Rozdział 1 „Przebudzenie”
Pomięte
odmęty kołdry poruszały się coraz gwałtowniej z każdą mijającą sekundą, a
śpiąca w nich młoda kobieta wydawała z siebie różne, niemożliwe do
zinterpretowania jęki. Jedno było pewne – dziewczyna nie spała spokojnie, bowiem
co chwilę mocno przekręcała się na różne strony, wyginała plecy w łuk i
zaciskała dłonie na przepoconym prześcieradle. Z pewnością marzyła tylko o
jednym – by wybudzić się ze świata pełnego bólu, okrzyków cierpienia i
przerażającego, zimnego dreszczu znieczulicy ukochanych ludzi. Szarpała się,
zupełnie nie zwracając uwagi na to, że słońce dawno już wstało, a do drzwi ktoś
uporczywie puka i dobija się.
- Hermiono, wiem, że tam
jesteś, otwórz te cholerne drzwi, na brodę Merlina!
Pukanie nasiliło się, a
na klatce schodowej pojawiła się starsza kobieta, przysadzista, w wałkach na
głowie i zielonej maseczce na twarzy.
- Czego się dobijasz,
głupia dziewucho?! Dzwonka nie widzisz?! – wrzasnęła, co tak zaskoczyło Ginerwę
Weasley, że ta aż podskoczyła w miejscu. – Poza tym, w tym mieszkaniu nikt nie
mieszka. Nawet ten wstręty kot już dawno się tu nie pokazywał – warknęła, po
czym schowała się z powrotem do mieszkania, kiedy zdziwienie uleciało z Ginny,
a ta obdarowała zrzędliwą sąsiadkę Hermiony swoim popisowym, zabójczym
spojrzeniem.
- Jeśli nie otworzysz za
chwilę, to jak matkę kocham, wyważę drzwi!
Krzyk został poparty
przez irytujący dźwięk dzwonka u drzwi. Hermiona pewnie gotowa byłaby uznać, że
Ginny nie potrafi korzystać z tego rodzaju sprzętów, bowiem wciskała go
kilkakrotnie w ciągu pięciu sekund, gdyby nie to, że dziewczyna za czasów
szkolnych chodziła na mugoloznawstwo. Dopiero któryś z kolei dzwonek zdołał
dopiero wyrwać Hermionę ze snu, z którego zerwała się gwałtownie z krzykiem, a
wypadłszy z łóżka potknęła się o zaplątane wokół nóg prześcieradło i wylądowała
jak długa na podłodze z wielkim hukiem.
- Hermiona? Coś ci się
stało? Hermiona? – Rozgorączkowana Ginny ponownie zapukała w drzwi. – Jeśli za
chwilę nie otworzysz, naprawdę wejdę tam siłą! – krzyknęła.
Hermiona przez chwilę
zastanawiała się, skąd Ginny wzięła się pod drzwiami jej londyńskiego mieszkania.
Przecież powiedziała wszystkim, że wyjeżdża do Francji, żeby odreagować
wydarzenia ostatnich miesięcy. Była pewna, że przyjaciele uwierzyli i
postanowili jej odpuścić, a Weasley’ów podejrzewała nawet o to, że obrazili się
na nią za dość gwałtowne rozstanie z Ronem… Dziewczyna westchnęła, potrząsając
głową i odganiając z myśli kolejny powód jej poczucia winy, która ostatnio
zjadała ją od środka. Spróbowała się podnieść z podłogi, by pójść i otworzyć
sosnowe drzwi, żeby Ginerwa Weasley nie miała argumentów do wyważenia ich,
jednak to zadanie okazało się prawie tak samo trudne, jak odpędzanie koszmarów.
Prześcieradło owinęło jej nogi niczym łodygi diabelskich sideł i zupełnie nie
zamierzało odpuszczać, a Ginny coraz bardziej denerwowała się za drzwiami. Hermionie
przez chwilę przez głową przemknęła myśl, że może dziewczyna jednak uzna, że
nie ma sensu się starać i odpuści, zostawiając byłą Gryfonkę samą sobie, ale
praktycznie od razu dotarła do niej niedorzeczność takich przypuszczeń. To była
Ginny Weasley. Ona nie odpuszczała. Nigdy.
W końcu Hermionie udało
się przewrócić na plecy i usiąść, by złapać za krawędź prześcieradła w celu
odplątania nóg, jednak - nim zdążyła tego dokonać - cierpliwość Ginny
wyczerpała się. Hermiona zdążyła tylko przetrzeć twarz poszewką od poduszki, by
zetrzeć świeże ślady po łzach, gdy ponownie usłyszała Weasleyównę.
