Rozdział 2 „Na Pokątną”
Hermiona przewróciła do
góry nogami całe mieszkanie. Szukała w szafkach, w garderobianej szafie, na
nocnym stoliczku, pod nim, w koszu na śmierci i w słoikach na słodycze. W koszu
na brudną bieliznę, w zlewie i na zawalonym ubraniami fotelu. Za telewizorem i
pod łóżkiem, a nawet w pralce i na balkoniku, który wychodził na zatłoczoną
ulicę Londynu. I nic. Różdżka wsiąkła jak kamień w wodę.
-
Mógłbyś mi pomóc, mały zdrajco – warknęła dziewczyna do rozłożonego na poduszce
kota, który obserwował ją od jakiegoś czasu z leniwym wyrazem pyszczka, powoli
kiwając ogonem przypominającym szczotkę do butelek i mrucząc od czasu do czasu.
Pokręciła głową i usiadła na podłodze, czując, że ciało odmawia jej
posłuszeństwa. Po tym, jak udało jej się przetrząsnąć prawie każdy kat
mieszkania w poszukiwania niepozornego cienkiego patyczka, czuła się wyczerpana
i zmęczona, a różdżki jak nie było, tak dalej nie miała. Złapała się za kostki
u nóg i pochyliła głowę między kolana. Musiała
znaleźć różdżkę. Przecież magia była jedynym czynnikiem, który chronił ją przed
niebezpieczeństwami czarodziejskiego świata.
Mimo
że to właśnie w świecie magii najbardziej cierpiała i to w świecie magii
najwięcej krzywdy doznała, wiedziała też, że odcinanie się od niej na niewiele
się zda. Magia, której raz posmakowałeś, zawsze będzie już ci towarzyszyć,
choćbyś nie wiem, jak bardzo chciał się od niej uwolnić. A Hermiona nie
chciała. Odnajdywała pewną hierarchię i porządek w posługiwaniu się magią
połączoną z mugolskimi urządzeniami. Lubiła, kiedy odkurzacz sam radził sobie z
dywanem w salonie, albo jak pralka sama się zapakowała, a przy machnięciu
różdżki całe pranie wylądowało zgrabnie powieszone na suszarce. W końcu
uwielbiała uczucie, kiedy jednym machnięciem różdżki przywoływała z kuchni
kieliszek z winem czy schłodzony napój, albo kiedy magicznie zasilana maszyna w
15 minut przygotowywała wspaniałe lody o jej ulubionym smaku słonego karmelu.
Wygody, jakie dawała magia, ale też piękno, które potrafiła stworzyć, nie
wynagradzały zła. Ale drobne dobre uczynki, jak dokarmienie bezdomnego psa
przez dziecko z naprzeciwka czy przeprowadzenie staruszki przez ulicę, nie
wynagradzały też zła świata niemagicznego.
-
Miau.
Jej
rozmyślania, toczące się gdzieś pomiędzy rozkwitniętym polem czarnych róż,
które wyhodowała wspólnie z babcią dwa lata wcześniej skorzystawszy z mocy
magicznego nawozu, a martwymi oczyma Parvati Patil, którą wygrzebywała z gruzów
Hogwartu, zostały przerwane przez stłumione miauknięcie kota. Stłumione
dlatego, że ten mały zdrajca trzymał
w pyszczku niepozorny patyczek, z którego właśnie buchnął snop czerwonych i
pomarańczowych jak futro Krzywołapa iskier.
-
Miałeś ją przez cały czas?! – wykrzyknęła Hermiona, opuszczając ręce w geście
zrezygnowania. Kot popatrzył na nią, po czym wywrócił się na plecy i zaczął
przybierać rozbrajające pozy. Gdyby nie to, że Hermionę rzeczywiście wyczerpało
szukanie różdżki, która tak naprawdę cały czas leżała na sofie pod kotem,
prawdopodobnie rozczuliłaby się i zaczęła głaskać Krzywołapa po brzuchu, bowiem
mimo swojej wielości i wieku, w tych pozach cały czas wyglądał na małego
kociaka szukającego miłości. Tego też chyba oczekiwał zwierzak, bo kiedy ręka
Hermiony wystrzeliła nie w łagodnym geście nie do jego brzucha, ale do różdżki
w jego pyszczku, uskoczył gwałtownie z niezadowolonym miauknięciem i pędem
schował się pod szafą.
No to koniec –
pomyślała dziewczyna, wiedząc, że prośby i groźby nie wywabią Krzywołapa spod
szafy, dopóki ten nie uzna, że Hermiona wycierpiała już tyle, że poniosła
odpowiednią karę dla swojego okropnego zachowania wobec niego. Mimo to,
dziewczyna podniosła się sprzed groszkowozielonej sofy, strzepując z kolan rude
kosmyki sierści kota, po czym podeszła do szafy i uklęknęła zaglądając pod nią.
Krzywołap siedział w kącie, obserwując ją niezadowolonym, obrażonym
spojrzeniem, a koniec ogona, widoczny z jego lewej stronie, drgał w wyrazie
ostrzegawczym, by dziewczyna nie próbowała siłą odbierać kotu jego
przyciśniętej łapą zdobyczy.
