dotyczyła w znacznej większości powojenna konieczność dopasowania się do realiów bohaterów, którzy wcale bohaterami się nie czuli.
- Wiesz, te wszystkie procesy, oskarżenia, a później patrzenie, jak przez Twoje i Twoich bliskich zeznania składany jest Pocałunek Dementora na ludziach, którzy po prostu wierzyli w inne idee niż Twoje… Świadomość, że gdybyś nie powiedział tych kilku zdań w akcie oskarżenia, być może nie musiałbyś obserwować jak dziewiętnastoletni chłopak traci duszę… A z drugiej strony codzienna gonitwa za pozostałymi na wolności Śmierciożercami, Lestrange i jej obrzydliwa działalność, wciąż skupiające się w małe grupki ruchy oporu, ludzie, których znasz od zawsze, chowający w szafach maski i wtapiający się w tłum, świadomość, że siedzący obok ciebie w pociągu czarodziej może być wyznawcą zasady Czystości Krwi, którego po prostu nie złapano na gorącym uczynku, który jakimś cudem nie wziął udziału lub zdążył uciec bez zdemaskowania z bitwy o Hogwart… - Potter mówił szybko, bardzo cicho, nie chcąc by sąsiednie stoliki przysłuchiwały się jego wywodowi i czując, jak stopniowo schodzą z niego emocje. – Gdzieś umyka mi cały czas poczucie sprawiedliwości, Hermiono. I chyba sam nie wiem, co mogłoby mi je przywrócić – stwierdził, kręcąc głową z oczyma wlepionymi w szybę, a widzącymi sceny, których zdecydowanie nie chciał ponownie oglądać.
Dziewczyna westchnęła, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela. Przeszywające spojrzenie zielonych tęczówek przez chwilę przyszpiliło ją w miejscu, jakby oskarżycielskie, ale szybko złagodniało.
- Harry, przypomnij sobie, ile zła wyrządził Voldemort. Jak musieliśmy uciekać przed właśnie tymi znanymi nam od pierwszej klasy ludźmi, którzy omamieni jego ideami, albo zastraszeni krzywdą bliskich im osób, robili straszne rzeczy i myśleli o jeszcze straszniejszych. Ilu ludzi pod jego władzą stało się mordercami, a ilu straciło zmysły torturując lub będąc torturowanymi? To nie jasna strona jest winna Pocałunków Dementora, ale Voldemort i jego chore idee, jego chore plany i jego nienawiść – powiedziała dziewczyna z mocą, ale Potter wzruszył tylko ramionami, pociągając długi łyk z wysokiej szklanki.
- Jesteś pewna, że istniała jasna i ciemna strona? Bo dla mnie pomiędzy nimi jest cholernie dużo szarości, Hermiono – powiedział, przyglądając się resztce lodowego deseru w jego pucharku.
Dziewczyna nic na to nie odpowiedziała, czując, że to co mówi Potter rzeczywiście ma sens, ale nie chcąc przyznawać mu racji, bowiem ogarniające go wątpliwości nie były najlepszym świadectwem dla świata czarodziejskiej społeczności, domagającej się niejednokrotnie bezwzględnego traktowania byłych Śmierciożerców. Hermiona zdawała sobie sprawę z tego, że sprawa prawie nigdy nie była prosta i zupełnie zero-jedynkowa – albo jesteś po stronie Zakonu, albo po Ciemnej Stronie. Mimo to wierzyła, że surowe kary dla zbrodniarzy wojennych wywoływały poczucie sprawiedliwości, której bardzo potrzebowali czarodzieje. A z drugiej strony czy zbrodni nie dopuszczali się na nich członkowie „Jasnych Zastępów”?
- Mniejsza o filozoficzne rozważania – powiedział Potter, gdy cisza zaczęła się przedłużać. – Co robisz na Pokątnej?
Hermiona przyjrzała się lekko wymuszonemu uśmiechowi chłopaka, jednak postanowiła nie komentować jego niezadowolenia takim obrotem spraw, jakie miały miejsce przez kilka ostatnich lat. Odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem.
- Wiesz, rok szkolny już niedługo. Musiałam przyjść po podręczniki, szaty, no wiesz… całe to zamieszanie z powrotem do szkoły bywa nużące – odparła, na co Harry zareagował głośnym wciągnięciem powietrza w płuca i wytrzeszczonymi oczyma.
- Czyli jednak wracasz do Hogwartu? To wspaniale! – wykrzyknął, ponownie skupiając na sobie uwagę połowy lodziarni. Hermiona wzruszyła ramionami, rumieniąc się trochę.
- No tak. Gdybyśmy na siebie nie wpadli, dzisiaj wieczorem dostałbyś na pewno list ode mnie. No ale skoro już tu oboje jesteśmy, to sam rozumiesz, nie spodziewaj się sowy – zażartowała, a Potter z nieukrywaną radością pociągnął temat Hogwartu. Hermiona z uwagą słuchała o zmianach w prawie, dotyczących szkoły, nowych nauczycielach, powrocie Remusa na stanowisko, co Harry’ego z jednej strony cieszyło, a z drugiej obawiał się, że to reakcja na śmierć żony i powrót do murów, w których zginęła, ratując mu życie, nie będzie dla niego zdrowy. Zażarta dyskusja na temat konieczności zdawania Owutemów i ich wpływu na dalsze życie absolwenta Hogwartu sprawiła, że Potter i Grangerówna znów poczuli się tak, jak podczas szóstego roku, gdzie punktem spornym był podręcznik Księcia Półkrwi, a największym problemem wymiganie się od uczestnictwa w bankiecie Klubu Ślimaka.
Dwie kawy i kolejny deser lodowy później dawni przyjaciele wyszli z lodziarni ramię w ramię, uśmiechając się do siebie i czując, jak dawna nić porozumienia powoli zaczyna między nimi się odradzać. Hermiona cieszyła się z takiego obrotu sprawy, dopiero wtedy zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo brakowało jej kontaktu z ludźmi, od których sama się odcięła, zaś Potter… Harry czuł się jakby brakujący kawałek jego istoty wrócił na miejsce.
