-
Durna sowa... - warknęła Hermiona w stronę uciekającego wciąż na nowo
ptaszyska, które na dobre zadomowiło się na szafie dziewczyny.
Po
zeszłotygodniowej wizycie u państwa Weasley i rozmowie z Remusem, Hermiona co
rusz zmieniała zdanie, na temat powrotu do Hogwartu, raz przekonując samą
siebie, że to dobry pomysł, innym razem - że wręcz przeciwnie. W końcu jednak
przyłapała się na tym, że przytaszczyła z piwnicy swój stary kufer, kupiła
worek karmy dla ptaków, pogodziwszy się z huczącym od czasu do czasu puchaczem
i coraz częściej nie mogła się obyć bez jej nowej, lekko kapryśniej różdżki.
Kiedy złożyła to wszystko do kupy, dotarło do niej, że właściwie powrót do
murów starego zamku był przesądzony od momentu, w którym przeczytała to
naskrobane przez kogoś zdanie "Potrzebujemy Cię" na jej liście
powiadamiającym o ponownym otwarciu szkoły. Od początku zdawała sobie sprawę,
że to nie nowa-stara dyrektorka Hogwartu dołączyła bilecik, bowiem od lat
zaznajamiała się z lekko pochyłym, zaokrąglonym i bardzo drobnym charakterem
pisma Minerwy McGonagall. Autor karteczki był więc dla niej zagadką, choć nie
na tyle absorbującą, by rozmyślać, kim może być.
Gdy
wnioski zostały wyciągnięte, Grangerówna stwierdziła, że zostały jej tylko dwa
tygodnie do wyjazdu, a wciąż nie potwierdziła swojej decyzji władzom szkoły.
Dodatkowo musiała też odpisać na okrutnie długi list Ginny i należało też w
końcu odezwać się do Harry'ego, by Potter wiedział, że nic jej nie jest i
wracała na właściwe tory. No i tym sposobem ostatnie 30 minut prosiła, błagała,
goniła i groziła sowie, która pomieszkiwała u Hermiony w ostatnim czasie, aż w
końcu spocona i bez sił opadła na łóżku i mierzyła groźnym spojrzeniem
ptaszysko, które ponownie usiadło na brzegu szafy i łypało na dziewczynę to z
niezadowoleniem, to z zaciekawieniem.
-
Skoro Cię karmię, to mogłabyś z łaski swojej na coś się przydać, wiesz? -
warknęła w jej stronę, wachlując się starym wydaniem Proroka Codziennego.
Nadspodziewany gorący koniec sierpnia dawał się we znaki wszystkim
londyńczykom, a Hermiona od zawsze wolała zimę, więc tym bardziej nienawidziła
temperatury za oknem. - Może powinnam nakarmić tobą Krzywołapa, co? Krzywołap,
kochany, co o tym myślisz? - zapytała kota, który uniósł minimalnie łebek,
zmierzył ją litościwym spojrzeniem i przewrócił się na drugi bok, szukając chłodniejszego
miejsca na podłodze, schowanego przed prażącymi promieniami słońca,
przenikającego przez umyte szyby. Umyte, ale nieidealne, bowiem kilka smug
denerwowało panią domu, gdy ta tylko zerkała w stronę okien, by następnie
posępnym spojrzeniem zmierzyć swoją nową różdżkę. Niby nic, ale jak irytowało i
martwiło...
Hermiona
westchnęła i powędrowała do kuchni, by sprawdzić, czy nalana do miseczki rudego
kocura woda na pewno jeszcze nie wyparowała. Zajrzała też do małego koszyka, w
którym urządziła posłanie dla jej nowej koleżanki, Aurory, małej wiewióreczki,
którą zabrała ze sobą od Weasley'ów. Proponowała, by to Remus i Teddy zajęli
się maleństwem, ale Lupin wymówił się obowiązkami, a Teddy był jeszcze za mały,
by zajmować się wymagającym wiele uwagi stworzonkiem. Hermiona zabrała więc
szarą kuleczkę ze sobą i opiekowała się nią, a ta z każdym dniem była coraz
większa i wymagała coraz mniej uwagi. Dziewczyna nazwała ją imieniem rzymskiej
bogini świtu, bo przez pierwsze dni, jej piski budziły dziewczynę idealnie o
wschodzie słońca, gdy Aurora domagała się jedzenia. Teraz wiewiórka spała
smacznie, rozłożona na wszystkie strony.