-
Krzywołap, proszę – mruknęła wyciągając do niego rękę, ale kot prychnął na nią
jeszcze bardziej ostrzegawczo. Dziewczyna westchnęła. – Krzywołapku – dodała pieszczotliwie,
ale kot zamachnął się na nią łapą z obnażonymi pazurami, którą zaraz z powrotem
położył na leżącej kilka centymetrów od wyciągniętej dłoni Hermiony. Dziewczyna
wiedziała, że kot nie zrobiłby jej krzywdy, a przynajmniej nie umyślnie, ale
obraziła go śmiertelnie, a wtedy podrapanie stawało się całkiem realną wizją.
Tak więc próbowała próśb i gróźb, aż w końcu zrezygnowana położyła się przy
szafie na podłodze, starając się znaleźć jak najwygodniejszą pozycję, świadoma
wyczerpania i potrzeby odetchnięcia po dniu – jakby nie patrzył – pełnym emocji.
Już
zasypiała, tuląc policzek do białego futra dywanu, który sama kiedyś wybrała
jako prezent dla babci. Już prawie oddawała się w objęcia Morfeusza, czując, że
być może tego wieczoru będzie dla niej łaskawy i nie ześle kolejnej fali
okropieństw i nie zmusi jej do obudzenia się z krzykiem i skurczami żołądka.
Kiedy nagle donośny trzask i miauknięcie bólu wyrwało ją brutalnie ze świata
pomiędzy życiem a marą.
Poderwała
się gwałtownie, zaczerpując mocno powietrze i rozejrzała zdezorientowana po
ciemnym pokoju. Za oknem zapadał właśnie zmrok, a szarówka sprawiała, że zanim
Hermiona odzyskała ostrość widzenia, miała wrażenie, że leży tuż obok martwego
ciała Severusa Snape’a, a w oddali słychać śmiech jednej z najbardziej
znienawidzonych przez nią osób, jakie świat nosił na swoich barkach – Dracona Malfoya.
Ciemny kształt obok okazał się jednak tylko zmiętą kołdrą, którą w południe
zostawiła na podłodze, a śmiech zaledwie wspomnieniem. Zadrżała, potarła nagie
ramiona, strzepując tym samym gęsią skórkę i zajrzała pod szafę, gdzie
Krzywołap z żałosną miną przesuwał po podłodze dwa patyczki, każdy z różnej
strony zakończony nierówno i ostro. Z wąsów kota unosił się delikatny, szary
dym, jakby ten podszedł zbyt blisko kominka i dał się poparzyć, a Hermiona
uświadomiła sobie, że dwa patyczki, którymi bawi się jej kot, to resztki jej ukochanej
różdżki.
Powinna
się wściec. Powinna szaleć i skrzyczeć kota za to, co zrobił z jej jedyną
bronią. Zamiast tego poczuła się bezbronna i niechciana przez świat
czarodziejów, który przez kota przekazywał jej, że nie zasłużyła na magię, nie
zasłużyła na różdżkę. Rozpacz popłynęła z jej płuc do gardła i zdusiła je, a na
zewnątrz wydobył się tylko zdławiony jęk, zalążek płaczu.
Czuła
się niepotrzebna i zapomniana. Jakby wizyta Ginny była tylko uroczym snem, albo
tylko głupim wspomnieniem. Albo wizją, jaką stworzyła jej świadomość, łapiąca
się ostatniej deski ratunku przed tym, co Hermiona planowała od tygodni – cichą
i niezauważoną śmiercią. Trudno jej było przyznać się przed samą sobą, że to
właśnie był cel, jaki zamierzała osiągnąć, że nie chciała już dłużej zmuszać
się do oddychania, bo z każdą dawką powietrza, jakie wtłaczała do płuc, czuła
się tak, jakby było żrące i wywoływało ból, którego nie potrafiła znieść.
Skuliła
się i oparłszy się o ścianę pozwoliła, by szloch targnął jej ciałem, a łzy
popłynęły swobodnie po policzkach i byłaby tam została na cały wieczór i połowę
nocy, gdyby nie to, że spod szafy wychynął przestraszony i oczekujący złości
kot. Patrzył na nią z żałosną miną i pomiaukiwał cichutko, jakby z poczuciem
winy, ale kiedy nie doczekał się bury, wyszedł spod szafy i wdrapał się na
kolana swojej pani, po czym zaczął lizać ją po twarzy i dotykać mokrym nosem,
próbując w ten sposób powstrzymać łzy i stać się pocieszeniem. Hermiona prze
chwilę chciała go odepchnąć i w spokoju pogrążyć się w rozpaczy, ale wtedy
przypomniała sobie, że on nie da jej po prostu spokoju. Był prawie tak samo
uparty jak ona, a także - jak stwierdziła Ginny, a przed nią Syriusz Black –
wyjątkowo mądry. Poczuła, że jest dla kota istotna i przez to nie jest zupełnie
sama, a w głowie obijały jej się słowa rudowłosej przyjaciółki – Nie jesteś sama, masz przyjaciół.