- A mówiąc już o tym, skąd wzięłam się na Pokątnej – zaczęła Grangerówna, kierując się w ślad za Harrym w stronę sowiej poczty, znajdującej się tuż przy skręcie na ulicę Śmiertelnego Nokturnu – to właściwie czego szukasz na Pokątnej, Harry? W końcu ty do Hogwartu się nie wybierasz, prawda?
Potter uśmiechnął się, wkładając ręce w kieszenie spodni. On także nie zdecydował się na coś lżejszego ze względu na pogodę, a wiecznie obecne dżinsy miał już lekko przybrudzone, jakby z rana stoczył małą bitwę z Potworną Księgą Potworów po zakurzonej podłodze. Włosy miał wciąż tak samo poczochrane jak za szkolnych czasów, a pokrzywione okulary wskazywały na to, że jego codzienność aż tak bardzo się nie zmieniła od czasu zakończenia wojny.
- Właściwie to chętnie skorzystam z Twojej pomocy, Hermiono – powiedział wzruszając ramionami, wyraźnie zakłopotany. – Zawsze miałaś doskonały gust, a wolałbym, żeby Ginny spodobał się pierścionek zaręczynowy, bo jeszcze gotowa jest się nie zgodzić – powiedział, parskając śmiechem.
Hermiona upuściła niesione w rękach reklamówki (wcześniej z całą stanowczością zganiła Harry’ego za najmniejszą próbę zasugerowania chęci pomocy w niesieniu tobołków), po czym zakryła usta dłońmi w pierwszym szoku. A następnie rzuciła się Harry’emu na szyję, piszcząc głośno z radości.
- Och, Harry! To absolutnie i niezaprzeczalnie CUDOWNA WIADOMOŚĆ! – wykrzyknęła prosto do ucha śmiejącego się Pottera. – Ale poczekacie ze ślubem do końca szkoły?! – zapytała celując w niego palcem z groźną miną, na co jeszcze większa wesołość zawładnęła Wybrańcem.
- To znaczy, że mi pomożesz?
- Śmiałbyś mi zabronić!
I tym sposobem dwójka Gryfonów ruszyła w stronę jubilera, mającego swoje stoisko nieopodal poczty, pomiędzy Centrum Handlowym Eeylopa a Magiczna Menażerią. Hermiona tym razem dała sobie pomóc przy taszczeniu książek, a Potter odetchnął z ulgą, gdy tylko ta potwierdziła, że oczywiście Ginny nie może się o niczym dowiedzieć, a chłopak będzie chciał poczekać na odpowiedni moment.
Poszukiwania zakończyły się zaledwie pół godziny później, po tym jak Hermiona wybiła przyjacielowi z głowy pierścionek z ogromnym rubinem, sugerując, że Ginerwa ma już w sobie wystarczająco dużo ognia i przydałoby się coś bardziej subtelnego. Harry naśmiewał się z dziewczyny, sugerując, że przecież każda dziewczyna marzy o wielkim kamieniu, ale ostatecznie zdecydował się na zakup pięknego, delikatnego złotego pierścionka z pięcioma maleńkimi oczkami z ametystów. Jubiler wytłumaczył cierpliwie, że złoto symbolizujące siłę w połączeniu z rozwagą ametystu nada się na pewno jako prezent dla tak wspaniałej wybranki serca jak ta Wybrańca – sugerował przy tym Hermionę, ale oboje kupujący zignorowali insynuację.
Resztę popołudnia przyjaciele spędzili szukając odpowiedniej sowy dla wycieczki na drugi koniec kraju i kolejnej, która mogłaby bez problemu – ale też przy wydaniu mniejszej liczby galeonów niż całego majątku! – dotrzeć w kilka dni do Hogsmade. Następnie zaszli jeszcze do sklepu z sowami, gdzie Hermiona poradziła się sprzedawcy, co powinna zrobić z nieposłuszną sową (- Słyszała panienka, że sowy nie lubią, jak zwraca się do nich nie po imieniu?; - A ten puszczyk jest duży? A może to samica?), ostatecznie dokupując zestaw smakołyków i trochę specjalnej karmy, która miała przekupić ptaszysko. Po dłuższej dyskusji ze sprzedającym spostrzegła, że jej przyjaciel stoi przy jednej z klatek i gładzi po dziubku jedną ze śnieżnych puchaczy z niezbyt szczęśliwą miną. Przeprosiła sprzedawcę i podeszła do Pottera.
- Przypomina mi Hedwigę – powiedział Harry, zanim Hermiona zdążyła się odezwać. Wyraźny smutek przemawiał przez jego głos, a dziewczyna ze zdumieniem uświadomiła sobie, iż Potter był zmuszony do przyjścia na Pokątną by wysłać list właśnie z powodu Hedwigi, której nigdy nie zdecydował się zastąpić nową sową.
Grangerówna przylgnęła do ramienia chłopaka, czując, że ten potrzebuje wsparcia, a następnie razem z nim opuściła Centrum. Ramię w ramię ruszyli w stronę wyjścia na mugolską część Londynu, a tuż przed Dziurawym Kotłem rozstali się, obiecując sobie, że jeszcze spotkają się przed wyjazdem Hermiony do szkoły na jakąś długą pogawędkę o starych i nowych czasach.
Dziewczyna z lekkim rozrzewnieniem patrzyła jak Potter znika z cichym pyknięciem, po czym sama przeszła przez magiczną ścianę i szybko wydostała się z najbardziej magicznego lokalu po tej stronie Londynu, po czym spokojnym krokiem ruszyła w stronę metra, nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego, że od jakiegoś czasu jest obserwowana.
_______________________________________________________
No. Wracam do żywych. Wiem, że nie było mnie tutaj wieki, ale tym razem naprawdę obiecuję poprawę. Jak się podoba? :) Spóźnione życzenia na Dzień Dziecka! 

