Rozdział 5 „Niespodziewane
spotkania”
Polowanie na szlamy – Bellatriks
Lestrange stoi za serią
ataków na mugolaki?
Do serii brutalnych ataków na czarodziejów
mugolskiego pochodzenia doszło w ostatnim czasie na południu Wielkiej Brytanii.
Za sprawców uważa się między innymi zbiegłych z Azkabanu śmierciożerców. Społeczność
czarodziejów zaczyna pomrukiwać o oddaniu Azkabanu w ręce dementorów. Co na to
Kingsley Shacklebolt?
Od momentu odsunięcia dementorów od
dozorowania osadzonych złoczyńców i morderców, wśród których nie brakuje
groźnych sług zmarłego czarnoksiężnika Sami-Wiecie-Kogo, doszło do kilku
ucieczek z – dotąd najlepiej strzeżonego – więzienia czarodziejów w twierdzy
Azkaban. Najpoważniejszym problemem okazała się ucieczka znanego małżeństwa
śmierciożerców, Bellatriks i Rudolfa Lestrange’ów. Którzy od połowy stycznia
br. pozostają nieuchwytni. To właśnie z tą dwójką oraz kilkoma innymi
czarodziejami kojarzone jest ostatnie kilka brutalnych morderstw na mugolakach.
„Polowanie na szlamy” to zakazany w 1743
roku zwyczaj wybijania czarodziejów pochodzących z rodzin bez magii,
zapoczątkowany na długo przed powstaniem Ministerstwa Magii z prawdziwego
zdarzenia. Niektóre stare i tzw. „czystokrwiste” rody roszczą sobie prawo do
decydowania o tym, kiedy w społeczeństwie czarodziejów pojawia się zbyt wiele „szlam”
(obraźliwe określenie czarodzieja pochodzącego z rodziny mugoli), a następnie
brutalnych ataków na ich przedstawicieli. Ofiarami padają zarówno czarodzieje
ukrywający na co dzień swoje korzenie, ale także osoby głośno mówiące o
potrzebie asymilowania się czarodziejów z mugolami lub też przyznające się do swojego
pochodzenia.
Tym razem do brutalnie zamordowanych w
zeszłym tygodniu czarodziejów (Anna Towler, Minnie Hooper, Andrew Kirke,
Demelza Robbins i in.) dołączyło kolejne nazwisko dorosłej już czarownicy,
która walnie przyczyniła się do przeforsowania ustawy Promugolskiej w Ministerstwie
Magii (o tym piszemy na stronie 12.),
członkini Wizengamotu, odznaczonej Orderem Merlina III klasy za udział w Bitwie
o Hogwart, Eloise Midgen.
- W
oczekiwaniu na proces przed uzupełnionym składem Wizengamotu do Azkabanu
odesłano piątkę podejrzanych czarodziejów: Blaise’a Zabiniego, Ericka Parkinsona,
Marcusa Flinta oraz Anthonego Notta. Wciąż nieuchwytna pozostaje Bellatriks Lestrange
– powiedział podczas konferencji prasowej ponownie wybrany na stanowisko
Ministra Magii, Kingsley Shacklebolt. – Nie
ma mowy o powrocie dementorów do Azkabanu – uciął pytania dziennikarzy.
„Polowanie na szlamy” zabrało już ponad 5
ofiar. Ministerstwo Magii łapie kolejnych czarodziejów, śledztwem zajął się sam
Harry Potter, wiceszef biura aurorów, który znaczącą rolę odegrał również w Wojnie
z Ciemnością. Czy tym razem Chłopiec, który przeżył ponownie powstrzyma zło? To
może okazać się trudne, zwłaszcza gdyż wciąż nieuchwytna pozostaje jego prawa
ręka, Hermiona Granger, a na współpracę nie zgodził się Ronald Weasley. Wspaniała
Trójca Wielkiej Wojny wydaje się nie być w formie, a świat mugolskich
czarodziejów potrzebuje kolejnego obrońcy rzędu Albusa Dumbledore’a.
