Rozdział 6. Echo
Do posłuchania --> https://www.youtube.com/watch?v=nhq6xkpMJpA
Do posłuchania --> https://www.youtube.com/watch?v=nhq6xkpMJpA
Kiedy jesteś w niezręcznej
sytuacji? Kiedy wiesz, że jeszcze jedno uderzenie muchy o szybę przyprawi cię o
szał lub migrenę. Tak właśnie tego pięknego, sierpniowego południa czuła się
Hermiona Granger, próbując znaleźć sobie o tyle interesujący obiekt, by
odciągnął jej uwagę o siedzącego po drugiej stronie stołu rudzielca. W dłoniach
ściskała kubek z ostygłą już herbatą earl grey z dwoma kostkami cukru i
odrobiną soku z limonki, a w głowie miała tylko jedno pytanie: „Po jasną cholerę
on się tu pojawił?”.
Ronald
Weasley, bo to jego dziewczyna określiła dość neutralnym stwierdzeniem
„rudzielec”, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego pół-wesoła paplanina
nie jest mile widziana, a Hermiona zastanawia się, jak ją przerwać i odprawić
gościa. Siedział na stołku w jej seledynowej kuchni i opowiadał o swoim życiu w
takim stylu, jakby był święcie przekonany, że dziewczyna chce poznać każdy jego
szczegół od czasów, w których zerwała zaręczyny i zniknęła na kilka miesięcy.
Na
to wspomnienie Hermiona mocno się zaczerwieniła, choć oczywiście Ron nie
zwrócił na to żadnej uwagi. W ogóle zdawał się nie przywiązywać wagi do tego,
że nadawca jego wiadomości jest pogrążony w zupełnie innych myślach,
dotyczących innych czasów niż te, o których tak ochoczo prawił. Dziewczyna
jednak pamiętała całkiem wyraźnie ten dzień.
*
Słońce powoli już zachodziło,
czerwoną poświatą oślepiało mnie lekko, ale stałam wciąż na werandzie Nory i
otulona ciepłym swetrem czekałam, aż całkiem zajdzie za horyzont. Zdawało mi
się, że czerwona gwiazda oddaje mi mnóstwo swego ciepła, choć na dworze
przecież panował marcowy ziąb. Tak jednak było, gdy wewnątrz człowieka nie
pozostało już żadne ciepłe miejsce.
Z rozmyślań wyrwał mnie dopiero po
jakimś czasie głos gospodyni.
- Hermiono, dołączysz do nas na
kolacji?
- Już idę, pani Weasley.
Gdy wzrok przyzwyczaił mi się z
powrotem do normalnego światła ujrzałam jej uśmiechniętą, choć postarzoną
zmarszczkami twarz, której wyraz wyraźnie mówił: „Oj, ty niesforny urwisie”.
Zaczęłam się zastanawiać, co takiego zrobiłam, nawet chyba lekko zmarszczyłam
brwi, kiedy powiedziała:
- Przecież prosiłam, żebyś mówiła do
mnie „mamo”.
Ach. No tak. Pierścionek.
Kiedy zasiedliśmy do stołu rodzina
Weasley’ów skupiła się na standardowym rytuale jedzenia przerywanego nagłymi
wybuchami śmiechu i ożywioną dyskusją na temat ostatnich rozstrzygnięć jakiegoś
idiotycznego sportu, którego sezon akurat wszedł w finalną fazę. Później
pomrukiwano o polityce, a następnie powoli dochodzono do deseru, kiedy już wszyscy
pojękiwali z przejedzenia, a gospodyni pilnowała, by każdy dostał ogromny kawał
kolejnego placka czy innego słodkiego wypieku. Później powoli każdy tłumaczył
się koniecznością odejścia jak najszybciej, żeby przypadkiem nie dostać jeszcze
wałówki na drogę i całego wyposażenia lodówki na tydzień, a reszta – głównie
domownicy, czyli Percy, Ron, Ginny, państwo Weasleyowie i od czasu do czasu
któreś z pozostałych ich dzieci siadywali przy kominku z herbatą lub czymś
mocniejszym i długo jeszcze rozmawiali albo po prostu wpatrywali się w ogień.