Hermiona
uśmiechnęła się, nalewając do szklanki kolejną porcję zielonej, mrożonej
herbaty. Oparła się o blat, ocierając z czoła kropelki potu i postanawiając, że
skoro mieszkająca u niej sowa nie poczuwa się do obowiązków dobrego ptaka
pocztowego, to wizyta na Pokątnej przesuwa jej się samoistnie na "jak
najprędzej". Zresztą i tak musiała poszukać podręczników, których jej
brakowało, a na myśl o nich złośliwy głosik gdzieś z tyłu głowy beształ ją za
to, że nie zaczęła przygotowań do nowego roku jakieś dwa tygodnie wcześniej, bo
niby jak ma przeczytać te wszystkie książki i minimum pięć lektur
uzupełniających do 1 września?
Dziewczyna
westchnęła ostawiając szklankę na lśniący czystością blat i chowając różdżkę za
pasek dżinsów. Racjonalna część jej istoty dziwiła się, że praży się w długich
spodniach, jednak ta, która przeważała, czyli emocjonalna, nie mogła patrzeć na
wystające kolana i w ogóle cały odbijający się szkielet na tle bladej skóry, a
jeszcze dodatkowo ta siateczka sinych żył... Gdy ostatnio spojrzała na siebie w
lustrze po kąpieli, miała ochotę zwymiotować. Każde żebro, każda mała kostka
przy biodrach, obrzydliwie wystające obojczyki i barki... Tak. Hermiona Granger
nie chciała na siebie patrzeć.
Dreszcz
przeszedł jej po plecach na myśl o tym, jak bardzo zaniedbała samą siebie i, by
nie móc za dużo o tym myśleć, złapała za mały plecaczek, szybko wciągnęła
wygodne trampki na stopy i wyleciała z mieszkania jak oparzona.
*
Gdzieś
pod Londynem w małym dworku, odgrodzonym od świata wysokim żywopłotem, za
zaciągniętymi, grubymi, czarnymi zasłonami w malachitowym fotelu siedziała
ciemna postać, spoglądająca na żarzące się węgielki w starym, ozdobnym kominku.
W pomieszczeniu było chłodno, a bijący od ognia blask nie dawał ciepła chudemu,
wyczerpanemu organizmowi. Jasne włosy, opadające na czoło, posklejały się w
odpowiedzi na cierpienie, wydobywające się z wnętrza tej niepozornej postaci.
Mężczyzna zdawał sobie sprawę ze śledzących go zza szafy wielkich oczu Zyty,
wyjątkowo drobnej skrzatki domowej, która nie chciała odstąpić go na krok, mimo
wyraźnych poleceń. Bolał go widok poparzonych chudych palców stworzonka, czy
ślady po przytrzaśnięciu długaśnych uszu, ale nie mógł jej przetłumaczyć, że
pozostawanie z nim - ostatnim potomkiem szlachetnego rodu czystej krwi - wcale
nie jest dobrym pomysłem. Ubranie nie pomogło, Zyta uparcie trwała przy nim -
zniszczonym, schorowanym i nie mającym zbyt wielu planów na dalsze życie
przegranym 21-latkiem.
Ciszę
przerwało wtargnięcie niespodziewanego gościa w postaci dużego puszczyka, który
ze skrzekiem obleciał pokój, po czym zgrabnie wylądował na oparciu dużego
fotela. Dość duży jak na ten gatunek, ptak spokojnie zeskoczył zza pleców
siedzącego tam mężczyzny na jego ramię, a następnie na podłokietnik i wlepił
żółte oczy w swojego właściciela.
-
Salomea - wychrypiał mężczyzna w stronę sowy pocztowej, a ta dotknęła łebkiem
policzka właściciela, pocierając dwudniowy zarost miękkimi piórkami. - W samą
porę - dodał młodzieniec i przymknął oczy.