Dla Proroka Codziennego
Rita Skeeter
Hermiona
czuła się tak, jakby ktoś mocno uderzył ją w głowę, a następnie kopnął wprost w
żołądek. W jej głowie coraz to nowsze obrazy brutalnej śmierci Eloise, która
była jej koleżanką z dormitorium, pojawiały się i wywoływały odruch wymiotny, a
blizna na ręku ze znienawidzonym napisem „szlam” wyrytym jej przez Bellatrix
Lestrange, piekła boleśnie, jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie żądlące.
Dodatkowo wzmianki o niej, Harrym i Ronie mocno nadwyrężały jej poczucie
przyzwoitości. Dziewczyna miała wrażenie, że zostawiła świat czarodziejów w
najmniej odpowiednim momencie, zajmując się sobą, jak ostatnia egoistka na
ziemi, a to tym bardziej było dla niej nie do zniesienia. Dodatkowo słaby stan
żołądka i boląca od kaca głowa nie pomagały, a gdzieś w odmętach poczucia winy
i żalu do samej siebie obijały jej się po głowie jeszcze słowa Olivandera,
który to twierdził, że musiała zmienić różdżkę, bo sama się zmieniła. Do tego w
jej głowie pojawiały się czerwone oczy chłopaka z Pokątnej, jakie miał w jej
śnie, a którego dalej nie potrafiła przyporządkować do żadnego znanego jej
nazwiska.
Czarodziejski
świat wyraźnie się sypał, a ona – Hermiona – nic z tym nie robiła, mimo że
czuła się w obowiązku stanowić jeden z filarów nowego, wolnego od Voldemorta świata.
W
roztargnieniu odłożyła od siebie wycinek gazety, ocierając ze zdziwieniem łzy,
które pojawiły się na jej twarzy bez jej wiedzy, po czym z uporem chwyciła
najbliżej leżącą książkę, którą poprzedniego dnia zaczęła przeglądać w celu
poszukania większej ilości informacji o różdżkach i jej rdzeniach. Dopiero gdy
piąty raz pod rząd przeczytała to samo zdanie na tej samej stronie, dotarło do
niej, że książkę skończyła przeglądać i nic w niej nie znalazła, a jej umysł
nie doszedł jeszcze do siebie po nocnej przygodnie z butelką wina.
Z
jeszcze większym poczuciem winy Hermiona skierowała się do łazienki, gdzie
wzięła zimny prysznic, mając nadzieję, że to otrzeźwi jej głowę i zabierze
uczucie przejmującego gorąca, jakim objawiało się u niej trzeźwienie.
Malowniczy paw, którego dokonała tuż po wstaniu z łóżka, usunęła jednym skinieniem
różdżki, czując dziwne mrowienie w dłoni, jakby zaklęcia porządkujące nie były
tym, do czego takowa była przeznaczona. Teraz zmywała z siebie nieistniejący
zapach wymiocin i pot, czując, że wczorajszy dzień mocno odbił się na jej
zastałych mięśniach i każdy gwałtowniejszy ruch sprawiał jej ból spowodowany
zakwasami.
Gdy
dziewczyna wyszła spod wody zobaczyła samą siebie w lustrze i zacmokała z
niesmakiem, a następnie chwyciła za korektor, próbując usunąć ciemne koła spod
oczu. W końcu w planach była eskapada do sklepu, a w tym stanie nie mogła
pokazać się ludziom, bo jeszcze byli gotowi odesłać ją do szpitala z
podejrzeniem anoreksji, a na pewno anemii. Albo, chroń Marlinie, napchać
czekoladą. Fu.
Kiedy
Hermiona była w połowie suszenia włosów różdżką, do drzwi mocno ktoś zastukał,
a po chwili zrobił to ponownie, tym razem bez wątpliwości waląc pięścią w
drzwi. Hermiona już wiedziała, kto to taki.