- Dobra, dość. Wchodzę! –
krzyknęła Ginny, po czym wyjęła różdżkę i otworzyła zamek z taką irytacją, że
drzwi huknęły o ścianę z siłą, która sprawiła osypanie się starej farby. Rudowłosa
wpadła do mieszkania z werwą granatu i natychmiast stanęła jak wryta. Hermiona
zdołała się jakoś wyplątać w końcu z krwiożerczego prześcieradła i wyszła na
korytarz w momencie, w którym Ginny zdążyła się zreflektować i uśmiechnęła się
do przyjaciółki, ale w momencie, w którym dotarło do niej, w jak opłakanym
stanie jest Granger, szok odmalował się chwilowo na jej twarzy.
- Cześć – bąknęła
Hermiona, obejmując się ramionami, jednocześnie próbując ukryć, że ma na sobie
brudną koszulkę, zdecydowanie za dużą na siebie. Zanim jednak zorientowała się,
że nie bardzo ma na czym oprzeć ręce, bo – niegdyś nie za duże, ale w
odpowiednim rozmiarze – piersi zmalały praktycznie do zera – Ginny zobaczyła w
niej obraz nędzy i rozpaczy. Zdała sobie sprawę z tego, że zawsze silna i
opanowana dziewczyna, którą Ruda pamiętała z czasów nauki w Hogwarcie, kobieta,
której nic nie mogło złamać podczas wojny z Ciemną Stroną, teraz załamała się
kompletnie i – gdyby nie alarm, jaki wszczęto w Norze kilka dni temu –
prawdopodobnie zdołałaby zagłodzić się na śmierć. Ginny zamknęła drzwi,
słysząc, że wścibska sąsiadka właśnie otworzyła swoje, by sprawdzić, kogo
zastała „głupia dziewucha” w rzekomo opuszczonym domu. Następnie zdjęła z
pleców niewielki plecaczek ze smoczej skóry, na który rzuciła jakiś czas temu
zaklęcie zmniejszająco-zwiększające i pobłogosławiła w duchu intuicję, która
kazała jej zabrać ze sobą wiele różnych rzeczy, począwszy od sakiewki złotych
galeonów, które zarobiła za poprzedni mecz w barwach młodzieżowej drużyny
Harpii z Holyhead, poprzez produkty spożywcze, na słoikach ze składnikami
skomplikowanych eliksirów skończywszy. A
nóż się przydadzą – pomyślała wtedy i oto rzeczywiście – okazało się, że i
tym razem przeczucie jej nie zawiodło.
Hermiona objęła się
ramionami i oparła bokiem o framugę drzwi, czując, że kręci jej się w głowie, a
Ginny podeszła do niej i mocno ją uściskała, klnąc w myślach, gdy okazało się,
że koszulka ukrywa jeszcze potworniejszą chudość dziewczyny – chudość, która zaczynała
być przerażająca.
- Dobrze cię znowu
widzieć – powiedziała jednak Ruda, czując, że zbiera jej się na płacz, ale nie
z powodu stanu, w jakim zastała Hermionę, tylko autentycznego głazu, który spadł
jej z serca, gdy uścisnęła osobę, którą uważała za przyjaciółkę od drugiej
klasy Hogwartu.
- Co tu robisz? –
wychrypiała Hermiona, czując, że jej głos nie ułatwia ukrycia rozmiarów
opłakanego stanu, w jakim była. Nie wiedziała już, czy to kwestia tego, że
dawno się do nikogo nie odzywała czy raczej tego, że pół nocy krzyczała przez
sen. Zresztą, to nie było dla niej istotne. Chciała tylko, żeby Ginerwa Wealsey
jak najszybciej opuściła jej mieszkanie i zostawiła ją w spokoju.
- Ktoś mnie poinformował,
że być może potrzebujesz po… towarzystwa – powiedziała Ginny, w ostatniej
chwili uświadamiając sobie, jak wielki błąd popełniłaby mówiąc, że Hermiona
potrzebuje pomocy. Blondynka zawsze była samowystarczalna, nigdy do nikogo nie
zwracała się o pomoc. Ginny nie pamiętała nawet sytuacji, w której Hermiona sama
przyszłaby do niej ze swoimi problemami. Zawsze to Ruda musiała wyciągać z niej
informacje i jej problemy.
Hermiona odsunęła się i
spojrzała na nią pytającym wzrokiem.
- Kto taki?