Tego wieczoru miało być jednak
inaczej, bowiem rytuału odmówiłam właśnie ja, grzebiąc w talerzu z potrawką z
indyka zupełnie bez entuzjazmu. W głowie cały czas kołatały mi się twarze
kolejnych coraz bardziej zmasakrowanych ciał uczniów, czarodziejów, a nawet
śmierciożerców czy olbrzymów, czy skrzatów domowych, które z każdym dniem
odnajdywaliśmy w ruinach zamku Hogwart, próbując odbudować stare, magiczne
mury.
- Hermiono, nic nie zjadłaś. Nie
smakuje ci? – zapytała mnie pani Weasley po raz kolejny wyrywając mnie z
rozmyślań i przypominając, że nie mogę ot tak rozkleić się przy wspólnym stole.
Zamrugałam kilka razy, by pozbyć się irytującej wilgoci z oczu i potrząsnęłam
głową.
- Po prostu nie jestem głodna –
odpowiedziałam. Kobieta posłała mi żałosne spojrzenie, ale powstrzymała się od
komentarza. Ostatnio w ogóle
nie byłam głodna.
Po kolacji chciałam stamtąd jak
najszybciej pójść, ale za rękę złapał mnie mój narzeczony, co oznaczało, że zanim ucieknę w odmęty
mojej kołdry przed kolejnym trudnym dniem odbudowy szkoły, będę musiała jeszcze
trochę pozabawiać rodzinę. Rzuciłam Ronowi żałosne spojrzenie, błagając w
myślach, by nagle dostał empatycznego olśnienia i by dotarło do niego, jak
bardzo nie mam ochoty na siedzenie tu dalej, ale ten nawet na mnie nie patrzył,
z rozpromienioną buzią skierowany w stronę Billa i Fleur, którzy tego dnia
dołączyli do kolacji. Dziewczyna zaś patrzyła na mnie niespokojnie, jakby
zdając sobie sprawę z tego, jak tragicznie się czuję. Ciepło słońca zdążyło ze
mnie ulecieć, a mimo rozpalonego kominka było mi zimno. To ja byłam źródłem
tego chłodu i miałam wrażenie, że praprawnuczka willi zdaje sobie z tego
sprawę.
- To… kiedy ślub? – zapytał jakby od
niechcenia Bill, odchylając się na krześle z porcją kruchego ciasta z konfiturą
z malin, bezą i kruszonką, które wyglądało na naprawdę pyszne. Na szczęście
jednak nie trzymałam swojej porcji w dłoni, bo mogłabym ją upuścić.
Odkaszlnęłam.
- No wiesz, bracie, wszystko w swoim
czasie… - zaczął swój wywód Ronald, a ja pomyślałam, że jeszcze jedno jego
słowo i głowa mi eksploduje.
Nie układało nam się. I wiedziałam,
że to moja wina, że tak naprawdę w czasie wojny wyobrażałam sobie bardziej
idealną wersję Ronalda Weasley’a u mojego boku. Naprawdę zdawałam sobie sprawę
z tego, że to ja zawaliłam. Ron nigdy nie był tym czułym chłopcem, którego
uroiłam sobie w głowie, nigdy nie zbliżył się nawet do ideału, który trzymał
mnie podczas wojny przy zdrowych zmysłach. Wtedy potrzebowałam tego wyobrażenia,
tej wiary w idealność ludzką, w dobroć i empatię ukrytą pod warstwą wojennego
strachu… Ale teraz musiałam odpowiedzieć za zawalenie trzeźwego osądu i wypić
to piwo, które sama sobie uwarzyłam.
