Do czytania polecam - https://www.youtube.com/watch?v=eukcZ5J-3Hc
Staroświecki zegar z kukułką stał smętnie w kącie salonu, w
którym panowała bezwzględna, napełniona rozpaczą cisza. Od dawna nienakręcany,
stłumiony, zapomniany i niechciany zegar, pamiątka po babci właścicielki mieszkania,
przywodził na myśl opuszczony grób, który od dawna nie zaznał niczyjej uwagi.
Kukułka zwisała bez życia ze środka tarczy, nie doczekawszy się kolejnych
kuknięć o pełnej godzinie. Na niej zaś już kilka tygodni wcześniej wybiła
11.00. Żadnych kwiatów. Żadnych hołdów. Ni krzty uwagi. Cisza.
W mieszkaniu panował półmrok. Zasłonięte na amen, ciężkie,
ciemnobordowe zasłony magicznym sposobem nie przepuszczały ani skrawka
promienia sierpniowego słońca, zawzięcie walczącego o swoje prawa. To i ogłuszająca
cisza sprawiały wrażenie grobowca, w którym nawet najlżejszy dźwięk mógłby
pobudzić zmarłych z wiecznego snu.
W kuchni na poplamionych i poobtłukiwanych blatach stało
kilka brudnych naczyń. W kącie po prawej walał się przewrócony taboret, a obok
leżały szczątki szklanki, która wypadła z rąk mieszkającej tu kobiety jeszcze
przed rozpoczęciem lata. W otwartej na oścież szafce pod zlewozmywakiem stało
kilka butelek po czerwonym winie, a stosik śmieci obsiadły chętnie małe,
wstrętne muszki, wzbijające się charą do lotu przy każdym, najlżejszym nawet
ruchu powietrza. Gdzieś przy zlewie leżała przewrócona lampka z resztką krwistego
trunku, a obok stała szklanka zapełniona do połowy wygazowaną już wodą. Gdzieś dogorywało
nadgryzione, lekko gnijące jabłko, a obok kilka talerzy, ubrudzonych żółtkiem
jajka, roztopionym serem i sosem pomidorowym przyciągało do siebie kolejne
chmary muszek. Na podłodze leżała ściereczka do wycierania naczyń, tuż obok
wielkiej, zaschniętej kałuży ze słodkiej, lepkiej herbaty. Przy drzwiach zaś
ufajdany, zabrudzony brązową mazią fartuszek osiadł z gracją na białych
kafelkach, tuż obok spływającego z turkusowej szafki ketchupu. Białe kafelki
pokrywała warstwa kilkumiesięcznego brudu, co z pewnością byłoby powodem
oburzenia poprzedniej właścicielki mieszkania.
Drzwi w kuchni wychodziły na niewielki korytarz, gdzie
również panował półmrok. Mimo skwaru za oknami mieszkania, było tam raczej
chłodno, a przy drzwiach wciąż stały jeszcze zimowe buty, lekko ubrudzone od
pośniegowego, marcowego błota, które stopniowo zaczęło odpadać ze zużytego
materiału. Nad nimi wisiał raczej cienki, choć z pewnością zimowy płaszcz w
trudniej do określenia w półmroku barwie. Zawisł zawieszony za kaptur,
zapomniany i jakby… nie na miejscu. O tej porze roku zazwyczaj spał w
czeluściach i odmętach szafy, teraz jednak zmuszony do ciągłej czujności i
nadziei na użycie, czekał na swoją kolej. Ta jednak wcale nie nadchodziła,
bowiem jego właścicielka od dawna nie wychodziła z domu.
Z przedpokoju można było trafić w dwa miejsca: mały,
zagracony gabinecik, obecnie służący za składzik i schowek na różne
niepotrzebne właścicielce rzeczy, jak stare podręczniki szkolne, kufer czy
klatka dla kota, który od dłuższego czasu nie pojawiał się w mieszkaniu; oraz
salon, gdzie stała mała kanapa, lekko podeschnięta fuksja, okrągły orzechowy
stolik do kawy, dwie małe puffki, telewizor i kilka obrazków na ścianach.