-
Panie Grolewsky – powiedziała otwierając drzwi, gdy za nimi ukazała jej się
purpurowa, okrągła twarz mężczyzny w średnim wieku ze brzuszyskiem zdecydowanie
większym niż wskazywałaby średnia mieszkańców Londynu. – W czym mogę pomóc? –
zapytała tonem neutralnie uprzejmym, przeczuwając, że za chwilę nastąpi wybuch
bomby, a jej świeżo umalowana twarz zostanie obryzgana śliną z ust jegomościa.
-
Tylko bez podlizywania się! – krzyknął. – Wisisz mi, dziewucho, czynsz za
poprzedni miesiąc, a Twój bury kocur znowu pożarł mi gołębia! I to wystawowego!
Hermiona
z westchnieniem otarła twarz z wilgoci, jaką rozsiewały wokół usta ów człowieka
i wsparła rękę o biodro, z przykrością odnotowując, że jej palce odbiły się od
wystającej kości, a z jej krągłości pozostało jedynie mgliste wspomnienie.
Peter
Grolewsky, dozorca, bo nim był stojący przed Hermioną mężczyzna, cieszył się
raczej nieprzyjemną sławą choleryka i służbisty, który przede wszystkim kochał
pieniądze. Nieprzyjemny wygląd, wraz z niechlujstwem, którego non stoo się dopuszczał,
czynił z niego ostatniego łajdaka, a charakter jeszcze bardziej utwierdzał
wszystkich, których na swojej drodze spotkał Grolewsky, że ten człowiek to
jedna wielka szumowina. Hermiona starała się nie wierzyć w opowieści babci o
tym człowieku, jednak po kilku pierwszych dniach po bitwie, gdy wprowadziła się
do starego mieszkania pani Granger, upewniła się, że opinia ta nie była ani krzty
przesadzona. Grolewsky był złym człowiekiem. Kropka.
Dziewczyna
cofnęła się o krok i sięgnęła ręką po torebkę, w której zagrzechotała portmonetka
z pieniędzmi mugoli. Nieczęsto zabierała ją ze sobą w jakiekolwiek miejsce, ale
nauczyła się, że przychodzący raz w miesiącu Grolewsky nie lubi czekać, a
czynsz płacony w gotówce działa na niego kojąco.
-
Proszę wybaczyć, wyjechałam na kilka dni i zapomniałam pana powiadomić –
powiedziała, gładko kłamiąc, przypomniawszy sobie jak przez mgłę, że kilka dni
temu ten furiat rzeczywiście musiał zgłosić się do niej po comiesięczną opłatę.
Wyjęła z portmonetki kilka banknotów, ze zdziwieniem stwierdzając, że zostało
ich tam zdecydowanie mniej, niż to sobie wyobrażała, po czym podała gotówkę
gościowi. Ten jednak zamiast złapać bezpośrednio za pieniądze, chwycił Hermionę
za nadgarstek i przyciągnął ją do siebie, po czym pchnął na ścianę i przyparł
ją do niej.
Dziewczyną
zawładnęło przerażenie. Mężczyzna był gruby i silny, ściskał ją mocno za ręce,
które trzymał przyparte do ściany. Wielkim brzuszyskiem dociskał do niej jej tułów,
a w nozdrza dyszał przegniłym oddechem. Zęby miał żółte i gdzieniegdzie zjedzone
przez próchnicę, a twarz brudną i niegoloną. Pot spływał mu ze skroni, gdy ten
oblizał się i powiedział do dziewczyny:
-
Lepiej następnym razem nie zapominaj, bo rozliczymy się inaczej.
Złapał
Herminę za wątłą pierś, po czym odepchnął ją na bok tak, że upadła na kolana,
wyrwawszy jej ówcześnie pieniądze z dłoni. Następnie zeszedł ciężko po schodach
i trzasnął drzwiami na samym dole.
Dziewczyna
drżała przerażona i niedolna do jakiegokolwiek ruchu jeszcze przez dłuższą
chwilę płacząc i czując się brudna od nieswojego potu. Miała odruchy wymiotne,
ale wcześniej opróżniony żołądek nie miał co zwrócić. W głowie siedziało jej
inne wspomnienie, podobne, chociaż chłopak, który ją przytrzymywał był raczej
szczupły i zadbany, a wciąż nienawidziła go najbardziej na świecie.