W ostatnim czasie nie
wychodziła z domu, nikogo też nie widziała w pobliżu, a czarami zdecydowała o
tym, by nikt nie mógł dostrzec tego, co dzieje się za zasłoniętymi oknami. Nie
było opcji, żeby ktokolwiek zobaczył ją w domu. Ten rzeczywiście wyglądał na
opuszczony od kilku tygodni. Kto więc…
W tym momencie w okno
zadrapał kot. Był bardzo duży, rudo-złoty, z lekko spłaszczonym pyszczkiem, jak
gdyby rozpędził się w przeszłości i uderzył w stalową ścianę, rozpłaszczając
nos na zimnym metalu. Nogi miał krzywe i ogólnie nie odpowiadał standardom
piękna, ale Hermiona wciąż pamiętała moment, w którym praktycznie spadł jej na
głowę w chęci upolowania Petera Pettigrew. Przestraszył ją, ale też
jednocześnie stał się jednym z najważniejszych dla niej stworzeń.
- Krzywołap.
Szept wyrwał się z jej
ust bez jej woli. Nie pamiętała już, jak długo nie widziała kota. Była pewna,
że uciekł, kiedy przestało ją interesować, czy jego miska jest wciąż pełna. Kiedy
przestał się pojawiać, przez chwilę było jej naprawdę przykro, nawoływała go
nawet i gotowa była pójść do sklepu, żeby przytargać 50-kilowy worek karmy. Ale
Krzywołapa nie było.
Ginny patrzyła przez
chwilę na Hermionę wpatrującą się w kota w bezruchu. Była ciekawa reakcji
przyjaciółki, jednak ta po prostu w ogóle się nie ruszyła.
- Wpuszczę go, co? –
zapytała, przechodząc obok Hermiony, niepewna, czy przyjaciółka za chwilę nie
wywali jej z hukiem razem z kotem za drzwi. Otworzyła drzwi balkonowe i
wpuściła miauczącego żałośnie kota. Ten od razu podleciał do nóg Hermiony i
zaczął się o nią ocierać, pomiaukując z żalem i pomrukując.
Ginny otworzyła okno
szeroko, czując, jak wielki zaduch panuje w sypialni Hermiony, po czym
otworzyła kolejne okna. Tymczasem druga z kobiet stała wciąż oparta o framugę
drzwi i z obojętnością obserwowała czynności dziewczyny i wysiłki kota, by jego
właścicielka wzięła go na ręce. Wątpiła, by mogła przez dłuższy czas utrzymać
12 kilo w rękach, a zapewne właśnie taką wagę osiągnął Krzywołap po tym, jak
schudł, kiedy zapominała go nakarmić.
- Tęsknił za Tobą – powiedziała Ginny cicho,
widząc obojętność Hermiony i wzięła kota na ręce. – Zresztą tak, jak my wszyscy
– dodała, po czym wyszła na korytarz i skierowała się do kuchni. Hermiona
westchnęła i podreptała za nią, przytrzymując się ściany. – Wiesz, to Krzywołap
nas zaalarmował. Przyszedł aż do Nory i zrobił niezły bałagan – dodała,
wypuszczając kota i otwierając szafkę w poszukiwaniu jedzenia dla niego.
Hermiona pokręciła głową
i przysiadła na stołeczku przy stole czując, że jej kondycja mocno ucierpiała
te kilka – a może kilkanaście? – tygodni w bezruchu, bo przejście przez całe
mieszkanie okazało się – niewielkim – ale jednak wyzwaniem.
- Nic mi nie jest –
powiedziała, powodując tym samym głośne i ostentacyjne prychnięcie Ginny.
Dziewczyna właśnie otwierała okno w kuchni i zdejmowała różdżką ciężkie
zasłony. – Możesz mi powiedzieć, co ty robisz?
Ginny spojrzała na nią z
ukosa po czym złożyła zasłony w zgrabną kostkę i zabrała się z firany. W
powietrze wzbijały się pokłady kurzu, kiedy lewitowała je w stronę łazienki i
wkładała do pralki. Mruczała pod nosem, że niby ci mugole tacy zaradni, ale
jakby prąd odłączyć, to wrócili by do epoki kamienia łupanego. Następnie
zniknęła Hermionie z oczu i po chwili wróciła z kolejnym zestawem zasłon i
firan. Na tle jej białej koszulowej bluzki delikatna koronka firanek była popielatoszara,
a zasłony pokryte brudnym nalotem. Zignorowanie pytania zdenerwowało Hermionę,
bo co ona sobie wyobraża? Że może tu tak normalnie wejść i zacząć
przemeblowywać jej życie?