Chwilę
potem ciszę w pokoju rozdarł wrzask cierpienia młodego mężczyzny, obserwującego
jak jego palce zaczynają zajmować się palącym, niebieskim ogniem. Sowa ze
skrzekiem odleciała na żerdź, a Zyta z piskiem wpadła do salonu swojego pana,
ponownie próbując gasić magiczny ogień. Jak od ponad dwóch i pół roku, jej
starania spełzły na niczym, a młody mężczyzna ponownie przeżył najtrudniejsze
doświadczenie w jego życiu, by po kilkunastu minutach wzbić się w powietrze z
ze śpiewem feniksa powodującym ulgę.
*
Lodziarnia
Sullivana Fuwleya była chyba najbardziej obleganym miejscem na ulicy Pokątnej
od kilku dni. Młody, bo zaledwie 19-letni czarodziej, już w Hogwarcie zasłynął
swoimi wspaniałymi lodami, które wytwarzał w wolnych chwilach w jednej z
opuszczonych klas do eliksirów nieopodal pokoju wspólnego Puchonów, dopóki na
piątym roku nie przyłapał go profesor Slughorn i - jak na wielkiego łasucha
przystało - przydzielił chłopakowi niewielki gabinecik, w którym ten na
weekendy mógł oddawać się swojej pasji. Oczywiście za wcześniejszym
przyrzeczeniem, iż to właśnie Horacy Slughorn będzie pierwszą osobą próbującą
nowych smaków słodkości i z zaznaczeniem, iż ewentualne problemy w nauce
Sullivana będą oznaczały embargo na potrzebne do produkcji składniki. Puchon
radził sobie w magii całkiem nieźle, więc do takowego nie doszło, zaś zaraz po
ukończeniu tego roku i zawieszeniu działalności Hogwartu, Fuwley wygrał
niewielką sumę galeonów, która pozwoliła na wynajęcie na Pokątnej niewielkiego
lokalu po Florianie Fortescue i rozpoczęcia całkiem nieźle prosperującego
biznesu lodziarsko-cukierniczego, w czym wspierała go od roku wybranka
jego serca i świetna cukierniczka, Chloe de Toledo, pochodząca z Meksyku
czarownica.
Hermiona,
obładowana zakupami, wśród których znalazły się odpowiednie i te mniej
potrzebne podręczniki, przygotowujące uczniów do zdawania Owutemów, zatrzymała
się właśnie tam, by zaaplikować sobie dawkę potrzebnych kalorii i odrobinę
kofeiny z kawy mrożonej, mając w pamięci, że przejście przez Dziurawy Kocioł
graniczyło z cudem, a o ile tamtejsza kuchnia była wyśmienita, o tyle z deserami
nie stali zbyt dobrze. A właśnie na coś słodkiego nabrała ochoty, gdy podczas
przymiarek u Madame Malkin obserwowała zza szyby biegające z lodami w rękach,
umorusane, szczęśliwe i zdecydowanie bezpieczne dzieciaki pod czujnym wzrokiem
rodziców. Usiadła więc przy jednym ze stolików w lodziarni, takim, gdzie nie
szczególnie rzucała się w oczy i zamówiła deser owocowo-sernikowy oraz wielką
kawę z bitą śmietaną i – jak głosił szyld nad ladą chłodniczą – najlepszymi lodami
w całej Wielkiej Brytanii o niezwykle ciekawie brzmiącym smaku – słonego karmelu.
Czekając na zamówienie, przeglądała torby, w które zapakowała zdecydowanie za
dużo zakupów, oraz w plecak, który ledwo była w stanie unieść. Podręczniki
przerzucała z jednej torby do drugiej, szaty układała w małe kostki, opatulając
nimi niezbędne jej w tym roku składniki eliksirów, a zestaw piór i kałamarzy zabezpieczyła
dodatkowym zaklęciem, bowiem nie miała ochoty później wywabiać tuszu ze świeżo
zakupionych ubrań czy książek. Zaabsorbowanie wynikami zakupów sprawiło, że –
mimo tego iż nikt inny nie przeoczył faktu pojawienia się w lodziarni innego
bohatera wojennego – ona sama podskoczyła na dźwięk dawno nie słyszanego, a
dobrze znanego głosu:
-
Proszę, proszę. Hermiona Granger we własnej osobie.