Stamtąd zaś można było przejść do jeszcze jednego pomieszczenia. Mała sypialnia
połączona z garderobianą szafą ze starego bukowego drewna, jasne krzesło i
sekretarzyk, a obok toaletka z lustrem. Na siedzisku zaległo kilka znoszonych,
ubrudzonych ubrań, a na blacie leżał pergamin poplamiony atramentem. Toaletka
od dawna nieużywana, pokryła się warstwą kurzu. A obok niej, na niewielkim i
nieozdobnym, zwykłym łóżku siedziała kobieta. Wciśnięta między ścianę a
oparcie, z podciągniętymi pod brodę kościstymi kolanami. Nie spała. Oczy miała
otwarte, a co jakiś czas spływała z nich samotna łza lub dwie. Kobieta nie
wydawała z siebie żadnego dźwięku, nawet szlochu, który prawie co dzień dławił
jej gardło. Patrzyła cały czas przed siebie, jakby w drugim, ciemnym roku
pokoju widziała coś, co niesamowicie ją zainteresowało, zasmuciło i wzruszyło.
Ale nie widziała pająka pnącego się po ścianie w stronę żyrandola, ani sterty
kurzu, układającej się gładko na miękkim dywanie. Widziała zupełnie coś innego.
*
Cisza, jaka zapadła w Wielkiej Sali, zdawała się napierać na
uszy, krzywdzić i rozrywać bębenki. Smakowała goryczą, szokiem i niedowierzeniem,
że to, co przed chwilą widzieli, naprawdę mogło się zdarzyć.
Po środku komnaty stał chłopak. Miał kruczoczarne,
rozwichrzone włosy, zielone oczy i był cały brudny, jednak nikt nie zwracał na
to uwagi, bo wszyscy wyglądali podobnie. Chłopiec był jednak wyjątkowy, nie bez
powodu mówili o nim „to ten, który przeżył”. A teraz ponownie udało mu się
wygrać ze śmiercią. I z Voldemortem.
I stał tak, wpatrzony w miejsce, w którym przed chwilą jeden
z najpotężniejszych i najmroczniejszych czarodziejów na świecie zamienił
się w kupkę popiołu, rozniesionego na wietrze. Zastanawiałam się przez chwilę,
czy to nie sen…
Nagle zewsząd rozległy się krzyki i trzaski – jedni
wiwatowali z radości, inni umykali z terenów Hogwartu – już nie chronionych
zaklęciami – teleportując się z krzykiem rozpaczy na ustach. Stało się.
Voldemort nie życie. Zginął. Tym razem ostatecznie.
Łza spłynęła mi po policzku, kiedy mignęły mi przed oczyma te
wszystkie chwile, cierpienia i radości, których powodem była ucieczka przed
Voldemortem. Zapiekła mnie ręka, kiedy usłyszałam krzyk szalonej kobiety,
wołającej Czarnego Pana i szybko zabranej przez innych, ukrytej. Bella… Później się nią zajmiemy.
Doskoczyłam z Ronem do Harry’ego jako pierwsza, ale on się
nie cieszył. Owszem uśmiechał się, jednak oczy miał tak samo smutne, jak po
tym, gdy okazało się, że jego ojciec chrzestny nie żyje.
- Harry… - zaczęłam, ale uciął moje słowa jednym
spojrzeniem. Nie teraz…
*
Utrzymywałam właśnie zaklęciem jakiś kawałek gruzu, zwykłe Wingardium Leviosa, by Ron mógł zajrzeć
pod spód kolejnego gruzowiska na niegdyś uporządkowanym korytarzu Hogwartu, gdy
usłyszałam krzyk. Zamarłam w pół ruchu, a jedynym znakiem, że nie umarłam był
burczący brzuch. Schudłam ostatnio kilka kilo, bo takie krzyki zdarzały się
często. Pod zwalinami kamieni odnajdywano coraz to nowe ciała osób dotąd
uznanych za zaginionych.