Ginny zaś uśmiechała się
pod nosem, nucąc zasłyszaną w radio piosenką mugoli i sprzątała dalej. W
planach miała jeszcze wyskoczenie do sklepu w najbliższym czasie, bo wiedziała,
że w domu przyjaciółki nie ma nawet pół kromki świeżego chleba, a spiżarnia
świeci pustkami, zaś zapasy, które zabrała ze sobą nie były na tyle bogate,
żeby zaopatrzyć Hermionę na kilka najbliższych dni. Właśnie zamierzała
wysprzątać sypialnię przyjaciółki w myślach już zaczynając wypowiadać Chłoszczyć!, gdy dziewczyna stanęła tuż
przed nią z groźną miną.
- Mogłabyś z łaski swojej
zostawić mnie w spokoju?
- Nie.
Hermiona osłupiała.
Ginny zaś bez zbędnych
przerw skupiła się na wysprzątaniu w pokoju każdej drobiny kurzu, która śmiała
marzyć o tym, że jej niezwodne zaklęcie zawiedzie.
- Mogłabyś pójść do
kuchni i usiąść na tyłku? Wyglądasz jakbyś miała zaraz w najlepszym wypadu
zemdleć – powiedziała w przerwie między jednym a drugim zaklęciem czyszczącym,
w myślach dopowiadając „A w najgorszym umrzeć”. Hermiona stała przez chwilę z
otwartymi ustami, po czym odwróciła się i posłusznie podreptała do kuchni,
czując, że rzeczywiście bliskość omdlenia stała się ryzykowna.
Ginny krzątała się po
sypialni i salonie jeszcze przez około dwadzieścia minut, po czym przyszła do
kuchni i tam zaczęła wprowadzać rządy mydła i szczotki. W tym czasie Hermiona
zdążyła znudzić się bezczynnym czekaniem i – oparłszy głowę na ręce, a tą na
łokciu o stół, przysypiała do momentu, w którym koci krzyk i pazury wbite w
nogi, gdy Krzywołap uciekał przed samozamiatającą miotłą, obudziły ją na dobre.
- Krzywołap, ty wstrętna
kreaturo! – wykrzyknęła zrzucając zwierzę z kolan i czując jak po nodze sączy
jej się stróżka krwi z zadrapania. Przyjrzała się ranie i zaklęła pod nosem, po
czym przetarła palcem po rozcięciu i szybko włożyła go do ust.
- Fuuuu – usłyszała za
sobą jęk Ginny. – Naprawdę? Nie masz w domu plastrów? – zapytała i już stała
obok, opatrując nogę przyjaciółki. – Poza tym, naprawdę, mogłabyś być milsza
dla Krzywołapa. Jak do nas dotarł to ledwo trzymał się na łapach – dodała,
różdżką przywołując plastry i szybko przyklejając śnieżnobiały opatrunek do
nogi Hermiony. Następnie wstała, odesławszy apteczkę z powrotem do łazienki, i
zajęła się gotowaniem, widząc, że Hermiona nie ma zamiaru podjąć rozmowy. Nie
obchodziło jej, czy Granger jest na nią zła, czy jest to kwestia urażonej dumy,
braku siły czy uporu, który obie miały mocno rozwinięty. Miała zamiar ugotować
jej obiad i dopilnować, by dziewczyna dowiedziała się tylu faktów z
czarodziejskiego świata z czasu, gdy odcięła się od ludzi, ile tylko Ginny
zdąży sobie przypomnieć.
Nie czekając zbyt długo,
z szafki wyjęła średnich rozmiarów garnek, a z plecaka zaczęła przywoływać
kolejne składniki. Skrzydełka z kurczaka, trochę przypraw i coś, co odkryła
niedawno, błądząc po mugolskim markecie – kostki rosołowe. Zalała mięso wodą i
wstawiła na duży gaz, po czym zajęła się obieraniem warzyw, wyjętych z innej
przegródki plecaczka. Idąc po sól, o mało co nie przewróciła się o Krzywołapa,
którego natychmiast wzięła na ręce i posadziła na kolanach opartej o ścianę
Hermiony. Rzuciła jej przy tym tak znaczące spojrzenie, że Granger wplotła
palce w splątaną sierść zwierzęcia i zaczęła głaskać mruczącego z radości kota.
Przy tym wszystkim Ginny paplała non stop.
- Wiesz, że Harry i Ron
zakwalifikowali się do dalszego etapu szkolenia na aurorów? Bardzo się cieszę,
bo to oznacza, że będą pracować razem, a przecież wiesz, jacy są nierozłączni.
Ron miał co prawda trochę problemów przy zadaniu praktycznym, kiedy naprzeciw
stanęła agromantula, ale jakoś sobie poradził. Harry’emu Minister Magii
zaproponował od razu przejście do najwyższego poziomu szkolenia, ale wiesz,
Harry chciał wszystkim udowodnić, że należy mu się posada aurora, więc
zdecydował się na pełny wymiar szkolenia – mówiła. – Poza tym, Harry
zaproponował mi ostatnio, żebym przeniosła się do jego mieszkania w Londynie,
wynajmuje je na Pokątnej. Jeszcze się zastanawiam, bo właściwie za chwilę sezon
wchodzi w decydującą fazę, a my wciąż walczymy o wyjście z fazy grupowej do
Mistrzostw Świata w Quidittchu, więc wygodniej byłoby mi w hotelu Harpii.
Zresztą, od września wracamy do Hogwartu na ostatni rok nauki, więc chyba
przesunę tę decyzję do końca roku szkolnego.
Mówiła, mówiła i mówiła.
Hermiona słuchała jej jednym uchem, uaktywniają się, gdy zasłyszała ciekawe
nazwisko, jak wtedy, gdy Ginny opowiedziała o przyznaniu pośmiertnego Orderu
Merlina Pierwszej Klasy dla Severusa Snape’a, o który walczył Harry wraz z
profesor McGonagall. Przez chwilę poczuła się nieswojo, słysząc, że jej pomysł
z kilku dni po drugiej Bitwie o Hogwart, został zrealizowany bez jej udziału,
jednak po chwili uznała, że najwyraźniej i tam nie była potrzebna.
- Wiesz, odkąd nie ma już
Voldemorta, odbyło się mnóstwo procesów. Wielu ludzi osadzono w Azkabanie, ale
po tym, jak dementorzy przestali mieć nad nim całkowitą kontrolę, a do
administracji zatrudniono chronionych przez cały czas patronusami czarodziejów,
zaczynam się zastanawiać, czy pozostawienie ich na pastwę czarodziejskiego
świata nie byłoby gorszą karą. Po tym, jak od wyroku wywinął się Dracon Malfoy
i jak w obecności dwójki auror…
- Czekaj, co?!
Hermiona wstała,
gwałtownie zrzucając Krzywołapa z kolan.
- Ale co? – zapytała
Ginny, nie rozumiejąc, o co właściwie chodzi przyjaciółce.
- Draco Malfoy wywinął
się od kary?! – wykrzyknęła.
- Tak, właśnie o tym
mówiłam…
- Ty chyba sobie
żartujesz!
- Nie, Hermiono. On i
wielu innych. Blaise Zabini, Pansy Parkinson i jej rodzice, Teodor Nott, ale
przynajmniej zamknęli jego ojca, ten dryblas Macnair, córka Dohołowa… – zaczęła
wyliczać na palcach.
- Dobra, ale Malfoy?! –
wykrzyknęła wzburzona Hermiona, po czym zaczęła dreptać w tę i z powrotem po
kuchni. – Czy Kingsley do reszty zwariował, zgadzając się na uwolnienie
Malfoya?! Przecież to śmierciożerca do szpiku kości! On jest zły! Nie mógł go
tak po prostu wypuścić, na brodę Merlina! Tylu ludzi przez niego zginęło!
DUMBLEDORE przez niego zginął! Przez niego o mało co nie wyłapano całego Zakonu
Feniksa i to on był powodem całych naszych problemów w szkole i poza nią! Jego
ciotka wycięła mi na ręce napisz „SZLAMA”! Przecież to jest chore!
Ginny milczała, usiadłszy
na stołeczku po drugiej stronie stołu i patrzyła na Hermionę uważnie. Ta
krzyczała jeszcze przez kilka minut, oskarżając Kinsleya Shacklebolta o
szaleństwo, o chorobę i o bycie pod wpływem silnych zaklęć, jak Confundus czy Imperiusa, wymyślając
Malfoya i wszystkich uniewinnionych śmierciożerców, aż w końcu zmęczyła się i
opadła na krzesło dysząc ciężko i kręcąc jeszcze przez chwilę głową.
Ginny odczekała jeszcze
chwilę i wróciła do gotowania, mówiąc:
- Wiesz, o ile większość
z tych procesów była jawnych i dość szeroko komentowanych przez Proroka Codziennego, – zaczęła,
mieszając energicznie w zupie pomidorowej, do której właśnie wsypała dwie
miarki ryżu, – o tyle trudno mi zrozumieć, jak ktoś o zdrowych zmysłach
uniewinnił tych, których przyłapano na jawnym śmierciożerstwie, jak choćby
Zabini czy Nott. Myślisz, że można by jeszcze coś zrobić, żeby Ministerstwo
Magii zmieniło wyroki? – zagadnęła na pozór niewinnym tonem.
Tak naprawdę Ginny w
pewnym stopniu była zainteresowana procesami, które przez dziennikarzy zostały
określone jako „Za zamkniętymi drzwiami”, a także kilkoma ich wynikami, które
wydawały jej się zupełnie nieprawdopodobne, jak na przykład skazanie Wiktora
Kruma za czynne śmierciożerstwo.
Jednak to wcale nie chęć poznania zdania Hermiony na temat tych procesów
przyświecała rudowłosej czarownicy, gdy ta poruszyła ten temat. Nie sądziła co
prawda, że akurat to jedno wypowiedzenie, a właściwie jedno nazwisko, wywoła aż
tak gwałtowną reakcję dziewczyny, że w ogóle ją zainteresuje. Najwyraźniej nie
doceniała jednak jej nienawiści odczuwanej względem blondwłosego Ślizgona.
- Oczywiście! –
wykrzyknęła Hermiona. – Zaraz zbiorę się do Ministerstwa Magii i powiem
Kingsleyowi, co o tym myślę. Poza tym, mam pewne powody, by sądzić, że
Malfoyowie byli zamieszani w śledzenie ukrytych rodzin czarodziejów z Jasnej
Strony. Mugole, z którymi rozmawiałam, gdy szukałam dowodów, że moi rodzice… -
urwała, czując, jak gardło zaczyna jej ściskać. Przełknęła głośno ślinę,
odetchnęła kilkakrotnie i zacisnęła dłonie w pięści. – … rozmawiałam o tym, co
przytrafiło się mojej rodzinie – podjęła drżącym głosem – potwierdzili tylko
to, że widzieli niezwykłe rzeczy w okolicy domu, w którym mieszkali, niezwykłe
rzeczy, niewyjaśnione pojawianie się fajerwerek i dwójkę obcokrajowców, kobietę
i mężczyznę z jasnymi włosami – powiedziała. – Jestem pewna, że ten… ten… ugh,
ta tchórzliwa fretka została wysłana przez Voldemorta do zabijania, by nas
osłabić! – zakończyła podniesionym głosem, po czym wstała i rozejrzała się po
kuchni, jak gdyby spodziewała się, że zobaczyć dowody na potwierdzenie swojej
teorii.
- I gdzie ty się teraz
wybierasz? – zapytała Ginny obracając się do Hermiony i siłą zmuszając ją do
opadnięcia z powrotem na krzesło. – Tak chcesz iść do Kingsleya? – dodała
mierząc dziewczynę krytycznym, oceniającym spojrzeniem. To nie była już ta sama
Ginny Weasley, co przed chwilą, jedynie obserwująca i czekająca na rozwój
wypadków. To była Ginny Weasley, prawdziwa córka swojej matki. – Czy ty w ogóle
zdajesz sobie sprawę z tego, jak wyglądasz i jak mało wiarygodna przez to
jesteś? – dodała, widząc, że Hermiona ponownie podnosi się na nogi. To pytanie jednak
skutecznie ją zaskoczyło. – Chyba nie chcesz pokazać, że Voldemortowi
ostatecznie udało się złamać słynną Hermionę Granger?
Starsza z dziewcząt
zamilkła, wpatrzona w splecione na stole dłonie. Były chudsze niż pamiętała,
kiedy ostatnio się im przyglądała, a do tego okropnie się trzęsły, gdy tylko
postanowiła lekko je unieść.
- To przecież nie tak… -
zaczęła, ale rudowłosa nie dała jej dojść do słowa.
- Może i nie tak. Ale tak
to wygląda. Zresztą, naprawdę? To wcale nie tak, że od pół roku nie dajesz
znaku życia nikomu, kto jeszcze kilka miesięcy temu stanowił grupę bliskich ci
ludzi? Ba, nie tak, że nie dajesz znaku życia bezwzględnie nikomu? Wcale nie
tak, że nie jesz, tylko śpisz i płaczesz, i użalasz się nad sobą?
- Wcale nie użalam się
nad sobą…
- Możesz to powtórzyć
głośniej?
- Nie użalam się nad
sobą!
- Ach, czyli głodzenie
się na śmierć, płacz w poduszkę, brak higieny i próba uduszenia się w zaduchu,
który stworzyłaś w tym mieszkaniu, nie otwierając żadnego okna przez ostatni
miesiąc, a także zaniedbanie mieszkania i osuszenie piwniczki win twojej babci
nazwiesz normalnym zachowaniem?
Z każdym słowem Ginny
Hermiona bardziej pąsowiała na twarzy. Fakty były okrutne, dziewczyna zapuściła
się i nie potrafiła poradzić sobie z tym, co w istocie zgotował jej cały
magiczny świat – czarodziejską wojną, a w jej konsekwencji ogromem straty,
który nawet konia zwaliłby z nóg. Hermiona Granger była silna i zachowywała się
tak, jak silnej kobiecie przystoi. Aż coś w niej pękło. I jej siła uleciała,
ustępując miejsca wielkiej, obezwładniającej rozpaczy.