Harry
Potter wydoroślał. Dwudniowy zarost, który nosił, dodawał mu powagi i lat, a
sylwetka wzmocniła się i gdzieniegdzie zaokrągliła, z pewnością dzięki Tomowi,
który od trzech lat pilnował by Wybraniec nie chodził głodny podczas szkolenia
dla Aurorów.
Harry
uśmiechał się do przyjaciółki, która wpierw patrzyła na niego zaokrąglonymi za zdziwienia
oczyma, a następnie rzuciła się prosto w jego otwarte ramiona z piskiem na
ustach. Tak dawno nie widziała Pottera, że już zapomniała, jak to jest czuć się
w końcu bezpieczną w czyimś towarzystwie – czy to ze względu na wielką moc tego
młodego czarodzieja, ale też ze względu na prostą, nie wymagającą wielkiego
zaangażowania przyjaźń, która zrodziła się między nimi dawno temu i już nie
miała prawa za mocno się rozpaść. To była tego typu relacja, w której w jednej
chwili oboje śmiali się z jakiejś kompletnej bzdury, a w następnej strofowali siebie
nawzajem, oboje ze skruchą wypisaną na twarzy. Hermiona przez chwilę poczuła
się tak, jak przy początkowych minutach spotkania z Oscarem przy sklepie
spożywczym, jednak wiedziała, że to uczucie nie minie tak łatwo zastąpione
niepokojem. No chyba że Potter miał jej coś idiotycznego do powiedzenia, a tego
raczej nie spodziewała się po nad wyraz dojrzałym jak na jego wiek bohaterze
wojennym.
-
Dobrze cię w końcu zobaczyć – powiedział, wypuszczając dziewczynę z objęć i
przyglądając się jej lekko krytycznym okiem. – A właściwie jakieś pół ciebie –
dodał z nutą smutku, ale też zrozumieniem. Wiedziała, że jeśli ktokolwiek był w
stanie ją zrozumieć, to właśnie słynny Potter, który tak jak ona stracił rodzinę
i przeżył wiele okropieństw, które z pewnością chętnie oddałby razem z tytułem
bohatera, krzywiąc się w odpowiedzi na szepty, które rozległy się po pewnej
chwili w lodziarni.
Hermiona
zarumieniła się na jego uwagę, zdając sobie sprawę z tego, jakim szokiem
musiało być zobaczenie jej w takim stanie. Miała zamiar odkładać to spotkanie
tak daleko w czasie, jak to tylko było możliwe właśnie dlatego, że zdawała
sobie sprawę, jaki ból wywoła to w jej przyjacielu. Nie miała nic na swoje
wytłumaczenie, więc wzruszyła ramionami, mówiąc:
-
Wiesz, jak to jest z tymi dietami. Niby parę kilo, a człowiek wygląda jakby wyszedł
po kilku latach z Azkabanu.
Potter
parsknął śmiechem.
W
tym momencie do stolika podeszła kelnerka z zamówieniem Hermiony i uśmiechem
przyklejonym do twarzy, choć – mimo całkiem sprawnie działającej klimatyzacji –
pot spływał jej po czole od ilości klientów.
-
Dla pana to, co zwykle, panie Potter? – zapytała dziewczyna nieco piskliwym
głosem, choć jego ton sugerował raczej znudzenie, niż podekscytowanie
pojawieniem się wielkiego Wybrańca w tym niewielkim przybytku.
-
Tak, dziękuję, Fulvio – odpowiedział Harry, po czym ponownie skupił uwagę na
Hermionie. – Nie masz nic przeciwko, żebym się dosiadł?
Dziewczyna
skarciła go za głupotę i już po chwili oboje siedzieli z porcjami chłodnych deserów,
nadrabiając stracony czas. Hermiona czuła pewne wyrzuty sumienia w ściskającym
się żołądku, gdy rozmowa z Potterem przebiegała zdecydowanie naturalniejszym tempem
niż ta z jego rudym przyjacielem. Ten jednak nie poruszał drażliwego tematu
Weasleya, choć na pewno wiedział o tym, jak wyglądało ostatnie spotkanie byłej
pary. Patrzył na Hermionę z nutą współczucia, opowiadając jej o szkoleniu na
aurora, w którym Kingsley Shacklebolt osobiście dawał nowym adeptom ostry wycisk,
przeplatając to również opowieściami o nużącym go życiu bohatera wojennego. W
pewnym momencie powiedział głośno, nie kryjąc irytacji:
-
Mam już serdecznie dosyć tego wgapiania się we mnie wszędzie gdzie jestem!