Przygarnęła kota do piersi i pozwoliła się lizać, a szorstki język sprawiał, że
czuła się kochana przez zwierzęcego przyjaciela, a przy tym odczuwała łaskotki,
które po chwili zmusiły ją do zaprzestania płaczu na rzecz niekontrolowanego
chichotu. Wiedziała, że Krzywołap nie przestanie, zanim jej twarz nie będzie
sucha, a policzki nie będą jej bolały od rozciągającego je uśmiechu. Ale
pozwoliła mu na to, nie pamiętając już kiedy ostatnio tak bardzo się śmiała.
*
Kilkadziesiąt
minut później weszła do łazienki, z kotem w ramionach, po czym położyła go w
jego ulubionym miejscu, w którym trzymała zawsze świeże, pachnące pranie. Teraz
na jego dnie została tylko poszewka od poduszki, ale kot i tak zamruczał z zadowoleniem,
kiedy Hermiona podrapała go za uchem. Dziewczyna odwróciła się do kota tyłem i
pochyliła się nad wanną, po czym odkręciła kurek z gorącą wodą, a po chwili
zatkała odpływ i dolała do napełniającej się wanny jej ulubiony herbaciany
płyn. Po chwili całe pomieszczenie pachniało nie tylko świeżo zaparzoną
herbatą, ale czystością, a Hermiona ze zdziwieniem stwierdziła, że brakowało
jej uczucia czystości. Rozebrała się i już miała wchodzić o wody, kiedy
spojrzała na siebie w lustrze i przeżyła szok. Blada skóra miała niezdrowy
żółty odcień, a na ciało była tak okropnie naciągnięta, jakby żebra miały ją
przebić przy najmniejszym ruchu, a kolana postanowiły zaprezentować kości w
całej ich okazałości. Szok odmalował się na twarzy Hermiony, która dotychczas
raczej nie była zadowolona z wyglądu własnego ciała, ale z zupełnie odwrotnego
powodu – czuła, że na brzuchu i udach miała trochę za dużo tłuszczu, a biodra
wydawały jej się zbyt szerokie. Teraz była po prostu wychudzona i to do tego
stopnia, że aż jęknęła na własny widok. Nie miała ani mięśni, ani krągłości
kobiety, za to mocno odznaczały się jej żebra i obojczyki, jakby była na
krawędzi anoreksji. Kiedyś bardzo interesowała się tym tematem, czytała
artykuły, a nawet przygotowywała wypracowanie dla profesora Slughorna na temat
tego, jak nadmierna chudość i wygłodzenie mogą wpłynąć na umiejętności magiczne
młodych czarodziejów. Teraz dotarło do niej, że doprowadziła się do takiego
stanu, że nawet ze sprawną różdżką mogła mieć problemy z rzucaniem prostych
zaklęć. Pokręciła głową i szybko zanurzyła się w wodzie po szyję, pragnąc
wymazać ze świadomości własny opłakany wygląd.
Woda
była przyjemna, choć parzyła jej skórę. Szorstka gąbka, namydlona wcześniej
ogórkowym mydłem, drażniła i potęgowała uczucie czystości, które z każdą chwilą
pojawiało się w dziewczynie. Lubiła być czysta. Czysta i pachnąca. To
przypominało jej w miarę bezpieczne czasy w Hogwarcie, kiedy codziennie, a
nawet dwa razy dziennie mogła spokojnie poleżeć w pianie i gorącej wodzie
najpierw w łazience przyłączonej do dormitorium dziewczyn, a później w łazience
prefektów, a jedyne co jej zagrażało to poparzenie przez jedno z
niebezpiecznych stworzeń Hagrida czy usłyszenie niepochlebnej opinii o
czystości jej krwi od grupki obślizgłych Ślizgonów.
Zanurzyła
się przez chwilę pod powierzchnię wody w wannie i postarała się, żeby jej włosy
napęczniały od płynu. Następnie już z głową ponad jego powierzchnią, sięgnęła
po szampon i szybkimi ruchami umyła głowę. Czuła się wyczerpana, a gorąca woda
sprawiała tylko, że wrażenie zmęczenia łączyło się z ciepłem i naturalną chęcią
leniuchowania w wodzie. Dziewczyna była pewna, że gdyby poddała się gorącu i
przyjemności, za chwilę oczy same by się jej zamykały, a to mogło skończyć się
w dwojaki sposób – utopieniem, albo zapaleniem płuc po nocy spędzonej w – cały czas
stygnącej – wodzie. Szybko więc zakończyła kąpiel, z żalem patrząc na znikający
w odpływie jeszcze ciepły płyn, owinięta ręcznikiem. Postarała się, żeby jej
ciało nie zostawiło mokrych plam podczas drogi do szafy, z której wyciągnęła
czystą białą bawełnianą koszulkę na cienkich ramiączkach, którą nosiła kiedy
miała jakieś 14 lat. Dodatkowo naciągnęła na siebie krótkie spodnie z mniej
więcej tego samego okresu po kilkuminutowych poszukiwaniach czegoś, co nie
zlatywałoby z jej ciała. Musiała coś zrobić z jej ubraniami, bo wiedziała, że
za duże spotęgują tylko wrażenie jej wychudzenia, a przecież nie chciałaby się
przyznawać przed całym Hogwartem, że ma problemy z łaknieniem…
Zaraz.