Po
dłuższej chwili dziewczyna dźwignęła się na nogi, zaatakowana mokrym nosem i
szorstkim językiem Krzywołapa, po czym zamknęła mieszkanie na cztery spusty.
Bała się, cholernie się bała wyjść z domu i mimo że w brzuchu burczało jej
okrutnie, to tego dnia już nie wyściubiła nosa z sypialni.
Po
pewnym czasie uspokoiła się na tyle, by zaczęła doskwierać jej nuda, która
szybko przeradzała się w kolejne nieprzyjemne, wojenne wspomnienia, toteż
dziewczyna zajęła się poszukiwaniami informacji o różdżkach. Ze starego schowka-magazynku,
w którym kiedyś jej babcia miała mały gabinecik, wyściubiła kilkanaście tomów o
magii i jej historii, w tym kilka lektur uzupełniających, jednak informacja, do
jakich dochodziła, nie były tym czego szukała. Nie interesowały ją losy
najbardziej krwawych różdżek, czy to jakimi różdżkami posługiwali się
poszczególni czarodzieje i po kilkunastu godzinach poszukiwań Hermiona
odrzuciła ostatni tom, jaki jej został, zirytowana obiecując sobie, że gdy
tylko znajdzie się z powrotem w Hogwarcie, to porządnie zabierze się do
poszukiwań.
Och.
Dziewczyna
zagryzła wargę, nie mogąc się zdecydować, czy zganić się, czy przyznać do tego,
że od momentu rozmowy z Ginny podświadomie planowała powrót do Szkoły Magii i
Czarodziejstwa w Hogwarcie. Wiedza była dla niej zawsze na wysokiej pozycji w priorytetach,
a fakt, że aktualnie nie miała nic ważniejszego do roboty, jak zdobywać nową,
determinował jej przyszłość w dość oczywisty sposób, chociaż dziewczyna do tej
pory nie chciała się do tego przyznać. Lubiła myśl, że jest komuś potrzebna, że
ma coś ważnego do dokonania. Świadomość, że nie pozostało jej nic ważniejszego
od nauki była… przygnębiająca.
Hermiona
umościła się w salonie, w zielonym fotelu i włączyła różdżką stary telewizor,
po czym sama nie wiedziała, kiedy odpłynęła.
Obudziła
się nad ranem, gdy świtało i przeniosła się do łóżka, gdzie dołączył do niej
Krzywołap. Zasnęła jeszcze, choć ten sen różnił się, bo był rwany i co chwilę
wybudzała się z niego z obrazami bolesnych wspomnień, przeplatanych różnymi
twarzami i wcześniejszymi marami, które nie dawały jej spokoju. Później
obudziła się bardziej zmęczona niż wyspana, z silnym dreszczem, bo we śnie płonęła
żywcem na stosie i nic nie mogła na to poradzić, ponieważ tajemniczy chłopak z Pokątnej
odebrał jej różdżkę, a wraz z nią całą magiczną moc.
***
-
Okej, Hermiono. Okej. Musisz iść do sklepu – powiedziała dziewczyna sama do
siebie, stojąc przed lustrem w przedpokoju. Cały poranek spędziła na
przerabianiu ubrań, by po włożeniu ich nie czuć się jak w worku po ziemniakach
i gdy teraz spoglądała w lustro, nie czuła się już tak źle, jak w momencie, w
którym spadły z niej spodnie od piżamy, gdy podniosła się z łóżka. Włożyła na
siebie szare leginsy, które ukrywały w pewnym sensie jej chudość, nie
eksponując wystających kości kolan, a do nich zwiewną tunikę sięgającą połowy
uda, która na kolejny ciepły dzień w Londynie byłą wręcz idealna. Do tego jasne
kolory pociemniały jej twarz i nie uwypuklały chorobliwej bladości. Dziewczyna
miała jednak spory problem z drżeniem dłoni, a brak kieszeni w ubraniach
stwarzał problem odpowiedniego ukrycia różdżki.