- Nigdy! – weszłam w słowo Rona,
zdejmując pierścionek z palca i zrywając się na nogi. – Wybacz, Ron, ale nie
pasujemy do siebie. Przepraszam – rzuciłam w przestrzeń i obróciłam się na
pięcie, po czym wybiegłam z Nory, a tuż po przekroczeniu barier zaklęć
zwodzących, jakie Weasley’owie zostawili „na wszelki wypadek”, deportowałam się
do Londynu, czując się jednocześnie lżejsza, ale również odczuwając wielkie
obrzydzenie do samej siebie.
*
Hermiona
wzdrygnęła się na myśl, że tego samego dnia posłała swojego patronusa do Ginny
i poinformowała o wyjeździe. Powodem jej dreszczy nie był wcale fakt tego, jak
się zachowała, ale tego do jakiego stanu później się doprowadziła. Odwróciła
głowę w stronę okna, zza którego do kuchni zaczęło zaglądać słońce, zapominając
przez chwilę, w jakiej niezręcznej sytuacji się znajduje i chłonąc każdy ciepły
promień, który wyganiał stopniowo z jej wnętrza to przemożne uczucie chłodu i
beznadziei, towarzyszące jej od chwili, w której uświadomiła sobie ogrom strat,
jakie przyniosła nie tyle Wielka Woja, ile II Bitwa o Hogwart.
-
Zimno ci? Przyniosę koc! – zawołał Ronald już-już podnosząc się z krzesełka i
wykazując jednocześnie jakiekolwiek zainteresowanie i spostrzegawczość względem
gospodyni. Hermiona, przywołana jego głosem z powrotem na kuchenny stołek, natomiast
zaprotestowała.
-
Nie, Ron! – warknęła w jego stronę, posławszy mu takie spojrzenie, które
obiecywało, że jeśli zaraz nie wróci na miejsce, to dziewczyna wyrzuci go za
drzwi. – Przejdź do sedna. Po co tu przyszedłeś? – zapytała prosto z mostu,
czując, że już dłużej nie zniesie paplaniny o tym, jak to psychomag zasugerował
Ronowi, że ten musi wyjść z cienia wielkiego przyjaciela i spróbować działać na
własną rękę, by uwierzyć w siebie i usamodzielnić.
Rudzielca
zatkało. Przez chwilę nie wiedział, co ma zrobić i stał, zatrzymany w pół kroku,
po czym powoli wrócił na swoje miejsce i rzucił dziewczynie spojrzenie zbitego
psa.
-
Pomyślałem, że… może jak już miałaś trochę czasu na przemyślenie… że może warto
pomyśleć, no wiesz, o nas… - zająknął się i umilkł, skutecznie sprowadzony na
ziemię prychnięciem Hermiony.
Dziewczyna
czuła, że jeśli nie postawi sprawy jasno – i być może boleśnie – to nigdy nie
uwolni się od tego człowieka – człowieka, którego idealna wersja w jej
wyobraźni nijak miała się do oryginału.
-
Nie ma nas, Ron. Nie ma i już nie będzie – powiedziała stanowczo, udając, że rzednąca
mina – kiedyś przyjaciela, chłopaka, narzeczonego,
- i ból w jego oczach zupełnie nie robią na niej wrażenia.
Tak
nie było i każdy, kto choć trochę znał Hermionę Granger, wiedziałby, że robiła
sobie właśnie emocjonalną krzywdę. Lubiła Rona, kiedyś był jej bliski i
brakowało jej go jako przyjaciela. Niestety, była świadoma, że pazury, jakie
ryły jej serce przy kolejnych słowach, były konieczne. Z takich relacji jak ich
nieczęsto wracało się do przyjaźni.
-
Ale… miałaś tyle czasu, żeby się zastanowić! Przecież ci nie przeszkadzałem!
Dałem spokój! To już czas najwyższy, żebyś doszła do wniosków! – wybuchnął,
patrząc na nią wzrokiem pełnym zawodu i bólu.
Wiedziała,
że on nie udaje. Była też pewna, że to nie jego wina, że był tak emocjonalnie
ograniczony. Ale to również nie była jej wina. I nie planowała odpowiadać za to
przez całe życie, trwając u jego boku i marząc o wolności.