Przed całym Hogwartem?
Nie
myślała nawet o propozycji, jaką złożyła jej Ginny, a podświadomie już zastanawiała
się nad tym, co czeka ją po powrocie do szkoły? Halo. HALO. Do żadnego Hogwartu
się nie wybierała!
Ale
tak czy siak, przydałaby jej się różdżka. A tą mogła dostać tylko na Pokątnej.
Westchnęła,
czując, że wizyta w najbliższym sklepie z różdżkami stała się stanowczo zbyt
naglącą sprawą, żeby odkładać ją dłużej niż o jedną noc. Poczłapała do
sypialni, w której to zastała niespodziewanego gościa – ładnego puszczyka,
siedzącego na jej łóżku ze zwitkiem pergaminu, mającym najwyżej 10 centymetrów
długości, a 7 szerokości. NA nim zaś nabazgrane było jedno zdanie.
A spróbuj iść spać
bez kolacji!
Hermiona
zaśmiała się pod nosem, uświadamiając sobie, jak bardzo Ginny ją zna. Poszła
więc do kuchni i pogrzebała w stosie zapasów, jakie przyniosła ze sobą
rudowłosa. W końcu wybrała owocowy jogurt, który zaatakowała łyżeczką jak
niegdyś jagnięcinę w potrawce w Hogwarcie, gdy spieszyła się do biblioteki w
poszukiwaniu niezbędnych jej informacji do założenia stowarzyszenia WESZ. Nie
chodziło o głód, tak jak i wtedy w Hogwarcie, ale o to, że chciała jak
najszybciej znaleźć się w innym miejscu. W tym przypadku chodziło o łóżko.
Czuła się wyczerpana i zmęczona dniem, a wiedziała, że jutrzejszy nie będzie
łatwiejszy. Skończyła jedzenie i szybko powędrowała do sypialni, modląc się do
wszystkich bogów, by noc przyniosła odpoczynek.
*
Hermiona
sapnęła, kiedy po wykonaniu niezbędnego do teleportacji obrotu, jedynym
skutkiem był kołowrotek w głowie i problem ze złapaniem oddechu. Sądziła, że po
w miarę spokojnie przespanej nocy, obudzeniu się kichnięciem przez ogon
Krzywołapa przy nosie zamiast zwyczajowym wyrwaniem się ze snu z krzykiem, a
następnie zjedzonym śniadaniu, na który składało się jabłko i garść musli z
mlekiem, nie będzie miała większych problemów z czarami, które nie wymagały
wypowiadania zaklęć ani obecności różdżki. Otóż, czekało ją rozczarowanie. I
podróż metrem. Ugh.
Środek
lata i podróż londyńskim metrem nie należała do udanych zestawów sposobów na
spędzenie poranka. Oprócz oczywistych niewygód, jakim był tłum spieszących się
wszędzie zwykłych ludzi, którzy rzadko patrzyli na innych, potrącali i
popychali siebie nawzajem, Hermionie przeszkadzała konieczność wyjścia z domu
ze świeżo wyrobioną świadomością swojego tragicznego wyglądu. Od razu
postanowiła, że skryje się za jak największą warstwą materiału, ale niezwykły
jak na tę część świata upał w wysokości prawie 30 stopni, sprawiał, że chęć
nałożenia na siebie długich spodni i bluzki z długim rękawem, stawał się
niezrozumiałym kaprysem, który z pewnością będzie zwracał na dziewczynę uwagę w
zatłoczonym metrze. Z drugiej strony, 22-latka nie potrafiła zmusić się do
ubrania bardziej oficjalnego uniformu, który tłumaczyłby jej strój względem
pogody. Ostatecznie Hermiona wyciągnęła z odmętów szafy stare dżinsy, o których
istnieniu zapomniała lata wcześniej, a na wierzch wciągnęła koszulkę z
nadrukiem. Spodnie ścisnęła paskiem, by nie wisiały na niej zbytnio, po czym
założyła trampki i ruszyła przed siebie.
Słońce
piekło i raziło jej skórę i oczy, ale Hermiona nie poddawała się i – mimo swojego
dość żałosnego tempa – powoli zbliżała się do jednego z pośrednich celów w tej
wyprawie – bo właśnie w takich kategoriach traktowała podróż na Pokątną – czyli
pobliską stację londyńskiego metra. Tłumy londyńczyków, tak jak przewidziała,
spieszyli się nie patrząc na chwilowych współtowarzyszy podróży, których
połączyła wspólna myśl – zdążyć na pociąg. Potrącenia, popchnięcia i złowrogie
spojrzenia, a także kilka nerwowo rzuconych steków przekleństw nie zdziwiły
dziewczyny. Świat był pełen przemocy, o czym dał Hermionie wyraźnie znać. Kilka
nieuprzejmości ze strony mugoli wcale nie było dla niej niczym przykrym czy
niespodziewanym. Po prostu nie zwracała na to uwagi.