Bowiem
na jego widok pewna młoda czarownica zachłysnęła się napojem i o mało nie
wylądowała na deskach podłogi lodziarni, potknąwszy się o krzesło. Hermiona
uśmiechnęła się złośliwie w stronę przyjaciela.
-
Zaczęła Ci przeszkadzać rola Wybrańca, co Harry? – rzuciła z niewielką dożą
złośliwości, na co Potter zareagował śmiechem.
-
Taak – odparł przeciągając samogłoskę. – To bardziej wkurzające niż mi się wydawało
na szóstym roku – odpowiedział, po czym upił spory łyk ze swojej kawy mrożonej.
– Wiesz, Hermiono – dodał po chwili milczenia – to całe bohaterowanie miało być
prostsze po pokonaniu Voldemorta. A tymczasem nie jest ani trochę łatwiej – powiedział,
przecierając oczy pod okularami.
Hermiona
położyła dłoń na dłoni przyjaciela, czując, że zanosiło się na dłuższą
pogawędkę, a sama będąc przy tym jednocześnie zmartwioną, jak i ciekawą, co
takiego Potter uważał za równie trudne, jak batalia przeciwko Czarnemu Panu. Początkowo
Harry milczał, odwracając głowę w stronę południowego okna lodziarni, obserwując
uśmiechniętych czarodziejów przechodzących, handlujących na Pokątnej,
targujących się ze sprzedawcami i takich… beztroskich. Ich nie dotyczyła w
znacznej większości powojenna konieczność dopasowania się do realiów bohaterów,
którzy wcale bohaterami się nie czuli.
-
Wiesz, te wszystkie procesy, oskarżenia, a później patrzenie, jak przez Twoje i
Twoich bliskich zeznania składany jest Pocałunek Dementora na ludziach, którzy
po prostu wierzyli w inne idee niż Twoje… Świadomość, że gdybyś nie powiedział
tych kilku zdań w akcie oskarżenia, być może nie musiałbyś obserwować jak
dziewiętnastoletni chłopak traci duszę… A z drugiej strony codzienna gonitwa za
pozostałymi na wolności Śmierciożercami, Lestrange i jej obrzydliwa
działalność, wciąż skupiające się w małe grupki ruchy oporu, ludzie, których
znasz od zawsze, chowający w szafach maski i wtapiający się w tłum, świadomość,
że siedzący obok ciebie w pociągu czarodziej może być wyznawcą zasady Czystości
Krwi, którego po prostu nie złapano na gorącym uczynku, który jakimś cudem nie
wziął udziału lub zdążył uciec bez zdemaskowania z bitwy o Hogwart… - Potter mówił
szybko, bardzo cicho, nie chcąc by sąsiednie stoliki przysłuchiwały się jego
wywodowi i czując, jak stopniowo schodzą z niego emocje. – Gdzieś umyka mi cały
czas poczucie sprawiedliwości, Hermiono. I chyba sam nie wiem, co mogłoby mi je
przywrócić – stwierdził, kręcąc głową z oczyma wlepionymi w szybę, a widzącymi
sceny, których zdecydowanie nie chciał ponownie oglądać.
Dziewczyna
westchnęła, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela. Przeszywające spojrzenie
zielonych tęczówek przez chwilę przyszpiliło ją w miejscu, jakby oskarżycielskie,
ale szybko złagodniało.
-
Harry, przypomnij sobie, ile zła wyrządził Voldemort. Jak musieliśmy uciekać
przed właśnie tymi znanymi nam od pierwszej klasy ludźmi, którzy omamieni jego ideami,
albo zastraszeni krzywdą bliskich im osób, robili straszne rzeczy i myśleli o
jeszcze straszniejszych. Ilu ludzi pod jego władzą stało się mordercami, a ilu
straciło zmysły torturując lub będąc torturowanymi? To nie jasna strona jest winna
Pocałunków Dementora, ale Voldemort i jego chore idee, jego chore plany i jego
nienawiść – powiedziała dziewczyna z mocą, ale Potter wzruszył tylko ramionami,
pociągając długi łyk z wysokiej szklanki.