Dziewczyna milczała, ze
spuszczoną głową wpatrując się we własne kolana. Było jej wstyd, że dała się
tak zapuścić, że sama siebie zapędziła w kozi róg. Ale gdy tylko pomyślała o
tym, jak słaba się stała, nie złość, której oczekiwałaby po dawnej sobie,
pojawiła się w jej głowie. To łzy spłynęły po brudnych policzkach, a żal
ścisnął jej gardło.
- Hej – mruknęła Ginny,
kucając przed Hermioną i łapiąc jedną ręką za jej roztrzęsioną dłoń, a drugą
biorąc ją pod brodę i zmuszając do spojrzenia na siebie. – Nie jesteś sama – powiedziała
dobitnie, podkreślają każde słowo z osobna. – Masz. Przyjaciół. Dociera? –
dodała.
Hermiona to wiedziała,
ale słowa Weasley sprawiły, że zrobiło jej się cieplej, jakby świadomość
posiadania przyjaciół była grubym swetrem z owczej wełny, który czasem gryzie i
drapie, ale przynosi ze sobą wiele ciepła.
Pokiwała głową,
sprawiając, że łzy zastygłe jej dotąd na policzkach skapnęły na podłogę.
- No, to uśmiechnij się i
zjedz zupę. Pomidorowa – powiedziała Ginny, wstając z kucek i podchodząc do
szafki, by wyjąć dwa talerze. – Ugotowałam więcej, będziesz miała też na jutro –
dodała.
Grengerównie nie
pozostało nic innego, jak posłuchać przyjaciółki. Siedziała więc posłusznie i
chlipała zupę z ryżem, słuchając, co Ginny ma do powiedzenia.
- Najpierw zjemy, a
później pomogę ci z ubraniami.
- Zostaw moje ubrania w
spokoju…
- Wiszą na tobie
straszebnie, nie możesz tak wyglądać na spotkaniu z Ministrem Magii. Zresztą, -
zawiesiła głos, zastanawiając się przez chwilę, czy nadszedł odpowiedni moment –
myślę, że nie powinnaś już iść do Kingsleya. W naszym świecie krąży o tobie
wiele plotek. Powinnaś najpierw udowodnić wszystkim, że stara Hermiona ma się
doskonale i jest wciąż tą samą, niezrównaną w magii i beznadziejną w gotowaniu
czarownicą – powiedziała zaczepnym tonem.
Brązowooka wzdrygnęła
się. Najbardziej na świecie nienawidziła plotek. Nie mogła jednak mieć za złe
ludziom, że je tworzyli na jej temat, skoro swoim zachowaniem sama dała im
wolną drogę.
- Jak źle jest?
Ginny tylko wzruszyła
ramionami.
- Teraz o tym nie myśl.
Przez chwilę obie jadły w
milczeniu. Ginny zerkała jednak co chwilę na swoją przyjaciółkę, zastanawiając
się jakby, czy powinna poruszać kolejny temat.
- No? – mruknęła Hermiona,
czując, że i tak nic już nie sprawi, że poczuje się gorzej. Zresztą, z każdą
łyżką zupy czuła się inaczej, jakby zamiast pomidorowej jadła jakiś wspaniały
wywar wzmacniający. Dopiero po kilku łyżkach uświadomiła sobie, jak bardzo była
głodna. Odłożyła jednak sztuciec, czując, że jej żołądek odzwyczaił się już od
jedzenia i jeśli nie da mu czasu i nie podejdzie do pomidorowej cierpliwie, to
może za chwilę oddać ją sedesowi.
- Myślę… ale nie będziesz
zła, tak? – zapytała Ginny, choć Hermiona nie miała wrażenia, że rudowłosa boi
się złości rozmówczyni. Pokręciła głową. – Myślę, że powinnaś wrócić ze mną do
Hogwartu. I nie zaprzeczaj! Widziałam list na szafce, jak sprzątałam – dodała,
widząc, że Hermiona już otwiera usta, by zaprotestować. – Obiecaj chociaż, że
się zastanowisz – dodała proszącym tonem.
Hermiona nie wiedziała,
czy powrót do Hogwartu jest jej wymarzonym przebiegiem zdarzeń. Nie czuła się
na siłach, by znów wejść w mury zamku, w którym tylu ludzi – których znała i
lubiła lub wręcz przeciwnie – nienawidziła – nie czuła się na siłach, by znów
odwiedzać wszystkie te miejsca, w których odnajdywała ciała swoich przyjaciół.