Podróż
metrem też nie należała do najprzyjemniejszych. W miarę wczesna jak na sobotę
godzina 9.00 przyciągnęła do metra jeszcze więcej niż normalnie ludzi o tej
porze, a smukły pociąg chyba tylko dzięki jakiemuś zaklęciu
zmniejszająco-zwiększającemu mógł pomieścić ten tłum. Hermiona zdziwiła się, że
udało jej się dopchać do jego wnętrza, a tym bardziej zdziwiła się, gdy została
pchnięta na wolne miejsce przez przypadkowego mężczyznę, który spieszył się do
automatu z biletami. Smród, jaki panował w pojeździe potęgowany dodatkowo
gorącem i wonią niemytych ciał, sprawiał, że Hermionie zbierało się na wymioty,
a samą podróż raczej pamiętała średnio, skupiwszy się na zachowaniu treści żołądkowych
w odpowiednim miejscu i na ochronie stóp przed zdeptaniem. Wątpiła, czy
wszystkie kości wytrzymałyby, gdyby któryś z zakrawatowanych jegomościów z
lekką nadwagą nastąpiłby na jej nogę. Nie wspominając już o kobietach obutych w
szpilki. Hermiona nie mogła nigdy pojąć co takiego było w takich butach, że
kobiety zmuszały się do ich noszenia, wiążącego się z bólem, odciskami i
otarciami skóry, a także groźbą utraty równowagi. Sama stawiała nogi twardo na
ziemi, w czym pomagały zdecydowanie płaskie podeszwy.
Wyjście
z pociągu było błogosławieństwem, a oddech zaczerpnięty w pełnym spalin, ale
jednak wciąż mniej śmierdzącym niż w metrze, powietrzu pozwolił poczuć
Hermionie, że nie umarła z zaczadzenia smrodem, co podejrzewała u siebie od
kilkunastu minut. Na szczęście metro nie było daleko położone od Dziurawego
Kotła, który Hermiona szybko odnalazła, pełna wdzięczności. Mimo że
przesiedziała całą podróż pociągiem, dziesięciominutowy spacer przyprawił ją o
ból mięśni w nogach, a sama podróż sprawiła, że dziewczyna była pewna kilku
nowych sińców na ciele.
Drzwi
Dziurawego Kotła jakby na nią czekały, uchylone. Z wnętrza sączył się półmrok i
delikatnie chłodny powiew, który był obietnicą odpoczynku dla zmęczonej
dziewczyny. Weszła więc do środka i od razu poczuła mrowienie na skórze, które
nie miało nic wspólnego ze zmianą temperatury, jakiej doświadczyła. W barze
owszem było może 18 stopni, które Hermiona powitała z ulgą, ale zmieniło się
nie tylko to. Wyczuwała magię w powietrzu, wyczuwała, że jest na swoim miejscu,
że jest u siebie. Przymknęła oczy zatrzymując się na sekundę, po czym ruszyła
do baru, w celu zamówienia czegoś do picia. Z daleka powitał ją bezzębny
uśmiech Toma, który jeszcze bardziej pomarszczony i blady, niż zapamiętała,
wycierał szklanki lekko przybrudzoną już szmatką.
-
Panna Granger! – zawołał, kiedy Hermiona odpowiedziała na jego uśmiech. –
Dobrze panią znowu widzieć! – dodał, po czym sięgnął po wysoką szklankę z półki
nad jego głową i postawił ją przed Hermioną. – Co podać? Soku z dyni? A może
coś mocniejszego? – zapytał. Dziewczyna uśmiechnęła się szczerze, przysiadając
na wysokim stołku.
-
Sok z dyni wystarczy. Dziękuję, Tom – powiedziała, przypominając sobie, jak razem
z Tomem obezwładniała Fenrira Greybacka w Bitwie o Hogwart. To co razem
przeżyli, uprawniało ich do mówienia sobie po imieniu, przynajmniej w jej
mniemaniu.
Już
miała wdać się w niezobowiązującą pogawędkę z barmanem, kiedy usłyszała, że
ktoś woła jej imię z drugiego końca baru. Gdy się odwróciła, zobaczyła Neville’a
Longbottoma, który machał do niej entuzjastycznie, po czym zaczął przedzierać
się przez labirynt stolików i krzeseł w jej stronę. Hermiona tak dawno nie
widziała nikogo znajomego, że uśmiech sam nie schodził jej z twarzy. Dotąd nie
zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo brakuje jej nie tylko znajomych twarzy,
ale w ogóle jakiegokolwiek towarzystwa. Wydawało jej się, że przez długi czas
oddychała płytkim, rwanych oddechem, a teraz – po spotkaniu przyjaciela i
sprzymierzeńców jej płuca w końcu zaczerpnęły więcej powietrza. I nie
zakrztusiły się.