-
RON! Czy ty siebie słuchasz?! – wybuchła, zrywając się na nogi po kolejnej tyradzie,
jak to miała mnóstwo szczęśliwego czasu na dojście do właściwych wniosków,
czyli – jak wynikało z rozumowania Weasley’a – powrotu do niego i skruchy. –
Mało nie zagłodziłam się na śmierć, a Ty mi mówisz o wracaniu do czegoś, co
było tylko iluzją?! BYŁA WOJNA. Nie myślałam jasno… - powiedziała, kończąc
wypowiedź na urywanym oddechu. – A teraz idź już sobie – dodała, po czym
przepchnęła się obok niego, nie mając pojęcia, kiedy i on wstał, a następnie
zamknęła się na klucz w łazience, czując, jak gorące łzy spływają jej po policzkach.
-
Ach, to tak. Ale wiesz, zastanów się jeszcze – usłyszała zza drzwi. – Harry wybrał
Ginny, a ty możesz nie znaleźć nikogo lepszego ode mnie – powiedział, po czym
wyszedł, trzaskając drzwiami.
Cała
pewność siebie, jaką Hermiona próbowała odbudować przez ostatnich kilkadziesiąt
godzin, cała siła, jakiej szukała w stawianych sobie małych celach, wszystkie
chęci do walki o samą siebie… to wszystko zniszczono w trakcie tej krótkiej
rozmowy. Dziewczyna zagryzła wargę prawie do krwi, dusząc w sobie szloch i
drżące dłonie zacisnęła na różdżce. Jedna część jej podpowiadała, że tak, Ron
ma rację, że nie znajdzie nikogo lepszego, bo sama jest jednym wielkim
nieszczęściem. Druga jednak zaskoczyła ją samą siłą głosu, który próbował
zagłuszyć tę pierwszą. Przypomniał jej przez chwilę starą Hermionę, która w
takich sytuacjach mówiła: Już ja wam pokażę!
To
jednak było tylko echo tej prawdziwej Gryfonki.
___________________
Wiem. Naprawdę wiem. Ale mam ostatnio tyle roboty... że aż poddaję w wątpliwość sens prowadzenia bloga z opowiadaniem. Ktoś tu jeszcze zagląda?
zagladaja:) tylko z komentarzami ciezko bo dalam z 5 i sie zaden nie zapisal!
OdpowiedzUsuńTen nasz blogger ostatnio trochę przesadza z fochami...
UsuńCieszę się, że zaglądają :)
#MagiczneSmakołyki #KarmelkoweMuszki
OdpowiedzUsuńSzczerze? Zawiódł mnie ten rozdział, i to bardzo. Spodziewałam się czegoś o wiele lepszego, trzymającego w niepewności. A co dostałam? Paplaninę Rona (jakby nigdy się nic nie stało i wszystko byłoby w porządku, chociaż w rzeczywistości Ron raczej nie zachowywał się jak totalny bezmózg), wściekłą Hermionę (dlaczego skoro to on powinien się na nią wściekać za niezdecydowanie, porzucenie i za najedzenie wstydu przed rodziną), wybuch złości (Granger nie miała prawa się wyżywać na Ronie, bo za co? Powtarzam: to ona najpierw dała mu nadzieję, a później potraktowała jak najgorszego wroga) i wywalenie za drzwi.
Owszem, Ron nie wykazał się zbytnią inteligencją (rzadko się wykazywał, zresztą, nawet za czasów Hogwartu), mógł zapytać, co u niej słychać, jak sobie radziła, itp., ale zamiast tego plótł trzy po trzy. I jeszcze na końcu zrobiłaś z niego najgorszego dupka, kiedy powiedział, że Hermiona nikogo nie znajdzie. Dlaczego? Wydaje mi się, że powinnaś to zupełnie inaczej rozegrać, bo aż serce się kraja i ból dupę ściska - za przeproszeniem.
Ech, zirytowałam się...
Do następnego.