W
końcu wzięła dwa głębokie oddechy i szybko opuściła mieszkanie, a następnie w tempie
ekspresowym zeszła po schodach i wypadła na zatłoczoną londyńską ulicę, po czym
– czym prędzej skierowała się do najbliższego marketu.
Krótki
spacer zmęczył ją zwłaszcza, że nie czuła się bezpieczna, trzymając różdżkę w
małej torebce na ramieniu. Zdecydowanie wolałabym mieć ją bezpośrednio w dłoni,
jednak obawiała się, że było by to raczej bardzo jednoznaczne złamanie prawa czarodziejów,
a wizyta w Azkabanie – z dementorami czy bez nich – nie należała do listy jej
marzeń. Dopiero fala chłodnej klimatyzacji i filtrowane ze spalin powietrze we
wnętrzu sklepu trochę ją uspokoiło.
Hermiona
przeszła się między półkami kilkakrotnie, biorąc do pchanego przed sobą koszyka
wszystkie te produkty, na które miała akurat ochotę. Drugą rundę przejścia po
sklepie poświęciła produktom długotrwałym, które mogłyby uratować jej życie na
wypadek dłuższego niewychodzenia z domu z nieprzewidzianych powodów, a stojąc
już w kolejce do kasy jej wzrok padł jeszcze na półkę z napojami wysokoprocentowymi.
Dziewczyna w myślach przeliczyła liczbę pustych butelek, które wrzuciła
poprzedniego dnia do zsypu na śmierci, a następnie spróbowała sobie przypomnieć,
jakie zapasy wina jeszcze posiadała.
O nie. Nie kupisz wina. Za dużo
pijesz! – zganiła samą siebie w myślach i twardo odwróciła wzrok
w stronę kolejki. Ta była jednak długa, a wzrok Hermiony sam uciekał w stronę
równo poustawianych butelek. Przestań o
tym myśleć! PRZESTAŃ!
Kolejka
posuwała się powoli, a jedyna otwarta kasa jakby zupełnie się nie przybliżała.
Wreszcie, gdy naszedł czas na zapakowanie zakupów do plecaka i zapłacenie, dziewczyna
zorientowała się, że – sama nie wiedząc kiedy – poszła po wino i kupiła je. A
teraz głupio byłoby prosić o odłożenie zakupu.
-
Ale ma pani pojemny ten plecaczek – odezwała się uśmiechnięta ekspedientka,
podziwiając jak w niewielkim plecaku znikają konserwy, makarony, ryże, słoiki z
gotowymi daniami, przyprawy, kostki rosołowe, pieczywo, masło, wędliny, kawałki
mięsa z kurczaka i wołowiny. Hermiona zarumieniła się, dziękując w myślach za
przewidzenie potrzeby rzucenia zaklęcia zmniejszająco-zwiększającego i już
miała bąknąć coś z uśmiechem, gdy zorientowała się, że jedyną rzeczą do spakowania
pozostały butelki wina. Z niecierpliwością wyszarpnęła portmonetkę z torebki na
ramieniu, ocierając opuszkami palców o drewienko różdżki.
-
Ile płacę? – zapytała warkliwie.
-
157 funtów i 37 pensów – odpowiedziała płynnie kobieta za kasą, choć uśmiech
zniknął z jej twarzy.
Nie
dowierzając w to, co się stało, Hermiona zapłaciła i spakowała wszystkie zakupy
do plecaka, po czym ruszyła do domu, zupełnie nie patrząc przed siebie. Szła,
potykając się i chwiejąc, jakby już była pod wpływem alkoholu. Słońce
przypiekało jej skórę, a w głowie szalało tysiące myśli, w których dziewczyna
próbowała dojść sama ze sobą do porządku. Jak mogła tak po prostu kupić
alkohol, mimo że wyraźnie sama sobie tego zabroniła? Co się z nią działo, że
nie potrafiła nad sobą zapanować? A może nie chciała? Może tak było łatwiej? No
i kto jej zabroni? Przecież jest dorosła! Ma prawo robić, co jej się podoba! Tylko…
czy to rzeczywiście jej się podoba?