-
Jak dobrze cię widzieć! – powiedział Neville, biorąc dziewczynę w ramiona i
przytulając mocno. Hermiona zauważyła przy tym, że chłopak zrobił zdziwioną
minę, wyczuwając mnóstwo wystających kości pod koszulką czarownicy, ale nie
zdecydował się na skomentowanie takiego stanu rzeczy, wykazując się wyjątkowym
wyczuciem, bowiem Hermiona nie miała ochoty tłumaczyć się nikomu z własnego
wyglądu. A nie wyglądała najlepiej. Ciemne koła pod oczami trochę zbledły po w
miarę dobrze przespanej nocy, ale włosy miała oklapnięte i brakowało im dawnego
blasku, więc mocno związała je z tyłu głowy, co sprawiało wrażenie, że Hermiona
ulizała się i nie chciała zwracać na siebie uwagi. Bladość skóry i chudość też
nie działały pozytywnie na jej wygląd, ale Grangerówna postanowiła udawać, że
wszystko jest w jak najlepszym porządku.
-
Witaj, Neville – powiedziała radosnym tonem. Chłopak uśmiechnął się do niej
rozpromieniony.
-
Wpadłaś do Dziurawego Kotła na drugie śniadanie? Może zjemy razem? – zapytał,
po czym nie czekając na odpowiedź, skinął na Toma, który zarechotał i zapisał w
notatniku kilka niezgrabnych słów.
-
Proszę zająć stolik, zupa mleczna będzie za chwilę – zawołał do nich, znikając
na zapleczu. Hermiona nie była głodna, ale uznała, że niegrzecznie byłoby nie
skorzystać z zaproszenia Neville’a, więc pozwoliła mu poprowadzić się do
stolika przy oknie. To wychodziło na mugolską część Londynu, więc Hermiona
mogła obserwować ten sam tłum, którego częścią była przed kilkoma minutami.
Wypiła swój sok, słuchając tego, co do powiedzenia miał jej niespodziewany
towarzysz jeszcze bardziej niespodziewanego drugiego śniadania. A ten mówił
szybko i sporo.
-
Kiedy dostałem list od profesor McGonagall strasznie się ucieszyłem, wiesz?
Hogwart to wspaniałe miejsce, w którym przeżyłem najlepsze chwile i strasznie
było mi żal, że dzieciaki muszą czekać na otwarcie szkoły ponownie. A to już
trzy lata od czasu Zwycięstwa! Strasznie czas szybko leciał, wiesz? A problem
był w tym, że McGonagall nie mogła zebrać całej kadry nauczycielskiej, no i
oczywiście w samym budynku. Nie wyobrażałem sobie, żeby zajęcia mogły odbywać
się gdzieś indziej niż w zamku. A takie niedorzeczne pomysły wychodziły od
przedstawicieli władzy. Chcieli zorganizować szkołę w Londynie, ale wyobrażasz
sobie jakie by to było przedsięwzięcie?
Hermiona
pomrukiwała coś od czasu do czasu i potakiwała głową, co najwyraźniej w
zupełności wystarczało Nevillowi. Mówił i mówił, a Hermiona z każdym zdaniem
odnosiła coraz większe wrażanie, że chłopak zakłada z góry, że od przyszłego
semestru będą razem odrabiać prace domowe z zielarstwa.
-
Ucieszyłem się, że profesor Sprout zdecydowała się jeszcze przez najbliższych
kilka lat uczyć dzieciaki w Hogwarcie. Ty też, prawda? Wydaje mi się, że ją
lubiłaś, więc nie będziesz miała problemu z dostosowaniem się do niej z
powrotem na zajęciach. Podobno cały czas jest jednak problem z nauczycielem
obrony przed czarną magią. Podobno nad powrotem zastanawia się Remus, ale
zdziwiłbym się, gdyby jednak się zdecydował. Chociaż z nim obrona przed czarną
magią miałaby chociaż sens, nie sądzisz? W końcu nawet ktoś, kto przeżył tyle
co ty, mógłby się od niego jeszcze czegoś nauczyć…
-
Zaraz, Neville – weszła mu w słowo Hermiona, gdy ten próbował zaczerpnąć
powietrza, by mówić dalej. Dziewczyna od kilku minut mieszała w swojej zupie na
mleku z głową opuszczoną i zmarszczonym czołem. – Ja… jeszcze nie podjęłam
decyzji o powrocie do Hogwartu – powiedziała z lekkim wahaniem w głosie. Wypowiadając
te słowa, sama nie była pewna czy mówi prawdę, czy kłamie. Jeśli mówiła prawdę –
skąd wahanie w głosie? A po co miałaby kłamać?
-
Jak to?