Przez myśl przemknęło mi, że może kiedyś to się skończy,
zanim nie ujrzałam biegnącego w naszą stronę Neville’a, roztrzęsionego i
zapłakanego. Potykał się, niezdarnie omijał innych, potrącając od czasu do
czasu jakiegoś ucznia… czy raczej wolontariusza, bo przecież szkoła nie
działała.
- Hermiono! Ron! – krzyczał. Ron natychmiast wyszedł spod
utrzymywanego przeze mnie głazu, a ja powoli opuściłam go na miejsce, obiecując
sobie, że później tu wrócę i dokończę zadanie. Nie dokończyłam…
- O co chodzi, Neville? – zapytał Ron, który najwyraźniej
nie słyszał krzyku. W końcu rozbrzmiewał w oddali, a kamienie i gruz były
całkiem niezłym wyciszaczem.
- Znaleźli ją…
Neville dyszał ciężko, kiedy zatrzymał się obok, cały
czerwony z wysiłku.
- Ale kogo?
- No…
- Kogo, Neville?
- Parvati.
Przez jedno uderzenie serca zamarłam. Myślano, że Gryfonka
deportowała się z Cormacem McLaggenem, kiedy Hagrid przyniósł ciało Harry’ego
na rękach na dziedziniec, że uciekła ze strachu. Gryfońska odwaga nie miała tutaj nic do rzeczy.
Później świat ruszył. Ale ja tam zostałam. Stojąc w miejscu,
zesztywniała z otępienia.
*
Nogi się pode mną ugięły. Upadłam. Chyba obiłam sobie
kolana, jednak ten ból był niczym w porównaniu z tym, co działo się na
wysokości mojego serca. Jego już tam nie było. Wyrwało się z piersi i uległo
samozniszczeniu, gdy moje przeklęte oczy odczytały napis na nagrobku.
Wendell Wilkinsson Monika
Wilkinsson
Zm. 21 lutego 1997 roku zm.
21 lutego 1997 roku
Piekielnego ognia
zasmakowali za życia, teraz w niebie
szukają szczęścia.
Szloch wyrwał mi się z piersi, zanim zdążyłam doczytać do
końca ten przeklęty napis. Przeklęty, przeklęty, przeklęty!
Tłukłam w nagrobek pięściami, ryłam paznokciami czerwoną
australijską ziemię, nie mogąc się opanować. Bo jak się opanować, kiedy widzi
się grób własnych rodziców? Przecież mieli być bezpieczni! BEZPIECZNI!
*
Z ponurych myśli wyrwało ją stukanie. Teraz już szlochała i
nie potrafiła się do końca uspokoić. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że
rozdarła poszewkę kołdry, a teraz jej skrawki memłała w dłoniach. Że warga jej
krwawi, bo tak mocno zagryzła ja w przypływie rozpaczliwej złości i niemocy,
która ogarniała ją zawsze, gdy przypomniała sobie, że jej matka nie wejdzie za
chwilę do pokoju i nie zgani jej za bezczynne siedzenie.
Stukanie nie ustawało. Było miarowe i jakby zaplanowane. Puk, puk, puk. I przerwa. Puk, puk, puk. I znowu. Puk, puk, puk. Ale do niej jeszcze
przez jakiś czas nie docierało, bowiem zatykała uszy rękoma i krzyczała zgięta
w pół, z twarzą w poduszce, krzyczała ile sił w płucach.
Gdy w końcu przestała, padła na łóżko bez siły i zaczęła
wpatrywać się w sufit. Puk, puk, puk.
Teraz już brzmiało bardziej natarczywie. Hermiona podniosła się jednak dopiero
wtedy, gdy do stukania dołączyło pełne niezadowolenia pohukiwanie. Był środek
dnia, była tego pewna, a jakaś bezczelna, głupia sowa chciała wejść do jej
mugolskiego mieszkania. Cały świat czarodziejów zapomniał o niej na długie
tygodnie, a teraz nagle komuś zachciało się do niej pisać? Prychnęła. Już miała
otworzyć okno i wyrzucić ptaka, kiedy rozsunęła zasłonę, a słońce gwałtownie
oślepiło jej oczy. Ugh. Jak ja nienawidzę
słońca, pomyślała i na oślep zlikwidowała przeszkodę, jaką stanowiła szyba
dla ptaka. Ten – a był to wielki puszczyk, naprawdę potężne ptaszysko – pacnął
Hermionę po twarzy miękkimi piórami skrzydła, upuścił wielką pożółkłą kopertę z
pergaminu z charakterystycznym zielonym atramentem i natychmiast wyleciał z pokoju.