-
Jesteś pewna, że istniała jasna i ciemna strona? Bo dla mnie pomiędzy nimi jest
cholernie dużo szarości, Hermiono – powiedział, przyglądając się resztce lodowego
deseru w jego pucharku.
Dziewczyna
nic na to nie odpowiedziała, czując, że to co mówi Potter rzeczywiście ma sens,
ale nie chcąc przyznawać mu racji, bowiem ogarniające go wątpliwości nie były
najlepszym świadectwem dla świata czarodziejskiej społeczności, domagającej się
niejednokrotnie bezwzględnego traktowania byłych Śmierciożerców. Hermiona
zdawała sobie sprawę z tego, że sprawa prawie nigdy nie była prosta i zupełnie
zero-jedynkowa – albo jesteś po stronie Zakonu, albo po Ciemnej Stronie. Mimo
to wierzyła, że surowe kary dla zbrodniarzy wojennych wywoływały poczucie
sprawiedliwości, której bardzo potrzebowali czarodzieje. A z drugiej strony czy
zbrodni nie dopuszczali się na nich członkowie „Jasnych Zastępów”?
-
Mniejsza o filozoficzne rozważania – powiedział Potter, gdy cisza zaczęła się
przedłużać. – Co robisz na Pokątnej?
Hermiona
przyjrzała się lekko wymuszonemu uśmiechowi chłopaka, jednak postanowiła nie
komentować jego niezadowolenia takim obrotem spraw, jakie miały miejsce przez
kilka ostatnich lat. Odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem.
-
Wiesz, rok szkolny już niedługo. Musiałam przyjść po podręczniki, szaty, no
wiesz… całe to zamieszanie z powrotem do szkoły bywa nużące – odparła, na co
Harry zareagował głośnym wciągnięciem powietrza w płuca i wytrzeszczonymi
oczyma.
-
Czyli jednak wracasz do Hogwartu? To wspaniale! – wykrzyknął, ponownie skupiając
na sobie uwagę połowy lodziarni. Hermiona wzruszyła ramionami, rumieniąc się
trochę.
-
No tak. Gdybyśmy na siebie nie wpadli, dzisiaj wieczorem dostałbyś na pewno
list ode mnie. No ale skoro już tu oboje jesteśmy, to sam rozumiesz, nie
spodziewaj się sowy – zażartowała, a Potter z nieukrywaną radością pociągnął
temat Hogwartu. Hermiona z uwagą słuchała o zmianach w prawie, dotyczących
szkoły, nowych nauczycielach, powrocie Remusa na stanowisko, co Harry’ego z
jednej strony cieszyło, a z drugiej obawiał się, że to reakcja na śmierć żony i
powrót do murów, w których zginęła, ratując mu życie, nie będzie dla niego
zdrowy. Zażarta dyskusja na temat konieczności zdawania Owutemów i ich wpływu
na dalsze życie absolwenta Hogwartu sprawiła, że Potter i Grangerówna znów
poczuli się tak, jak podczas szóstego roku, gdzie punktem spornym był
podręcznik Księcia Półkrwi, a największym problemem wymiganie się od uczestnictwa
w bankiecie Klubu Ślimaka.
Dwie
kawy i kolejny deser lodowy później dawni przyjaciele wyszli z lodziarni ramię
w ramię, uśmiechając się do siebie i czując, jak dawna nić porozumienia powoli
zaczyna między nimi się odradzać. Hermiona cieszyła się z takiego obrotu sprawy,
dopiero wtedy zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo brakowało jej kontaktu z
ludźmi, od których sama się odcięła, zaś Potter… Harry czuł się jakby brakujący
kawałek jego istoty wrócił na miejsce.
-
A mówiąc już o tym, skąd wzięłam się na Pokątnej – zaczęła Grangerówna, kierując
się w ślad za Harrym w stronę sowiej poczty, znajdującej się tuż przy skręcie
na ulicę Śmiertelnego Nokturnu – to właściwie czego szukasz na Pokątnej, Harry?
W końcu ty do Hogwartu się nie wybierasz, prawda?