4 komentarze:

  1. Jejku, tak się cieszę ! Codziennie sprawdzałam czy jest nowy post !:) Bardzo podoba mi się uśmiechnięta Hermiona i jej spotkanie z Harry'm. Trzymaj tak dalej, miej dużo weny i wracaj do nas szybko z nowymi rozdziałami:) pozdrawiam NanuNana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, aż się siostra spytała, czego się tak głośno cieszę, taka była reakcja na Twój komentarz! Dziękuję bardzo ;)
      Nadrabiam, więc myślę, że do końca czerwca jeszcze się coś powinno pojawić ;)
      Też wolę uśmiechniętą Hermionę :)
      Pozdrawiam,
      Farfocel Uśmiechnięty :D

      Usuń
  2. Hej!

    Wreszcie znalazłam chwilę czasu, żeby zabrać się za przeczytanie nowych rozdziałów Feniksa, a tutaj tylko zalegam z jednym? ;( Myślałam, że będzie ich przynajmniej tuzin! No, ale niestety, rozumiem, życie życiem, pisanie trzeba odłożyć. :D

    Mega podobał mi się rozdział. Serio. Szczególnie fragment z tym blondynem - kto to jest?! Już nie wytrzymuję z niecierpliwości. :P Świetnie wymyśliłaś z jego przeistaczaniem się w feniksa, ale skąd i dlaczego? Oby wytłumaczenie mnie nie zawiodło, ale sądząc po twoich świetnych pomysłach, na bank nie zawiedzie. :)
    Cieszę się też, że spotkaliśmy Harry'ego! Wydaje się taki dorosły, męski wręcz. Daleko mu do nieśmiałego chłopca-sieroty, jakim był za czasów Hogwartu. Jego rozważania na temat szarości mnie ujęły, a fakt, że zamierza oświadczyć się Ginny wywołały dozę radości. Może mniejszą niż u Granger. :)

    Cóż, pozostaje mi jedynie czekać na kolejny rozdział. Tylko, proszę, niech się pojawi! Może zdradzisz, na kiedy planujesz publikację? :P

    Pozdrawiam cieplutko!
    Ew

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, nie odpisywałam wcześniej, bo miałam rozdział na wykończeniu i nie wiedziałam właściwie, kiedy go opublikuję :) Jak ja planuję to i tak nigdy nie wychodzi, dlatego chyba przestanę planować xd

      Dziękuję za Twoją opinię, cieszę się, że Harry'ego odbierasz w ten sposób, właśnie taki odbiór zakładałam. :D

      Zanim wytłumaczę przypadłość mojego ulubionego bohatera, minie troszkę czasu, ale co najważniejsze, już niedługo rok szkolny. Hermiona też już nie może się doczekać :D Zapraszam do przeczytania 10-tki ;)

      Pozdrawiam,
      Farfocel :D

      Usuń

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis