Rozdział
3 „Czarodzieje się zmieniają, panno Granger”
-
Hej, Hermiono! – To Dean
Thomas biegł zatłoczoną ulicą pełną specyficznie ubranych ludzi i machał ręką
do zdziwionej dziewczyny. Hermionie wpadło do głowy, że gdyby teraz jakimś
cudem któryś z mugoli z jej bloku wpadł na ulicę, zastanowiłby się z pewnością,
czy to nie przypadkiem wybieg dla psychicznie chorych i obłąkanych, a może i
opętanych ludzi.
Magię
wyczuwało się tu w powietrzu, zupełnie jakby miała jakiś swój zapach, który
przyprawiał dziewczynę o gęsią skórkę i napięcie gdzieś w okolicy żołądka, tak,
jak myśl o świeżym zapachu pergaminu, pasty do zębów i skoszonej trawy. Tuż
przy aptece stały dwie czarownice z kociołkami z cyny w rękach, z których
wystawały przeróżne ingrediencje eliksirów i chyba składniki domowej zupy
cebulowej. Odziane w jaskrawogranatową i zielonkawą szatę kobiety dyskutowały
zawzięcie o czymś, czego Hermiona nie mogła i nawet nie próbowała dosłyszeć. Gdzieś
nieopodal słychać było krzyki i śmiechy dzieci, które z pewnością dokazywały na
pobliskim placu zabaw, wybudowanym całkiem niedawno. Hermiona słyszała też szum
niewielkiej fontanny Chochlika, a przez gwar rozmów dobiegały do niej takie
słowa jak „Hogwart”, „sowy”, „galeony” czy „cholerne gobliny”, kiedy młody
czarodziej przechodzący obok w towarzystwie ledwo piętnastoletniej czarownicy
utyskiwał na zbyt małą zdolność kredytową, która w jego mniemaniu była
stanowczo zaniżona przez magiczne stworzenia zarządzające bankiem Gringotta.
Hermiona
uśmiechnęła się do tego wszystkiego, czując się tak, jakby właśnie spotkała się
niespodziewanie z długo niewidzianym krewnym, za którym strasznie tęskniła,
choć nie zdawała sobie z tego sprawy. Tak naprawdę, przed przyjściem na Pokątną
oczekiwała bardziej strachu, a uczucie napięcia w żołądku boleśnie przypominało
jej o tym, w jakich okolicznościach ostatnim razem odwiedziła jedyną w pełni
magiczną ulicę w Londynie.
*
Spojrzała w lustro i poczuła
obrzydzenie. Każda szyba, każda kałuża, których nie brakowało na ulicy
Śmiertelnego Nokturnu, każda bardziej wypolerowana moneta i każde lustro, jakie
napotkała w drodze do banku czarodziejów, przypominała jej, kim musiała stać
się na kilka godzin, czyją znienawidzoną twarz przybrać.
Bellatrix Lestrange musiała być kiedyś
piękną kobietą. Och, na pewno, zanim urody nie odebrała
jej obsesja na punkcie Czarnego Pana. No i może Azkaban. Włosy miała cały czas mocne, hebanowo czarne i bez pasemek siwizny,
które w wieku pięćdziesięciu lat miały już prawo się pojawić. Loki swobodnie
opadały jej na twarz i gdyby na co dzień nie wytrzeszczała oczu w szale i
wściekłości, które nią kierowały, a usta czasem ułożyłaby w uśmiech, wciąż
mogłaby zachwycać urodą. Hermiona nie dziwiła się, że jej mąż kiedyś się w niej
zakochał. I że zdołała zwerbować do szeregów Śmierciożerców wielu młodych
chłopców. A mimo to, każdy widok jej oszalałej twarzy, którą teraz przybrała
twarz Hermiony, sprawiał, że dziewczyna musiała płyciej oddychać, chroniąc się
przed zwróceniem śniadania.
*
Hermiona
wyrwała się z objęć paraliżujących ją wspomnień w momencie, w którym Dean
praktycznie na nią wpadł. A wpadł na
nią w celu wyściskania i wytulenia za wszystkie czasy. Dziewczyna co prawda nie
przypominała sobie, żeby żyli w Hogwarcie w aż tak zażyłych stosunkach, ale
lekko objęła chłopaka i poklepała go po plecach, nie do końca wiedząc, co
powinna w takiej sytuacji zrobić.
-
Dean, udusisz mnie! – zaśmiała się, gdy chłopak nie wykazał zainteresowania
puszczeniem jej po dłuższej chwili. Na te słowa odsunął się jednak, lekko zmieszany.
-
Wybacz – powiedział z zakłopotaną miną, przeczesując ręką włosy z tyłu głowy.
Hermiona przez chwilę przyjrzała mu się uważniej i stwierdziła, że co jak co,
ale Dean Thomas wygląda świetnie.
Blond
włosy pojaśniały mu od słońca, którego musiało mu nie brakować w to upalne
lato. Były schludnie przycięte, jakby przed minutą wyszedł od fryzjera. Gładkie
policzki, szerokie barki i płaski brzuch, opięty mocno przez białą koszulę z
jednym guzikiem rozpiętym pod szyją. Był opalony, zadbany. Poza małą blizną nad
łukiem brwiowym, nie było na nim śladów tego, co stało się tak niedawno.
Hermiona poczuła się nieswojo. Sama wyglądała jak dwa kroki od śmierci, a przy
nim ten obraz jeszcze się pogłębiał.
-
Idziesz w jakieś konkretne miejsce? – zapytał Dean, przerywając milczenie
między nimi.
-
Właściwie to muszę odwiedzić Gringotta – powiedziała, czując, że nie będzie to
zbyt miła wizyta. Gobliny na pewno wciąż jej nie wybaczyły napadu i rabunku z
jednego z najbardziej strzeżonych skarbców, a do tego uwolnienia smoka. Sama
Hermiona też nie przepadała za tym miejscem, zwłaszcza po tym, jak dowiedziała
się o znęcaniu się nad zwierzętami, które przez całe życie nie widziały słońca,
tylko ku uciesze grupki karakanów. Zadrżała w duchu na myśl, że będzie musiała
pojechać z jednym z nich tym okropnym, chyboczącym się na wszystkie strony
wózkiem, by wybrać pieniądze ze skarbca, mając świadomość, że kilkadziesiąt
metrów pod nią być może właśnie jakiś smok jest torturowany i zmuszany do
posłuszeństwa. – Nawet zastanawiam się, czy nie przenieść gdzieś oszczędności,
bo jakoś nie bardzo mam ochotę na konfrontację z goblinami – zaśmiała się
ponuro.
Dean
przez chwilę nie mógł skojarzyć, o co właściwie jej chodzi. Kiedy zrozumiał żart,
uśmiechnął się i zaproponował, że pójdzie z nią, bo idzie w tym samym kierunku.
Szli
więc obok siebie, czując lekki wiatr na twarzy i zaskakujące jak na Londyn
słońce. Mijali tłumy czarodziejów, roześmianych, spieszących się załatwiać
swoje sprawy. Kilkoro dzieci próbowało wejść do sklepu z Magicznymi Dowcipami
Weasleyów, choć wyraźnie napis na drzwiach głosił, że wstęp wzbroniony przed
ukończeniem 11 roku życia. Gdzieś obok przy sklepie z szatami stali ich
opiekunowie, ze śmiechem obserwując, jak tylko któryś przekroczył linię drzwi i
wylatywał gwałtownie w powietrze, po czym odlatywał od nakreślonej tam linii
wieku kilka metrów do tyłu, lądując bezpiecznie po drugiej stronie ulicy.
Hermiona zaśmiała się na myśl, że skądś zna ten efekt. Brakowało tylko
lądowania na tyłkach i wyrastających z bród siwych włosów.
-
Też ci to przypomina czwartą klasę? – zapytał Thomas, podążając wzrokiem za
kolejnym dzieciakiem odfruwającym od drzwi Magicznych Dowcipów Wealseyów. –
Wtedy wszystko jeszcze było proste, co? – dodał po chwili, gdy Hermiona
przytaknęła.
Mimo
że Dean wyglądał świetnie i nie było po nim widać, że przeżył wojnę i stracił
na niej bliskich, to w jego oczach czaił się smutek, który Hermiona doskonale
znała z nieprzespanych nocy i ponurych myśli. Rany nie musiały być widoczne
gołym okiem, by doskwierać. Ran mogło w ogóle nie być, ale kiedy od środka
człowieka zjadał ból, stopniowo przeradzający się w pustkę, brak chęci do życia
i pragnienie śmierci, odbijało się to w oczach. I nawet silni mężczyźni, którzy
wydawali się wychodzić bez szwanku z wojny z Ciemną Stroną, cierpieli. Hermiona
wyciągnęła rękę do ramienia kolegi ze szkoły. Poczuła się rozumiana i to przez
osobę, po której raczej spodziewałaby się takich słów, jakie otrzymała od
Neville’a.
Deanowi
zaszkliły się oczy, kiedy Hermiona uścisnęła jego ramię, ale uśmiechnął się do
niej z wdzięcznością. Po chwili ruszyli w dalszą drogę, oboje ciesząc się
ciszą, która pokazywała, że rozumieją się. Hermiona wciąż dziwiła się, jak
ogromną nić porozumienia utworzyło w nich wspomnienie jednego wydarzenia. A
właściwie jednej osoby.
-
Dumbledore zawsze potrafił zapalić światło, nawet kiedy wszyscy inni tracili
nadzieję – powiedział chłopak, a Hermiona pokiwała głową, czując dokładnie to
samo. Stali już u wrót potężnego białego budynku, patrząc na niewielki pomnik z
białego marmuru. Hermiona nie zdawała sobie sprawy z tego, że coś takiego
pojawiło się na ulicy Pokątnej. Podeszła powoli do kamienia i dotknęła głowy
wyrzeźbionego smoka, przyglądając się własnej podobiźnie umieszczonej na jego
plecach. – Jeśli nie masz ochoty wchodzić do środka, poczekaj tutaj. Pracuję w
banku, przyniosę Ci sakiewkę – dodał Dean, a nie doczekawszy się odpowiedzi ze
strony byłej Gryfonki, wszedł do banku rzucając: - Zaraz wracam.
Hermiona
przyglądała się pomnikowi jeszcze dłuższą chwilę, czując się naprawdę nieswojo.
Była pewna, że jej wyczyn i pomysł ucieczki na smoku z horkruksem w dłoni
zasłużył sobie na jedno wielkie potępienie ze strony społeczności goblineckiej.
W końcu nie dość, że potwierdziła plotki o tym, że korzystają z „usług” smoków
do pilnowania skrytek, co z pewnością naraziło ich na ataki ze strony obrońców
magicznych stworzeń, to do tego była pewna, że postrzegają ją jako zwykłą
złodziejkę. Tymczasem pod pomnikiem wyczynu jej, Harry’ego i Rona widniał
podpis „Najodważniejszym włamywaczom,
którzy uratowali świat przed tym, którego Imienia Nie Wolno Wymawiać – dozgonna
wdzięczność”.
Hermiona
poczuła ciepło na sercu. Sama nie uważała, by bez jej wkładu Voldemorta nie
udałoby się pokonać. Wręcz przeciwnie, być może udałoby się dokonać tego
szybciej, gdyby nie jej chora mania na punkcie odzyskania Rona, kiedy ten
postanowił opuścić wyprawę. Gdyby wtedy dotarło do niej, że mogą sobie bez
niego poradzić, a przez to szybko wszystko zakończyć… Ale ten pomnik, choć
malutki i skryty w cieniu wielkiego, białego, bogato zdobionego budynku banku,
sprawił, że poczuła się ważna. A to uczucie sprawiło, że na blade policzki
wpłynął rumieniec, a usta rozciągnęły się w uśmiechu.
Nawet
nie zauważyła, kiedy Dean wrócił, dopóki się nie odezwał.
-
Nie wiedziałaś o istnieniu tego pomnika? – zapytał, a ona aż podskoczyła
zaskoczona. Skupiła się na dokładnym oglądaniu każdego detalu misternie
zrobionej rzeźby do tego stopnia, że świat umykał jej gdzieś za plecami.
-
Nie – odpowiedziała kręcąc głową.
Dean
podał jej pełną sakiewkę i schował ręce w kieszeniach. Wyglądał na zadowolonego
z siebie, obserwując dziewczynę badającą rzeźbę.
-
Takich jest więcej – powiedział, jakby zawstydzony faktem, że to on musi ją o
czymś takim informować. – Chociaż Harry walczył o to, żeby jego podobizna nie
znalazła się prawie na żadnym – zażartował. Hermiona, widząc go tak
zakłopotanego i ze smutkiem wypisanym w oczach, poczuła nagłą ochotę
przytulenia go.
-
Chcesz pogadać, Dean? – zapytała, ale chłopak natychmiast pokręcił głową.
-
Chciałem tylko powiedzieć, że cieszę się, że tu jesteś. Słyszałem straszne
rzeczy – powiedział. Hermiona pokiwała głową. – Pewnie nie zechcesz wrócić do
szkoły. Ja też nie zamierzam. Cieszę się, że żyjesz i że widziałem cię na
własne oczy – dodał, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł ze sztywnymi
plecami, a następnie pospiesznie zniknął w murach banku.
Hermiona
przez chwilę patrzyła w miejsce, w którym schowała się jego sylwetka. Jeśli
usłyszała takie słowa od Deana Thomasa… to paskudne plotki musiały krążyć na
jej temat w czarodziejskim świecie. Dziewczyna czuła się z tym fatalnie, cała
otucha, jakiej doznała zobaczywszy pomnik, wyparowała i ustąpiła miejscu
niesmakowi, przemieszanemu ze wstydem. Plotki plotkami, tym nigdy się nie
przejmowała, przecież w szkole non stop była ich obiektem, tematem i
ulubienicą. Gorzej czuła się dlatego, że były bardzo bliskie prawdy.
Weź się w garść, Granger
– nakazała sobie i ruszyła pozornie pewnym krokiem w stronę sklepu z różdżkami
Olivandera. Nie pomyślała nawet o tym, że pan Olivander mógłby zechcieć przejść
na emeryturę, a nawet jeśli przemknęło jej to przez myśli, to nie miała
zielonego pojęcia, czy na Pokątnej mógł istnieć inny sklep z różdżkami niż ten
olivanderowski.
Masz jasny cel. Różdżka
– powtarzała sobie w myślach, czując, że najchętniej zakopałaby się teraz w
kołdrze i nie wstała już do następnego dnia. Wiedziała, że taka huśtawka
nastrojów zupełnie nie pomoże jej stanąć na nogi, ale wrodzony upór popychał ją
do celu jej wizyty.
Kiedy
szła ulicą, ludzie rzucali ciekawskie spojrzenia w jej stronę, a gdy
rozpoznawali ją, wołali i pozdrawiali ich – niegdyś – bohaterkę. Tą która
pomogła zniszczyć Tego, Którego Imienia Nie Można Wymawiać. Nie czuła się tą
samą Hermioną co przed półtora roku. Czuła, że tamta Hermiona odeszła
bezpowrotnie. I panna Granger była pewna, że sama ją zabiła, nie dopuszczając
do siebie nikogo i panicznie bojąc się, że ktoś odkryje, jak słaba stała się i
jak połamała ją w środku wojna, a przez to sam Czarny Lord.
Weszła
do Olivandera, nie zwróciwszy nawet uwagi na to, że dotarła do celu. Dopiero
gdy do jej płuc nie dotarła tona kurzu, zawsze zalegającego na pudełkach z
różdżkami i kiedy ostre światło spadające na nią z sufitu, poraziło jej oczy,
uznała, że z pewnością trafiła w nieodpowiednie miejsce.
Rzeczywiście
był to sklep z różdżkami. Te jednak poukładane były w zgrabne stosy w wielu
regałach i szafkach, a nie leżące od ziemi do sufitu w nieładzie, w którym
odnajdował się tylko pan Olivander. Światło i porządek podkreślała jeszcze
jasna lada, za którą stał chłopak być może dwa lub trzy lata młodszy niż
klientka, chudy i ze śmiesznie przystrzyżoną brodą. Uśmiechnął się do niej i
powiedział:
-
Witam u Olivandera! Ja nazywam się Mauer i jestem wnukiem siostry właściciela. W
czym mogę pomóc?
Mówił
z delikatnie francuskim akcentem, co zapewne świadczyło o tym, że niedawno
zakończył edukację w Akademii Magii Beauxbatons. Miał szeroki i chyba szczery
uśmiech, a z oczu patrzyło mu dobrze, jakby rzeczywiście był w tym miejscu, by
pomóc Hermionie.
Dziewczyna
powoli podeszła do lady i wygrzebała z torby ułamaną różdżkę. Położyła ją
ostrożnie na ladzie, czując się nieswojo pod oceniającym spojrzeniem chłopca,
jakby połamanie różdżki było świętokradztwem, którego dopuściła się z
niefrasobliwości.
-
Chciałabym wiedzieć, czy może dałoby się ją naprawić…? – powiedziała, a
ostatnim momencie decydując się na zmianę tonu z twierdzącego na pytający.
Dopiero w tym momencie dotarło do niej, że być może straciła różdżkę, która pozwoliła
przeżyć jej, Harry’emu i wielu innym ludziom. Różdżkę, która była jej bronią i
obroną. Różdżkę, która przyczyniła się do pokonania Ciemnej Strony. Różdżkę,
która nigdy jej nie zawiodła. Poczuła ściśnięcie w gardle, a oczy zaszkliły jej
się od łez, kiedy dotarł do niej ogrom tragedii, jaką była utrata jej różdżki.
-
Spójrzmy – powiedział mężczyzna, biorąc do rąk ostrożnie kawałek drewna. – To winorośl
ze smoczym sercem, prawda? – zapytał, oglądając różdżkę z bliska. Dwa osobne
kawałki żałośnie leżały na jego dłoni i wyglądały tak, jakby planowały powbijać
drzazgi w palce tego, kto będzie śmiał cokolwiek z nimi robić. – Hmm – mruknął
po czym odszedł w głąb sklepu, a Hermiona zauważyła, że pochyla się nad
biurkiem, na którym z pewnością miał ustawioną lupę.
Dziewczyna
stała cały czas przy ladzie, czując, że zbiera jej się na płacz. Jej wahania
nastrojów zaczęły ją samą denerwować, bowiem pamiętała czasy, kiedy z takim
problemem po prostu przyszłaby i zażądała rzeczowym tonem naprawy bądź wymiany
różdżki w możliwie najkrótszym czasie, a tymczasem stała teraz rozdygotana i
przerażona myślą, że być może kawałka patyczka nie da się naprawić. Granger, to tylko różdżka – powtarzała sobie
w myślach, kiedy sprzedawca sprawdzał różdżkę różnymi przyrządami.
-
I jak? – zapytała dziewczyna po jakimś czasie ze zdenerwowania wyłamując kostki
ze stawów w dłoni. Każdy z nich przeskoczył na swoje miejsce z głośnym
chrupnięciem, na które skrzywił się powracający do lady mężczyzna.
-
Obawiam się, że nic nie mogę zrobić – powiedział, kładąc różdżkę z powrotem na
ladę. – Być może wuj mógłby zerknąć na nią jeszcze, ale prawdę mówiąc nie
widziałem jeszcze, by różdżkę złamaną w pół ktokolwiek próbował reanimować. Jej
żywot dobiegł końca – powiedział smutnym tonem, jakby różdżka miała uczucia i
rzeczywiście można było mówić o jej „życiu”.
Hermiona
poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją w brzuch. Miała ochotę zgiąć się w pół i
zniknąć. Poczuła się bezbronna i naga bez swojej różdżki, choćby w kawałkach.
Wzięła ją w dłonie i ostrożnie schowała z powrotem do torby na ramieniu.
Postanowiła zachować ją, bo to dzięki niej była kim była – czarownicą, która
przeżyła wojnę z Ciemną Stroną.
Być
może nie była już tą samą silną Hermioną, która ze wszystkim sobie radziła. Być
może była poraniona, a rany nie do końca jeszcze się zabliźniły, a może nigdy
się nie zabliźnią, ale żyła i to dzięki tym dwóm kawałkom niepozornej gałązki
winorośli.
-
W takim razie – odezwała się, po czym odchrząknęła, bo jej głos odmówił
posłuszeństwa. – W takim razie poproszę o kopię – powiedziała w stronę Mauera,
który obserwował jej reakcję na wiadomość z dziwnym zrozumieniem. Grangerówna
czuła, że jeśli nie uniesie wysoko głowy i nie zrobi kolejnego kroku, to zaraz rozpłaczą
się przed tym niepozornym chłopakiem i będzie potrzebowała dłuższej chwili,
żeby się pozbierać.
Mauer
chyba zdawał sobie z tego sprawę, bo pokiwał głową i wskazał jej krzesło przy
stoliku.
-
Proszę spocząć, ja w tym czasie znajdę dla pani różdżkę – powiedział. Hermiona
pokiwała głową i z wdzięcznością opadła na krzesło w rogu sklepu przy
niewielkim, chybotliwym stoliczku, na którym ustawiono wazon z suszonymi
konwaliami przeplatanymi ciemnym fioletem fiołków. To dość oryginalne
połączenie przyciągnęło wzrok Hermiony, która wspomniała zupełnie inne, suszone
kwiaty na mogiłach przy Hogsmade.
*
Miesiąc po bitwie wiele grobów
przysłoniły opadające liście z drzew. Pożar, jaki wybuchł w samym Hogwarcie,
ale i Hogsmade poranił drzewa na tyle, że pogubiły liście i zasnęły w kondukcie
żałobnym uczciwszy poległych. Mimo iż lato trwało w najlepsze na Szarym
Cmentarzu krajobraz wyglądał co najwyżej na wczesną jesień. Kolorowe liście
słały swe dywany w przejściach, a przysychające chryzantemy pyszniły się w
promieniach ostrego słońca. Wszechobecny popiół, który unosił się od momentu
zniszczenia Lorda Voldemorta, pokrywał uparcie pomniki i mogiły.
Hermiona trzymała w dłoniach wiązankę
borowych róż. Szła powoli między grobami szukając tego, który zawsze napawał ją
największym smutkiem. Wiedziała, że tym razem nie spotka na nim Remusa, bo ten
wyjechał z Teddym do rodziców Tonks. Dziewczyna podeszła do jej grobu i
uklęknęła na zimnym marmurze. Złożywszy kwiaty tuż pod zdjęciem roześmianej
aurorki, złapała za swoją różdżkę i wyszeptała „Colorvaria!”, a róże zaczęły stopniowo zmieniać swój kolor
na żółty, a później żółty na pomarańczowy, niebieski, zielony…
- Nie powinnaś była umierać –
wyszeptała, czując pod zamkniętymi powiekami piasek i zalążki łez. – Nie powinnaś
była mnie bronić – dodała, mają przed oczyma Dracona Malfoya celującego w
nieuzbrojoną Hermionę i wypowiadającego zaklęcie. Wtedy tuz przed nią pojawiła
się Tonks. A życie uleciało z niej z ciszą, która paliła Hermionę w uszy.
*
-
Panno Granger?
Z
rozmyślań wyrwał ją głos chłopaka. Hermiona stwierdziła, że gdy ten się
uśmiecha, jakby właśnie został królem świata, wygląda jak knujący coś za
plecami chochlik, ale wstała i podeszła do niego, wyzbywając się dziwnego
wrażenia.
Na
ladzie wyłożone było kilka opakowań z różdżkami, z czego większość nowych,
które nie wyglądały na dzieło pana Olivandera choćby przez wzgląd, że żadne z
pudełek nie wyglądało na choć trochę sfatygowane. Hermiona uśmiechnęła się sama
do siebie, wspominając staruszka, którym pomagała Fleur opiekować się w
Muszelce przez te kilka dni, w trakcie których poczuła się bezpieczniejsza.
-
Oczywiście przyniosłem dla pani różdżkę z winorośli i włókna smoczego serca,
ale uznałem, że być może będzie pani zainteresowana tymi – powiedział chłopak
śmiertelnie poważnym tonem.
Hermiona
rzuciła mu raczej sceptyczne spojrzenie i już miała sięgnąć po różdżkę z
winorośli, gdy chłopak uderzył ją delikatnie w dłoń. Zamrugała szybko i rzuciła
mu zdziwione spojrzenie, ale ten najwyraźniej takiej reakcji oczekiwał, ponieważ
z wyrazem zadowolenia na twarzy przemówił.
-
Chciałbym, aby przypomniała sobie pani to uczucie sprzed lat, gdy dotknęła pani
pierwszy raz swojej różdżki. Mrowienie w palcach, ciepło emanujące od różdżki,
uczucie mocy, władzy, cokolwiek to było – powiedział.
Hermiona
westchnęła ze zrezygnowaniem, ale przypomniała sobie radość, która owładnęła
nią tego dnia, delikatne drżenie dłoni i przekonanie, że to właśnie odpowiednie
miejsce dla niej – świat czarodziejów. Była wtedy tylko małą dziewczynką, ale
pamiętała wszystko doskonale.
-
Gotowe – powiedziała, nie mogąc opanować uśmiechu.
Mauer
również się uśmiechnął.
-
Świetnie. Teraz proszę wziąć do ręki różdżkę, o którą pani poprosiła i powiedzieć,
czy czuje pani to samo lub coś podobnego – powiedział, podając jej odpowiednie
pudełeczko. Hermiona wyjęła różdżkę z pudełka, czując w palcach chłód
zaimpregnowanego drewna, ale nic podobnego nie poczuła. Magia nie musnęła jej
tak, jak tego pierwszego dnia.
-
Nic – powiedziała, czując się przynajmniej dziwnie. To miała być kopia jej
różdżki? Dlaczego więc nic nie poczuła?
Mauer
chyba spodziewał się takiego obrotu sprawy, bo natychmiast zabrał jej
winoroślową różdżkę i zamienił ją na inną, twardszą.
-
Tutaj mamy orzech i wyciąg z zębów gumochłona – powiedział, a Hermiona
parsknęła śmiechem.
-
Żartuje pan?
Chłopak
wzruszył ramionami.
-
Jest wiele magicznych stworzeń poza smokami, jednorożcami i feniksami, które
mają wspaniałą magiczną moc. To, że mój wuj nie uznaje nic innego jako
odpowiedniego do rdzenia jego różdżek, nie znaczy, że inni też uważają je za
gorsze – powiedział, po czym zabrał jej z ręki orzecha i wcisnął w dłoń kolejny
kawałek drewienka.
Hermiona
uniosła brew.
-
To lipa z zębem króliczaka – powiedział.
Hermiona
wytrzeszczyła na niego oczy.
-
Przepraszam, z czym?
-
Z zębem króliczaka.
-
A czymże jest ten „króliczak”?! – wykrzyknęła zastanawiając się, czy chłopak
rzeczywiście nie robi sobie z niej wysoko posuniętych i idiotycznych żartów.
-
Och, to oczywiście magiczna odmiana królika, który żyje tylko w Zakazanym
Lesie. Odnalazłem go dopiero po badaniach mających zaświadczyć, że posiada
magiczne właściwości zdecydowanie bardziej… hmm… poważne, niż przesąd o
króliczej łapce. Jest to bardzo potężne stworzenie…
Chłopak
mówił pewnie, szybko i tonem nieznoszącym sprzeciwu, ale Hermiona nie mogła nie
parsknąć śmiechem. Ironicznym i podłym. O, nie, nie, nikt jej nie będzie
wmawiał istnienia czegoś takiego jak króliczak, toż to pogląd godny Lunu Lovegood
i jej gnębiwtrysków!
-
Czy Pan sobie żartuje?! – wykrzyknęła tonem już zupełnie pozbawionym wesołości.
– Bardzo proszę odłożyć żarty na bok, chciałabym kupić nową różdżkę! –
wykrzyknęła, mierząc chłopaka spojrzeniem. Ten zaś patrzył na nią jak zbity
pies, ciskając gromami spode łba.
-
No po kim, jak po kim, ale po wielkiej Hermionie Granger nie spodziewałem się
tak ciasnego umysłu! – furknął.
Hermiona
poczuła się tak, jakby uderzył ją w twarz. Poczerwieniała ze złości i wykrzyknęła:
-
Czy w tym sklepie jest ktoś kompetentny, z kim mogłabym porozmawiać o różdżce?!
Na
tyłach sklepu coś ciężko upadło na podłogę, a po chwili z ciemności wyłonił się
pan Olivander.
-
Mauer, co ja ci mówiłem o obsługiwaniu klientów? – zapytał, po czym pokłonił
się grzecznie w stronę Hermiony. – Idź mi na zaplecze posprzątać pazury
hipogryfów – powiedział stanowczym tonem do chłopaka, który spuścił głowę i bez
słowa odszedł w miejsce, z którego wyłonił się Olivander. – Dzień dobry, panno
Granger – powiedział.
Hermiona
uśmiechnęła się do staruszka i podała mu dłoń. Olivander wyglądał dobrze,
wyraźnie przytył, a na jego twarzy nie malował się już tylko wyraz przerażenia.
-
Dzień dobry, panie Olivander, bardzo się cieszę, że jest pan w dobrej formie –
powiedziała, a staruszek zaśmiał się i pokiwał głową.
-
Zdaje się, że w lepszej niż wielu z nas – odpowiedział, po czym zrzucił z lady
na podłogę wszystkie przyniesione przez Mauera różdżki. – Musi pani wybaczyć,
wnuk mojej siostry bywa nieco… ekscentryczny w swoich próbach łączenia dobrego
drewna z tak… nietrafionymi rdzeniami – powiedział Olivander, dwukrotnie
wyraźnie powstrzymując się od ostrzejszego komentarza. – W czym mogę ci pomóc,
młoda damo?
Hermiona
wzruszyła ramionami. Świdrujące spojrzenie Olivandera trochę ją krępowało, a
fakt, że wiedział o niej wiele rzeczy, tym bardziej komplikowało sytuację.
-
Właściwie to przyszłam po kopię mojej różdżki – powiedziała nieśmiało, a
Olivander już podawał jej różdżkę, którą już przed chwilą miała w dłoniach. –
Panie Olivander? Czy teraz powinnam poczuć się tak, jak za pierwszym razem w
pana sklepie?
Olivander
zacmokał, zakładając ręce z tyłu i garbiąc się lekko.
-
Widzi pani, panno Granger, każdy czarodziej jest inny, każdy czarodziej z
wiekiem się zmienia. Jedni reagują tak samo, inni podobnie, a niektórzy po
czasie przychodzą do mnie i zostają wybrani przez zupełnie inną różdżkę, o czym
mam nadzieję, Mauer panią poinformował – powiedział filozoficznym tonem
mężczyzna, nie oczekując jednak przytaknięcia. – Jeśli nie poczuła pani niczego
wyjątkowego może to być kwestia rutyny, z jaką podchodzi pani do różdżki, zatem
poproszę, by rzuciła pani jakieś proste zaklęcie – dodał.
Hermiona
kiwnęła głową i od razu pomyślała o zaklęciu, które od zawsze jej wychodziło.
-
Oppunio! – powiedziała wyraźnie, a
różdżki trzymanej w dłoni wyskoczył pojedynczy, lekko wyliniały kanarek, który
swoją wagą z pewnością świadczył o bardzo obfitym spożywaniu karmy dla ptaków.
Hermiona skrzywiła się, kiedy zamiast ćwierkania z jego dziobu wydobył się
sygnał syreny strażackiej, a pan Olivander szybko pozbył się ptaka.
-
Najwyraźniej zmieniła się pani, panno Granger. Spróbujmy czegoś innego.
I
próbowali. Jesionu, lipy, wiśni i ostrokrzewu, dębu, klonu, akacji czy gruszy.
Piór feniksów, pazurów i kłów przeróżnych magicznych stworzeń, włosów jednorożca
czy jego rogów. Stosik różdżek rósł z minuty na minutę, a Hermiona pogrążała
się w dziwnym letargu, czując się tak, jakby świat magii teraz próbował ją
odrzucić – gdy zdała sobie sprawę z tego, że jest jej potrzebny, a on nie
zapomniał o jednej mugolaczce. Pan Olivander nie poddawał się jednak i
proponował kolejne różdżki, aż w pewny momencie opadł na krzesło za ladą i
zmierzył rozczochraną Hermionę długim spojrzeniem.
-
Czy słyszała pani kiedyś o granatowych feniksach?
Hermiona
wzruszyła ramionami. Być może coś kiedyś obiło jej się o uszy, ale nic
ciekawego nie zapamiętała, co mogło świadczyć o tym, że nie uznała tych
informacji za warte zapamiętania.
-
Wcale mnie to nie dziwi, bo stosunkowo do niedawna sam uważałem je za mrzonkę,
legendę, co najwyżej skamielinę – powiedział, kontynuując. – Co ciekawe mój
pogląd zmienił się w piwnicy państwa Malfoy, gdzie jak wiesz byłem
przetrzymywany i zmuszany do pracy dla pewnego czarodzieja, o którym z
pewnością oboje chcielibyśmy zapomnieć – podjął. – Tam tez jednak spotkałem się
z tym niesamowitym stworzenie prosto z baśni i legend i jak się okazało po
rekonwalescencji u twoich dobrych przyjaciół Weasley’ów, pozyskałem od niego
kilka piór – dodał. Hermiona słuchała uważnie. – Zastanawiam się, czy podać dla
ciebie różdżkę właśnie z tym rdzeniem, jednak musisz najpierw zostać ostrzeżona
– powiedział.
Hermiona
powoli skinęła głową.
-
Nie zakończyłem jeszcze badań nad tym rdzeniem i nie jestem do końca pewien,
czy nadaje się on dla czarownicy takich jak pani, panno Granger. Być może
różdżka będzie sprawiała wrażenie… kapryśnej lub też nie do końca posłusznej.
Myślę, że potrzeba czarodzieja o wyjątkowo silnej woli i pewności siebie, by
opanować ten rdzeń.
Dziewczyna
skrzywiła się, smutniejąc. Opowieść o niebieskim feniksie wydała jej się bajką,
którą chciała wprowadzić przez chwilę w świat rzeczywisty. Teraz jednak, po
tym, co o rdzeniu powiedział Olivander Hermiona nie miała wątpliwości, że w
swoim obecnym stanie psychicznym nie zdoła opanować różdżki, a ta jej nie
wybierze. Kiedy jednak różdżkarz zapytał ją, czy zechce spróbować, skinęła
głową. W naturze Hermiony nie leżało poddawanie się nim spróbowała.
W
momencie gdy różdżka z jabłoni dotknęła jej dłoni, Hermiona poczuła łaskotanie
w koniuszkach placów i ciepło rozlewające się po jej ciele. Zamachnęła się
delikatnie, a z rozjarzonego koniuszka patyczka wystrzeliły piękne, kształtne i
rozćwierkane kanarki, które zaczęły wesoło krążyć wokół – roześmianego i
wyraźnie zadowolonego z siebie – pana Olivandera. Hermiona sapnęła zdziwiona,
czując dezorientację, bowiem była niemal pewna, że różdżka nie będzie chciała
jej słuchać. Tymczasem wyczarowała najpiękniejsze ptaszki oppunio, jakie
kiedykolwiek widziała na oczy.
Olivander
uniósł rękę, widząc, że dziewczyna chce zaprotestować i powiedział:
-
Ludzie nie są dobrzy ani źli z gruntu. I nigdy nie zostają tacy sami przez całe
życie. Zmieniłaś się, panno Granger.
Hermiona
patrzyła przez dłuższą chwilę w przenikliwe oczy Olivandera, po czym wyjęła
sakiewkę z torby.
-
O, nie, nie. Wystarczającą zapłatą będzie, jeśli od czasu do czasu dasz mi
znać, jak różdżka się zachowuje. To przyda się do moich badań – powiedział.
Kiedy
pięć minut później Hermiona wychodziła ze sklepu, czuła się jednocześnie lekka
i przygnębiona ciężarem nowej różdżki. A co jeśli ta zmieni zdanie i nie będzie
chciała jej słuchać?
______________________________________
Mam nadzieję, że jesteście w miarę zadowoleni.
Zbliża się rok akademicki i mogę mieć małe poślizgi. Obiecuję jednak, że w każdym miesiącu pojawi się jeden rozdział!
Pozdrawiam,
Farfocel.
#ŚwieżakiKG
OdpowiedzUsuńCześć! Muszę przyznać, że opis Twojej historii w akcji bardzo mnie zaciekawił, więc weszłam w prolog ogromnie zaintrygowana i jestem przeszczęśliwa, że po przeczytaniu to uczucie nadal przy mnie pozostało! Czytałam już kilka opowiadań, w których Hermiona borykała się z problemami po wojnie, z depresją, ale jeszcze w żadnym z nich nie spotkałam się z taką dokładnością w opisach. Przez niektóre sytuacje (jak spotkanie Neville'a, usłyszenie, że Malfoy został uniewinniony) bardzo dokładnie widać, jak ogromne piętno zostało odciśnięte na życiu Hermiony, jak bardzo wojna ją zmieniła. O ile dobrze kojarzę nadmierna irytacja jest jednym ze skutków depresji, więc cieszę się, że pokazujesz to w poszczególnych sytuacjach, bo dzięki temu Twoje opowiadanie jest... hm, ludzkie, życiowe.
Coś mi mówi, że mężczyzna, który ma zmienić życie Hermiony to ten, który pomógł jej przedostać się na Pokątną; mam rację? Powiedz, że tak! Jestem okropnie ciekawa kim on jest, skoro Hermiona go nie poznała.
Intryguje mnie również jak (i czy w ogóle) Hermiona przekona się do powrotu do Hogwartu... Bo chociaż zamek przypomina jej wojnę, śmierć, to wydaje mi się, że powrót tam pomógłby jej się pogodzić z przeszłością i jakoś ruszyć do przodu.
Jeśli chodzi o sprawy techniczne to bardzo podoba mi się, jak szczegółowo wszystko opisujesz! Nic nie omijasz, opisy są długie, a przy tym wcale nie są nudne, czyta się je naprawdę przyjemnie.
Tymczasem dołączam do Obserwatorów i czekam z na kolejny rozdział! Obiecuję się pojawiać co jakiś czas, gdy opublikujesz nowość. :)
M.
Witaj! :D
UsuńBardzo się cieszę z Twojego komentarza, ponieważ mam raczej mało pewności siebie i zastanawiałam się, czy moje opisy nie są przesadzone. Dzięki Twojej opinii wiem, że jednak nie przeginam :)
Mam nadzieję, że nie zawiodę Ciebie w kolejnych rozdziałach :) Mam zamiar trochę popędzić akcję, bo uznałam, że jak na razie w tym opowiadaniu nie za wiele się dzieje ;)
Dziękuję za komentarz! Musisz mi jednak wybaczyć, ale nic nie zdradzę adekwatnie pewnego jegomościa z Pokątnej ;) Skoro dla Hermiony jest tajemnicą, niech pozostanie i dla czytelników ;)
Pozdrawiam serdecznie,
Farfocel ;)
hej!
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie piszesz, podoba się od pierwszego wejrzenia:).
Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały, aczkolwiek mam pytanie - Dean był ciemnoskóry, a u Ciebie blondynem - swiadomie go "podmieninlas" czy nie? Ot, tak pytam z ciekawości:D. Podejrzewam, ze tego ktorego na początku spotkała był Nottem, ale tez mi nie pasował wygląd włosów, może dlatego, że wszędzie go opisują jako szczuplego bruneta:P
Naprawdę był ciemnoskóry? :o Myślałam, że tylko w filmie, a w książce nie było o tym wspomniane... Ale dobra, załóżmy, że zmieniam dla siebie.
UsuńCo do Notta (nie potwierdzam i nie zaprzeczam, że to on/nie on) - tego jestem pewna, że nie był porządnie opisany w książce, więc postać, którą opisałam - nawet jeśli to Nott - to już moja inwencja twórcza jeśli chodzi o wygląd, przemyślana i zaplanowana ;)
Bardzo dziękuję Ci za komentarz, aż chyba sprawdzę tego Deana ;)
Cieszę się, że Ci się podoba. Zapraszam do śledzenia ;)
Pozdrawiam,
Farfocel ;)
#MagiczneSmakołyki #KarmelkoweMuszki
OdpowiedzUsuńCześć!
To poprzednie "lecę czytać, do następnego" tak naprawdę oznaczało: "wrócę za jakiś czas", jak się okazuje. Nie zdążyłam, niestety, wtedy przeczytać więcej, ale dzisiaj jestem i przeczytam wszystko. To tak we wstępie. :)
Rozdział trzeci przypadł mi do gustu. Bardzo podobał mi się pomysł z tym granatowym feniksem, z którego rdzenia Granger dostała nową różdżkę. Zabrzmiało bardzo poważnie i ciekawa jestem, czy w dalszej historii ów rdzeń da o sobie większy znak. Może naprawdę będzie kapryśny? Uzmysłowiłam sobie właśnie, że nigdy nie czytałam opowiadania, w którym różdżka była nieposłuszna. Hm, to może okazać się naprawdę interesujące.
Trochę zawiodłam się, że to Dean Thomas spotkał Hermionę, bo liczyłam na Harry'ego albo Rona. Chciałabym wreszcie przeczytać i dowiedzieć się, co u nich słychać i dlaczego, na brodę Merlina, olali Hermionę.
Do następnego!