Nie miała ochoty po raz kolejny wkładać szkolnej szaty, a tym bardziej być otoczoną
spojrzeniami i szeptami: Tak, to ona!
Przyjaciółka Harry’ego Pottera, ta, która się załamała nerwowo i o mało co nie
zabiła. Nie sądziłem, że wróci do Hogwartu. – A ja byłam tego pewna! Przecież
to straszna kujonka… nie wątpiła, że takie szepty towarzyszyłyby jej na
każdym kroku przez pierwsze kilka tygodni w szkole. Poczuła gęsią skórkę na
samą myśl, że ponownie znalazłaby się w tłumie ludzi, których czarodziejskie
moce tak bardzo mogłyby ją skrzywdzić.
A potem pomyślała o tym,
jak sama siebie skrzywdziła, gdy została pozostawiona sama siebie. Nie mogła
znów zostać bez nikogo, bo samotność nie tylko byłaby przykra, ale w końcu
mogłaby ją doprowadzić do śmierci.
- Okej, zastanowię się –
powiedziała mieszając łyżką w zupie. Krzywołap kręcił się wokół jej nóg i
pomrukiwał cicho. Ginny uśmiechnęła się do niej szeroko.
- Syriusz miał rację co
do niego – powiedziała rudowłosa, zaskakując Hermionę wspomnieniem człowieka,
którego Ginny nigdy nie lubiła, a tym bardziej nie słuchała. – Krzywołap to
mądry kot – doprecyzowała, po czym wstała. – Muszę już lecieć, bo za chwilę mam
trening quidditcha, a ty na pewno chcesz pomyśleć sama. Będę wpadać raz w
tygodniu – dodała, po czym pochyliła się nad Hermioną i ucałowała ją w
policzek, po czym mocno uścisnęła. – Tylko nie próbuj wracać do łóżka – dodała,
po czym machnęła różdżką, a wszystkie naczynia wróciły czyste na swoje miejsce,
a resztki zupy wylądowały z powrotem w garnku. – Uważaj z jedzeniem. Często,
ale małe porcje.
- Zabrzmiałaś dokładnie
jak twoja mama! – powiedziała z uśmiechem Hermiona, po czym wstała, by
odprowadzić dziewczynę do drzwi.
- Dbaj o sobie –
powiedziała jeszcze, po czym zniknęła na schodach. Hermiona zamknęła za nią
drzwi, po czym oparła się o nie plecami i zamyśliła.
Wizyta przyjaciółki wiele
zmieniła, ponieważ Hermiona od pewnego czasu wmawiała sobie, że nikomu na niej
nie zależy, by w końcu usprawiedliwić następny krok w swoim szaleństwie, który
podświadomie planowała, ale wstyd było jej się do tego przyznać. Teraz czuła,
że ma kogoś, kto rzeczywiście o nią dba. A nawet dwie takie osoby, jeśliby
policzyć kręcącego się wokół jej nóg kota.
Spojrzała w lustro, które
miała zawieszone po swojej prawej stronie i westchnęła ze zrezygnowaniem. Jej
ubrania rzeczywiście strasznie na niej wisiały, a te konkretne nadawały się już
tylko do wrzucenia do kosza na brudną bieliznę. Dziewczyna westchnęła i
powiedziała do Krzywołapa:
- Chyba rzeczywiście
muszę jej zmniejszyć, co?
Kot odmiauknął
zachęcająco, a dziewczyna odepchnęła się od drzwi, kierując się do sypialni.
- Wiesz, jaki jest
największy problem?
- Miau?
- Za pantofle Merlina nie
pamiętam, gdzie położyłam różdżkę.
_________________________________
No, jestem. Co prawda miała się tu znaleźć jeszcze jedna scena, ale nie chciałam Was już dłużej trzymać w niepewności, a i tak przegięłam z terminem. Zaczniemy dwójeczkę z hukiem. Dosłownie :).
Rozdział niebetowany. Na zdrowie :)
Cześć!
OdpowiedzUsuńTrafiłam na tego bloga BARDZO przypadkiem, ale już wiem, że zostanę na dłużej. Już dawno żaden blog mnie tak nie zaciekawił i mam wielką nadzieję, że rozdziałów będzie jak najwięcej i że będą jak najdłuższe.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
Życzę dużo weny i do następnego :D
Skłamałabym, gdybym napisała, że widok tego komentarza nie sprawił mi radości. :)
UsuńWitaj i mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej. :) A to dłużej ma nadejść już dziś wieczorem, rozdział właśnie się kończy ;)
Pozdrawiam,
Farfocel ;)