Hermiona, przeklinając pod nosem ptaka, czarodziejów i cały
magiczny świat, niechętnie zgarnęła kopertę, zasłoniwszy wpierw okno, po czym
rozerwała ją niedbale i przeczytała bez zainteresowania.
Szanowna Panno Granger!
Mamy zaszczyt i przyjemność poinformować,
że wraz z nadejściem września br. Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
ponownie zostanie otwarta! W związku z tym kierujemy zapytanie i zapraszamy
Szanowną Panią do stawienia się pierwszego września w pociągu Londyn-Hogwart w
celu ukończenia magicznej edukacji i otrzymania tytułu pełnoprawnego
czarodzieja.
W załączeniu przesyłamy spis podręczników
na najbliższy semestr. Pani sowy oczekujemy do 31 sierpnia.
Z poważaniem
Minerwa
McGonagall
Dyrektor szkoły
Hermiona już miała odrzucić od siebie kopertę i zapomnieć o
niej, by móc w spokoju pogrążyć się w kolejnej fali nadchodzącego smutku, gdy
na jej kolana wypadła jeszcze mniejsza, zagięta w pół karteczka.
Potrzebujemy Cię.
_________________________________
Tadam! Wyrobiłam się! Bardzo nie chciałam nie spełnić swojej obietnicy i dać Wam coś od siebie na dzień dziecka i udało się!
Rozdział niebetowany. Mam nadzieję, że nie narobiłam głupiutkich błędów, choć po ostatnim miesiącu przy licencjacie coś już totalnie mogłam pomieszać... Za błędy przepraszam.
Czekam na opinie!
#MagiczneSmakołyki #KarmelkoweMuszki
OdpowiedzUsuńCześć!
Przychodzę z informacją, cobyś wiedziała, że właśnie zaczynam czytać Twoją historię. Trochę to trwało, nim znalazłam czas, ale jestem! Nie wiem jeszcze, czy będę komentować każdy rozdział, czy na koniec walnę jeden duży. Wyjdzie w praniu. :)
W każdym razie po prologu mam nieco mieszane uczucia. Początek mnie nużył. Rozumiem, że chciałaś oddać przygnębienie, ból, smutek i rozpacz Hermiony, ale dla mnie ciut przesadnie. Bo co do rzeczy ma ścierka na środku kuchni albo ketchup na szafce, albo puste szklanki? Okej, rozumiem Twoje intencje, ale wystarczyłoby napomknąć o połowie, a drugą część ominąć. I tak wiedzielibyśmy, że Hermiona jest w totalnej rozsypce. :) Dalej jest lepiej. Wspomnienia z dopiero co zakończonej walki Harry'ego z Voldemortem, potem próba uporządkowania Hogwartu i znajdowanie ciał. Czytałam z zapartym tchem, choć tam opisów tak dużo nie wklepałaś. :P Wisienką na torcie jest, oczywiście, fragment, z którego dowiadujemy się o śmierci rodziców Hermiony, co z pewnością przelewa czarę goryczy i powoduje depresję.
Błędy znalazłam, choć niewiele. Głównie przecinki w złych miejscach lub zła odmiana wyrazów - radzę przeczytać i poprawić zgrzyty, coby się lepiej czytało. :)
Szczerze? Gdyby nie część o śmierci państwa Granger i ta mała karteczka w liście od McGonagall, nie wiem, czy czytałabym dalsze rozdziały. Mówię jako zwykły czytelnik, nie osoba, która podjęła się udziału w akcji komentatorskiej.
No, dobrze, trochę poględziłam. Nie załamuj się, bo ja lubię ględzić. :)
Do następnego!