-
Ugh! – wykrzyknęła, wpadając na kogoś z impetem aż zatoczyła się do tyłu i,
gdyby nie fakt, że mężczyzna, w którego wpadła, ją podtrzymał, to nici byłoby z
wina, ale też ogórków, fasolki po bretońsku i ketchupu w jej małym plecaku. –
Przepraszam! – wykrzyknęła, łapiąc równowagę i patrząc mniej-więcej na wysokość,
na której spodziewała się oczu przechodnia.
Tymczasem
okazało się, że mówi do wyrzeźbionej klatki piersiowej, bo mężczyzna górował
wyraźnie nie tylko nad Hermioną, ale także nad wieloma innymi przechodniami.
-
Nic się nie stało – odpowiedział miłym, dość wysokim jak na mężczyznę jego
postury głosem, po czym odgarnął z czoła wyżelowane włosy i rzucił dziewczynie
olśniewający uśmiech, przyglądając jej się z zainteresowaniem. – Czy my się już
kiedyś nie poznaliśmy?
Hermiona
zastanowiła się, skąd zna te niebieskie oczy, w których tańczyły psotne ogniki,
jak gdyby ich właściciel właśnie planował wyciąć komuś numer. Ze zdziwieniem
szybko odnalazła podobne spojrzenie w pamięci, kiedy jeszcze jako 10-latka odwiedzała
babcię w Londynie.
-
Oscar?
Chłopak,
słysząc swoje imię w ustach dziewczyny, porzucił minę uprzejmego zalotnika na
rzecz zszokowanego, aczkolwiek miło zaskoczonego.
-
Hermiona? To naprawdę ty?
Dziewczyna
zarumieniła się, przypominając sobie, jak bardzo kiedyś, jako mała dziewczynka,
uwielbiała spędzać czas z Oscarem Meadem. Był jej najlepszym i najwierniejszym
mugolskim przyjacielem, z którym straciła kontakt po pójściu do Hogwartu. Choć
początkowo tęskniła, to nauka i nowi przyjaciele, a także mrożące krew w żyłach
przygody, wybiły jej z głowy przyjaciół ze starego świata. Dotarło do niej, że
trudno będzie jej podtrzymać jakiekolwiek znajomości z mugolami, a nawet wmówiła
sobie, że to niemożliwe. Teraz jednak poczuła, że to magia pchnęła jej do stanu,
w którym sama nie kontroluje swoich odruchów, pije i o mało nie zagłodziła się
na śmierć. Może więc powinna utrzymać równowagę między światem magii, a światem
mugoli?
Już
cisnęło jej się na usta proste stwierdzenie, które zakończyłoby tą niespodziewaną
wymianę zdań, już miała powiedzieć, że pomyliła Oscara z kimś innym, że nie
była tą osobą, za którą ją brał, ale wtedy przypomniała sobie, jak wiele bólu
doświadczyła od magicznego świata i jego użytkowników.
-
Tak, to ja! – zawołała z uśmiechem na twarzy. – Co u ciebie? Tak dawno się nie
widzieliśmy!
I
tak rozmowa jakoś się potoczyła. Przez chwilę stali na chodniku mijani przez
przechodniów, którzy rzucali im posępne spojrzenia, bo zajmowali sporą część przejścia
i wtedy Oscar zaproponował:
-
Znam tu niedaleko świetną knajpkę. Może zjemy razem lunch albo chociaż wypijemy
kawę i powspominamy stare czasy? – zapytał, na co dziewczyna chętnie się
zgodziła.
Przecznicę
dalej, śmiejąc się i żartując, weszli do niewielkiego lokalu urządzonego w stylu
przytulnej herbaciarni i niewielkiej restauracji, gdzie lekko podniszczone
sprzęty i mnóstwo roślinności sprawiało wrażenie wejścia do środka parku, w
którym rozstawiono stoliki, a imitujące dzienne światło lampy tylko
podtrzymywały lekko magiczny urok tego miejsca. Wszechobecna zieloność i zapach
kwitnących kwiatów przenosił do innego świata, a oczarowana miejscem Hermiona
pozwoliła poprowadzić się do stolika na uboczu i usadzić z dala od pozostałych
gości.