Na
twarzy czarodzieja odmalował się szok. Hermiona zrozumiała, że dla niego, jak i
pewnie dla większości czarodziejskiej społeczności, która kiedykolwiek zetknęła
się z Hermioną Granger, jej powrót do szkoły na ostatni rok nauki był więcej
niż pewny. I gdyby ktoś zapytał jej jeszcze kilka miesięcy wcześniej, czy
zamierza wrócić do Hogwartu, sama zaśmiałaby się, pytając skąd w ogóle pomysł,
że nie chciałaby wrócić. Ale teraz wahała się. I obawiała się, że powrót będzie
dla niej oznaczał konieczność przywitania się z przeszłością, a ta zamiast
wyciągnąć do niej rękę w przyjaznym uścisku, złapie ją za ramiona i miotnie o
ścianę zamku.
-
Po prostu jeszcze nie zdecydowałam… - zaczęła, odczuwając nagle irytację
wyrazem twarzy Longbottoma, który wytrzeszczył na nią oczy i od razu przerwał.
-
No kto jak to, ale Ty? Myślałem, że zarzucasz McGonagall stertami listów z
propozycją pomocy, by jak najszybciej wrócić do szkoły!
Hermiona
osłupiała.
-
Słucham?
-
No… może przesadziłem, ale wydawało mi się, że nauka była dla ciebie
najważniejsza i będziesz chciała, żeby Hogwart jak najszybciej znowu działał.
Biorąc pod uwagę Twoje pochodzenie i fakt, że dla 11-letnich czarodziejów z
rodzin mugoli oznaczało to, że jeszcze przez 2 lata nie będą wiedzieli o tym
kim są…
-
Zaraz, zaraz! – Hermiona była wzburzona. Nie rozumiała skąd stek tych bzdur
pojawił się w głowie Neville’a, ani jakim cudem nie dotarł do zakładki „urojenia
i kłamstwa”. – Po pierwsze, nauka była dla mnie ważna, ale nie najważniejsza.
Myślisz, że gdyby była najważniejsza, to siedziałabym w domu, zamiast zapisać
się na ostatni rok do Akademii Magii Beauxbatons albo do Ilvermorny? Zresztą,
co z tego, że czarodzieje z mugolskich rodzin pójdą do Hogwartu dwa lata
później? Od tego chyba jeszcze nikt nie umarł! – zawołała wzburzona.
Neville
spoglądał na nią jakby urwała się z księżyca.
-
Gdzie ty byłaś przez ostatnie kilka miesięcy? Nie słyszałaś o dwóch przypadkach
Obscurusów? I o kilku śmierciach dzieci-mugolaków, które nie poradziły sobie z
własną magią?
Hermiona
otworzyła szeroko usta. Obscurusy w Anglii? Przecież ostatnie przypadki obscurodzicieli
prócz Creedence’a Barebone’a nie miały miejsca w cywilizowanych krajach!
-
O czym ty mówisz? – zapytała niemal szeptem, wpatrując się z niedowierzaniem z
Neville’a.
-
Jakim cudem nic nie słyszałaś, skoro nie wyjechałaś do żadnej Francji?! Prorok
codzienny rozpisywał się o tym niemal w każdym wydaniu od kwietnia…
-
Skąd wiesz, że nie byłam we Francji? – przerwała mu Hermiona.
-
Od Ginny!
-
Och, to teraz moje życie prywatne jest tematem dyskusji?
Po
tej wymianie zdań zapadła cisza. Oboje mierzyli się wzrokiem, wściekli i
wyprowadzeni z równowagi. Hermionie nie mieściło się w głowie, że Neville mógł
o niej plotkować zwłaszcza z Ginny.
Neville nie mógł zrozumieć, jakim cudem Hermiona przestała się interesować
losem dzieci takich jak ona.
-
Chyba czas na mnie – powiedziała chłodno, wstając znad prawie nie ruszonej zupy.
Dopiła resztkę soku i zostawiła na stole kilka srebrnych sykli. – Do widzenia,
Neville – dodała, po czym obróciła się na pięcie i skierowała się do wyjścia z
Dziurawego Kotła, a chłopak nie próbował jej zatrzymywać. Wciąż nie mógł
zrozumieć, co stało się z Hermioną Granger jaką znał. Bo to nie była ta sama
kobieta. Ona już od dawna walczyłaby o powrót do Hogwartu i lepszy los dla
dzieci mugoli. Może sama zaangażowała by się w poszukiwania obscurodzicieli, by
uchronić ich od losu, który je spotkał.
Hermiona
wypadła z tylnych drzwi baru, oddychając ciężko jak po biegu. Była wściekła,
tak okropnie wściekła, że zapomniała, iż bez czarodzieja ze sprawną różdżką ceglany
mur przed nią był taką samą przeszkodą nie do pokonania, jeśli chodziło o
przejście na ulicę Pokątną, co dla każdego przeciętnego mugola.
-
Och, Gryffindorze! – jęknęła zrezygnowana, czując, że musi wrócić do Dziurawego
Kotła i poprosić kogoś o pomoc, a to wiązało się z przyznaniem się, że nie ma
ze sobą różdżki, bez której czuła się naga nawet bez przyznawania się do tego,
co się stało.