Potter
uśmiechnął się, wkładając ręce w kieszenie spodni. On także nie zdecydował się
na coś lżejszego ze względu na pogodę, a wiecznie obecne dżinsy miał już lekko
przybrudzone, jakby z rana stoczył małą bitwę z Potworną Księgą Potworów po
zakurzonej podłodze. Włosy miał wciąż tak samo poczochrane jak za szkolnych czasów,
a pokrzywione okulary wskazywały na to, że jego codzienność aż tak bardzo się
nie zmieniła od czasu zakończenia wojny.
-
Właściwie to chętnie skorzystam z Twojej pomocy, Hermiono – powiedział wzruszając
ramionami, wyraźnie zakłopotany. – Zawsze miałaś doskonały gust, a wolałbym,
żeby Ginny spodobał się pierścionek zaręczynowy, bo jeszcze gotowa jest się nie
zgodzić – powiedział, parskając śmiechem.
Hermiona
upuściła niesione w rękach reklamówki (wcześniej z całą stanowczością zganiła
Harry’ego za najmniejszą próbę zasugerowania chęci pomocy w niesieniu tobołków),
po czym zakryła usta dłońmi w pierwszym szoku. A następnie rzuciła się Harry’emu
na szyję, piszcząc głośno z radości.
-
Och, Harry! To absolutnie i niezaprzeczalnie CUDOWNA WIADOMOŚĆ! – wykrzyknęła prosto
do ucha śmiejącego się Pottera. – Ale poczekacie ze ślubem do końca szkoły?! –
zapytała celując w niego palcem z groźną miną, na co jeszcze większa wesołość
zawładnęła Wybrańcem.
-
To znaczy, że mi pomożesz?
-
Śmiałbyś mi zabronić!
I
tym sposobem dwójka Gryfonów ruszyła w stronę jubilera, mającego swoje stoisko
nieopodal poczty, pomiędzy Centrum Handlowym Eeylopa a Magiczna Menażerią.
Hermiona tym razem dała sobie pomóc przy taszczeniu książek, a Potter odetchnął
z ulgą, gdy tylko ta potwierdziła, że oczywiście Ginny nie może się o niczym dowiedzieć,
a chłopak będzie chciał poczekać na odpowiedni moment.
Poszukiwania
zakończyły się zaledwie pół godziny później, po tym jak Hermiona wybiła
przyjacielowi z głowy pierścionek z ogromnym rubinem, sugerując, że Ginerwa ma
już w sobie wystarczająco dużo ognia i przydałoby się coś bardziej subtelnego. Harry
naśmiewał się z dziewczyny, sugerując, że przecież każda dziewczyna marzy o
wielkim kamieniu, ale ostatecznie zdecydował się na zakup pięknego, delikatnego
złotego pierścionka z pięcioma maleńkimi oczkami z ametystów. Jubiler
wytłumaczył cierpliwie, że złoto symbolizujące siłę w połączeniu z rozwagą ametystu
nada się na pewno jako prezent dla tak wspaniałej wybranki serca jak ta
Wybrańca – sugerował przy tym Hermionę, ale oboje kupujący zignorowali insynuację.
Resztę
popołudnia przyjaciele spędzili szukając odpowiedniej sowy dla wycieczki na
drugi koniec kraju i kolejnej, która mogłaby bez problemu – ale też przy
wydaniu mniejszej liczby galeonów niż całego majątku! – dotrzeć w kilka dni do
Hogsmade. Następnie zaszli jeszcze do sklepu z sowami, gdzie Hermiona poradziła
się sprzedawcy, co powinna zrobić z nieposłuszną sową (- Słyszała panienka, że sowy
nie lubią, jak zwraca się do nich nie po imieniu?; - A ten puszczyk jest duży?
A może to samica?), ostatecznie dokupując zestaw smakołyków i trochę specjalnej
karmy, która miała przekupić ptaszysko. Po dłuższej dyskusji ze sprzedającym spostrzegła,
że jej przyjaciel stoi przy jednej z klatek i gładzi po dziubku jedną ze śnieżnych
puchaczy z niezbyt szczęśliwą miną. Przeprosiła sprzedawcę i podeszła do Pottera.