-
Więc… co się właściwie z tobą działo? – zapytał na wstępie mężczyzna, po tym
jak niziutka i drobniutka niczym chochlik kelnerka przyjęła od gości zamówienie
na dwie białe kawy i danie dnia, jakim okazały się być placuszki Game, czyli tamtejsza
odmiana obiadowych placków z dziczyzną.
Hermiona
zarumieniła się lekko i wzruszyła ramionami, nie do końca wiedząc, co może odpowiedzieć,
by nie zacząć zaplątywać się w sieć kłamstwa.
-
Wiesz, jak to jest. Szkoła z internatem, mnóstwo nauki, później studiowałam za
granicą, trochę podróżowałam – bąknęła pod nosem i ponownie wzruszyła ramionami.
Ku jej uldze, Oscar nie dociekał. Hermiona lubiła go za wyczucie rozmówcy i za
to, że gdy nie było o czym mówić, to zaczynał mówić o sobie. To było wygodne, słuchać
jego wesołej paplaniny, a w tym czasie mieć chwilę na zastanowienie, jak pokierować
rozmową, by ta nie zeszła na złe tory.
W
knajpie spędzili ponad godzinę, jedząc i wymieniając się uwagami. Wracali do
wspólnych wspomnień i opowiadali sobie o nowinkach, które zasłyszeli wśród
dawnych wspólnych znajomych, choć tych Hermiona miała zdecydowanie mniej, niż
Oscar, ale z zapałem odpowiadała na jego opowieści, chcąc jak najszybciej
nadrobić stracony czas.
Kiedy
w końcu młody mężczyzna stwierdził, że czas na niego, choć bardzo dobrze mu się
z nią rozmawia, dziewczyna okazała się być bardziej zawiedziona, niż się tego
po sobie spodziewała.
-
Hm, może odprowadzę cię do domu? – zaproponował, widząc jej smutek. – I tak idę
w tę samą stronę, a twój plecak wygląda na ciężki – dodał, kiedy zamknęły się
za nimi drzwi Herbaciarni i restauracji pani Puffing.
Hermionie
zrobiło się jakby chłodniej, choć na niebie wciąż wisiało słońce, jednak cała
magia tej przyjemnej restauracji zniknęła, zabierając z Hermiony dobry humor.
Nieśmiało skinęła głową, gdy Oscar wyciągnął do niej rękę i podała mu plecak.
-
O żesz – zaklął, łapiąc go w ostatniej chwili przed upadkiem. – Co ty tam
trzymasz? Bombę atomową? – zapytał pół żartem, pół serio, dziwiąc się, jak taki
malutki plecaczek może być tak ciężki.
Dziewczyna
wzruszyła ramionami.
-
Jedzenie – odpowiedziała, powodując śmiech przyjaciela.
-
No to musisz być naprawdę głodomorem – zaśmiał się, sprawiając, że i ona się
uśmiechnęła.
Razem
ruszyli w odpowiednim kierunku, wspominając wszystkie zdarzenia, z jakimi kojarzyły
im się konkretne budynki i miejsca.
-
O, a pamiętasz, jak pogoniłaś tutaj Luoisa Freya? Tego dupka, który lubił się znęcać
nad zwierzętami – powiedział z początku uradowany, a na koniec wypowiedzi
wyraźnie zniesmaczony mężczyzna.
Hermiona
doskonale pamiętała tamtą sytuację. Najpierw odebrała pobitego i
sponiewieranego kotka z rąk bandy Freya, a następnie zrobiła z niego ostatnią
ofermę, sama nie wiedząc wtedy, dlaczego żaden z ciosów wymierzonych w nią nie
trafił. To był dzień, w którym dowiedziała się o swoich magicznych zdolnościach
i który był jednym z ostatnich spotkań Hermiony i Oscara.