Przyłożyła
dłonie do skroni i zaklęła szpetnie pod nosem, po czym odwróciła się, by wejść
z powrotem do barku, kiedy wyszedł z niego czarodziej.
Hermiona
spodziewała się, że będzie musiała poprosić o pomoc Neville’a, ale to
zdecydowanie nie był on. Chłopak miał jasne, wpadające gdzieniegdzie w rudy
kolor włosy, był bardzo wysoki, a ona sama – nie grzesząca wzrostem – sięgała mu
mniej więcej do wysokości serca. Był blady i bardzo szczupły, prawie tak
bardzo, jak ona sama, a pod oczami malowały mu się ciemne cienie. Miał na sobie
dopasowaną szatę w czarnym kolorze, która mogłaby też uchodzić za normalne
ubranie dla mugoli i mimo tego, że był wychudzony i z całą pewnością zmęczony,
wyglądał dużo porządniej niż Hermiona w jej dżinsach i koszulce. Chłopak
zmierzył ją spojrzeniem oczu, których niebieski kolor musiał przyciągać wiele
spojrzeń, bowiem dziewczyna dawno nie widziała tak interesującego odcienia
bladego indygo. Jego spojrzenie wydawało się mówić „Co tu robisz, dziewczynko?”,
ale Hermiona nie zraziła się pewnością siebie chłopaka, tylko podziwiała
jeszcze przez chwilę, jak w namiętnym pocałunku łączy się błękit nieba z
wzburzonym odcieniem morskiego granatu. Mężczyzna miał lekko wystające kości
policzkowe i kilka piegów na nosie. Nosił schludną brodę. Hermiona była pewna,
że skądś zna chłopaka – bo nie mógł być od niej starszy więcej niż 2 lata – ale
za nic nie mogła przypasować do niego imienia i nazwiska.
-
Zapomniałaś kolejności cegieł, w które trzeba stuknąć? – zapytał, a głos miał
głęboki i mrukliwy. Przynosił na myśl przyczajonego w zaroślach tygrysa, który
zastanawia się, czy zaatakować, czy dać możliwość ucieczki.
Hermiona
powoli kiwnęła głową. Takie wytłumaczenie było dużo lepsze od przyznawania się,
co stało się z jej różdżką.
-
Tak, dawno nie korzystałam z tego przejścia – powiedziała pewnym siebie głosem.
Dziękowała Gryffindorowi, że tym razem ton jej wypowiedzi był pewny i nie
zadrżał, jak przy Neville’u. – Pomożesz? – zapytała, czując, że głupim pomysłem
byłoby odzywanie się do niego per „Pan”, skoro on sam nie zamierzał się w tym
trudzić.
-
Oczywiście – odpowiedział i wyciągnął różdżkę z kieszeni marynarki. Hermiona
zastanawiała się, co w chłopaku jest takiego intrygującego, że śledziła
wzrokiem każdy jego ruch. Mimo nowych ubrań i złotego zegarka na nadgarstku
miała wrażenie, że mężczyzna jest zaniedbany i jakby… pognieciony. Do tego była pewna, że niedawno schudł sporo
kilogramów i przez to jego uroda ucierpiała, choć w szkole musiał być
przystojnym mężczyzną. – Spójrz – powiedział wskazując jej pierwszą z
konfiguracji cegieł. – Od czasów, kiedy panoszyły się tu różne stwory na
usługach Czarnego Pana, zmieniono konfigurację. Trzy cegły w lewo od pojemnika
na śmieci, cztery do góry i obie na przekątnie – dodał, wykonując wzór na
ścianie. Gdy tylko jego różdżka dotknęła ostatniej z cegieł, ściana rozstąpiła
się, ukazując wejście na jedyną ulicę czarodziejów w Londynie. – Do usług,
szanownej pannie Granger – powiedział mężczyzna, który po przekroczeniu progu
Pokątniej przygarbił się i odszedł w swoją stronę.
Hermiona
ruszyła w drugą stronę, zastanawiając się, co nie pasowało jej w wypowiedzi
chłopaka. Mówił łagodnym tonem i był raczej cierpliwy, ale coś sprawiło, że
Hermiona poczuła zimny uścisk na karku. Denerwowało ją również to, że on znał
jej tożsamość, a Hermiona nie wiedziała, z kim miała do czynienia. Czy to
jednak było takie dziwne? W końcu z pewnością była jedną z najbardziej rozpoznawalnych
osób w dzisiejszym magicznym świecie. Ale coś z tym chłopakiem było nie w
porządku… Zanim jednak dotarło do niej, o co właściwie chodziło, jej myśli
rozproszyło wołanie z oddali.
-
Hej, Hermiono!
______________________________
No cześć :D Obiecałam, to jest. :D Cieszycie się?
Rozdział niebetowany. Właściwie, to szukam dobrej bety. Ktoś miałby ochotę?
Buziaki,
Farfocel
______________________________
No cześć :D Obiecałam, to jest. :D Cieszycie się?
Rozdział niebetowany. Właściwie, to szukam dobrej bety. Ktoś miałby ochotę?
Buziaki,
Farfocel