-
Przypomina mi Hedwigę – powiedział Harry, zanim Hermiona zdążyła się odezwać. Wyraźny
smutek przemawiał przez jego głos, a dziewczyna ze zdumieniem uświadomiła
sobie, iż Potter był zmuszony do przyjścia na Pokątną by wysłać list właśnie z
powodu Hedwigi, której nigdy nie zdecydował się zastąpić nową sową.
Grangerówna
przylgnęła do ramienia chłopaka, czując, że ten potrzebuje wsparcia, a
następnie razem z nim opuściła Centrum. Ramię w ramię ruszyli w stronę wyjścia na
mugolską część Londynu, a tuż przed Dziurawym Kotłem rozstali się, obiecując
sobie, że jeszcze spotkają się przed wyjazdem Hermiony do szkoły na jakąś długą
pogawędkę o starych i nowych czasach.
Dziewczyna
z lekkim rozrzewnieniem patrzyła jak Potter znika z cichym pyknięciem, po czym
sama przeszła przez magiczną ścianę i szybko wydostała się z najbardziej
magicznego lokalu po tej stronie Londynu, po czym spokojnym krokiem ruszyła w
stronę metra, nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego, że od jakiegoś czasu
jest obserwowana.
_______________________________________________________No. Wracam do żywych. Wiem, że nie było mnie tutaj wieki, ale tym razem naprawdę obiecuję poprawę. Jak się podoba? :) Spóźnione życzenia na Dzień Dziecka!
Jejku, tak się cieszę ! Codziennie sprawdzałam czy jest nowy post !:) Bardzo podoba mi się uśmiechnięta Hermiona i jej spotkanie z Harry'm. Trzymaj tak dalej, miej dużo weny i wracaj do nas szybko z nowymi rozdziałami:) pozdrawiam NanuNana
OdpowiedzUsuńOjej, aż się siostra spytała, czego się tak głośno cieszę, taka była reakcja na Twój komentarz! Dziękuję bardzo ;)
UsuńNadrabiam, więc myślę, że do końca czerwca jeszcze się coś powinno pojawić ;)
Też wolę uśmiechniętą Hermionę :)
Pozdrawiam,
Farfocel Uśmiechnięty :D
Hej!
OdpowiedzUsuńWreszcie znalazłam chwilę czasu, żeby zabrać się za przeczytanie nowych rozdziałów Feniksa, a tutaj tylko zalegam z jednym? ;( Myślałam, że będzie ich przynajmniej tuzin! No, ale niestety, rozumiem, życie życiem, pisanie trzeba odłożyć. :D
Mega podobał mi się rozdział. Serio. Szczególnie fragment z tym blondynem - kto to jest?! Już nie wytrzymuję z niecierpliwości. :P Świetnie wymyśliłaś z jego przeistaczaniem się w feniksa, ale skąd i dlaczego? Oby wytłumaczenie mnie nie zawiodło, ale sądząc po twoich świetnych pomysłach, na bank nie zawiedzie. :)
Cieszę się też, że spotkaliśmy Harry'ego! Wydaje się taki dorosły, męski wręcz. Daleko mu do nieśmiałego chłopca-sieroty, jakim był za czasów Hogwartu. Jego rozważania na temat szarości mnie ujęły, a fakt, że zamierza oświadczyć się Ginny wywołały dozę radości. Może mniejszą niż u Granger. :)
Cóż, pozostaje mi jedynie czekać na kolejny rozdział. Tylko, proszę, niech się pojawi! Może zdradzisz, na kiedy planujesz publikację? :P
Pozdrawiam cieplutko!
Ew
Hej, nie odpisywałam wcześniej, bo miałam rozdział na wykończeniu i nie wiedziałam właściwie, kiedy go opublikuję :) Jak ja planuję to i tak nigdy nie wychodzi, dlatego chyba przestanę planować xd
UsuńDziękuję za Twoją opinię, cieszę się, że Harry'ego odbierasz w ten sposób, właśnie taki odbiór zakładałam. :D
Zanim wytłumaczę przypadłość mojego ulubionego bohatera, minie troszkę czasu, ale co najważniejsze, już niedługo rok szkolny. Hermiona też już nie może się doczekać :D Zapraszam do przeczytania 10-tki ;)
Pozdrawiam,
Farfocel :D