-
Hm, nie, nie bardzo pamiętam – odpowiedziała, starając się zabrzmieć
neutralnie, jakby wspomnienie to nie miało dla niej większego znaczenia, choć
gdy tylko Oscar wspomniał o zwierzętach prawie poczuła na dłoni dotyk
szorstkiego języka uratowanego kotka, któremu właśnie przywróciła zdolność
widzenia w lewym oczku, pociętym wcześniej ostrym narzędziem.
-
Jak możesz tego nie pamiętać?! – wykrzyknął Oscar zdziwiony. – Przecież ty wtedy
praktycznie samym dotykiem wyleczyłaś tego kota!
Hermiona
zesztywniała, czując, że chłopak wszedł na niebezpieczne tematy.
-
Musiało ci się coś pomylić – odpowiedziała chłodniejszym tonem niż zamierzała.
Tymczasem doszli już do budynku, w którym mieszkała. – Na mnie już pora.
-
Ale…
-
Do zobaczenia, Oscar – powiedziała z wzrokiem wbitym gdzieś ponad jego ramię,
po czym odebrała swój plecak i zniknęła w drzwiach klatki schodowej.
Znajomy
odór starego, spróchniałego drewna pobudził niedawne wspomnienia odwiedzin pana
Grolewsky’ego, więc niewiele myśląc Hermiona popędziła na samą górę, czując w żyłach
przypływ adrenaliny, ale także cukru po zjedzonym lunchu. Tak się rozpędziła,
że o mało nie wpadła na siedzącego na schodach mężczyzny o rudych włosach i
tysiącu piegów na nosie. Już miała zakląć pod nosem, kiedy uświadomiła sobie,
że to…
-
Ron?
_______________________________
No hej! Obiecałam w święta i jakoś poszło :) Dobrze pisało mi się ten rozdział, który oczywiście nie jest betowany. :(
Chciałabym Wam życzyć wszystkiego, co najlepsze i byście ten czas wykorzystali na to, co kochacie i na odpoczynek. Dużo śpijcie! I dajcie znać, czy tym razem spełniłam jakieś minimum przyzwoitości rozdziałowej :) Buziaki ;)
czekalam i się doczekałam! mimo ze dlugi to i tak jak zawsze dla mnie, czytajacej, niewystarczająco długi rozdział:D
OdpowiedzUsuńNie mniej jest rewelacyjny:))) juz nie mogę doczekać się rozkręconej relacji H-T :)
Właśnie wróciłam z martwych (odzyskałam komputer) i okazało się, że nie dostawałam powiadomień z bloggera o komentarzach... :o
Usuń#MagiczneSmakołyki #KarmelkoweMuszki
OdpowiedzUsuńPoprzedni rozdział faktycznie był krótki, toteż postanowiłam napisać jeden dłuższy komentarz pod piątym.
Niesamowicie podobał mi się sen Hermiony z części czwartej. Mega mnie wciągnął i zastanowił, dlaczego tak bliscy jej ludzie, krzyczeli coś tak ohydnego? Poza tym czemu wyzywali ją od szlam? Czy to proroczy sen związany z późniejszym nagłówkiem gazety, który otrzymała? Swoją drogą, myślałam, że Bellatrix została zabita przez Molly w wojnie ostatecznej - jeśli idziesz zgodnie z kanonem, radzę się dowiedzieć. ;)
Coraz bardziej wkręcam się w Twoją historię, Farfadeto, więc może okazać się, że już tu zostanę. :P W każdym razie w rozdziale piątym artykuł przykuł moją uwagę na tyle, by zacząć się zastanawiać, co się dzieje. Chyba znalazłam główny (zły) motyw Twoje opowiadania, którym są właśnie napady na szlamy. Mam rację? Będę z zainteresowaniem śledzić rozwój tej akcji, tylko proszę o więcej. :) Fajnie, że Hermiona spotkała kogoś spoza magicznego światka - miły zwrot akcji. Z kolei pojawienie się Rona na końcu rozdziału to cudowny smaczek niesamowicie zachęcający do dalszego czytania. Wreszcie dostałam to, co co prosiłam poprzednio. ;)
Do następnego!