czwartek, czerwca 1

Prolog

Do czytania polecam - https://www.youtube.com/watch?v=eukcZ5J-3Hc


Staroświecki zegar z kukułką stał smętnie w kącie salonu, w którym panowała bezwzględna, napełniona rozpaczą cisza. Od dawna nienakręcany, stłumiony, zapomniany i niechciany zegar, pamiątka po babci właścicielki mieszkania, przywodził na myśl opuszczony grób, który od dawna nie zaznał niczyjej uwagi. Kukułka zwisała bez życia ze środka tarczy, nie doczekawszy się kolejnych kuknięć o pełnej godzinie. Na niej zaś już kilka tygodni wcześniej wybiła 11.00. Żadnych kwiatów. Żadnych hołdów. Ni krzty uwagi. Cisza.

W mieszkaniu panował półmrok. Zasłonięte na amen, ciężkie, ciemnobordowe zasłony magicznym sposobem nie przepuszczały ani skrawka promienia sierpniowego słońca, zawzięcie walczącego o swoje prawa. To i ogłuszająca cisza sprawiały wrażenie grobowca, w którym nawet najlżejszy dźwięk mógłby pobudzić zmarłych z wiecznego snu.

W kuchni na poplamionych i poobtłukiwanych blatach stało kilka brudnych naczyń. W kącie po prawej walał się przewrócony taboret, a obok leżały szczątki szklanki, która wypadła z rąk mieszkającej tu kobiety jeszcze przed rozpoczęciem lata. W otwartej na oścież szafce pod zlewozmywakiem stało kilka butelek po czerwonym winie, a stosik śmieci obsiadły chętnie małe, wstrętne muszki, wzbijające się charą do lotu przy każdym, najlżejszym nawet ruchu powietrza. Gdzieś przy zlewie leżała przewrócona lampka z resztką krwistego trunku, a obok stała szklanka zapełniona do połowy wygazowaną już wodą. Gdzieś dogorywało nadgryzione, lekko gnijące jabłko, a obok kilka talerzy, ubrudzonych żółtkiem jajka, roztopionym serem i sosem pomidorowym przyciągało do siebie kolejne chmary muszek. Na podłodze leżała ściereczka do wycierania naczyń, tuż obok wielkiej, zaschniętej kałuży ze słodkiej, lepkiej herbaty. Przy drzwiach zaś ufajdany, zabrudzony brązową mazią fartuszek osiadł z gracją na białych kafelkach, tuż obok spływającego z turkusowej szafki ketchupu. Białe kafelki pokrywała warstwa kilkumiesięcznego brudu, co z pewnością byłoby powodem oburzenia poprzedniej właścicielki mieszkania.

Drzwi w kuchni wychodziły na niewielki korytarz, gdzie również panował półmrok. Mimo skwaru za oknami mieszkania, było tam raczej chłodno, a przy drzwiach wciąż stały jeszcze zimowe buty, lekko ubrudzone od pośniegowego, marcowego błota, które stopniowo zaczęło odpadać ze zużytego materiału. Nad nimi wisiał raczej cienki, choć z pewnością zimowy płaszcz w trudniej do określenia w półmroku barwie. Zawisł zawieszony za kaptur, zapomniany i jakby… nie na miejscu. O tej porze roku zazwyczaj spał w czeluściach i odmętach szafy, teraz jednak zmuszony do ciągłej czujności i nadziei na użycie, czekał na swoją kolej. Ta jednak wcale nie nadchodziła, bowiem jego właścicielka od dawna nie wychodziła z domu.

Z przedpokoju można było trafić w dwa miejsca: mały, zagracony gabinecik, obecnie służący za składzik i schowek na różne niepotrzebne właścicielce rzeczy, jak stare podręczniki szkolne, kufer czy klatka dla kota, który od dłuższego czasu nie pojawiał się w mieszkaniu; oraz salon, gdzie stała mała kanapa, lekko podeschnięta fuksja, okrągły orzechowy stolik do kawy, dwie małe puffki, telewizor i kilka obrazków na ścianach. Stamtąd zaś można było przejść do jeszcze jednego pomieszczenia. Mała sypialnia połączona z garderobianą szafą ze starego bukowego drewna, jasne krzesło i sekretarzyk, a obok toaletka z lustrem. Na siedzisku zaległo kilka znoszonych, ubrudzonych ubrań, a na blacie leżał pergamin poplamiony atramentem. Toaletka od dawna nieużywana, pokryła się warstwą kurzu. A obok niej, na niewielkim i nieozdobnym, zwykłym łóżku siedziała kobieta. Wciśnięta między ścianę a oparcie, z podciągniętymi pod brodę kościstymi kolanami. Nie spała. Oczy miała otwarte, a co jakiś czas spływała z nich samotna łza lub dwie. Kobieta nie wydawała z siebie żadnego dźwięku, nawet szlochu, który prawie co dzień dławił jej gardło. Patrzyła cały czas przed siebie, jakby w drugim, ciemnym roku pokoju widziała coś, co niesamowicie ją zainteresowało, zasmuciło i wzruszyło. Ale nie widziała pająka pnącego się po ścianie w stronę żyrandola, ani sterty kurzu, układającej się gładko na miękkim dywanie. Widziała zupełnie coś innego.

*

Cisza, jaka zapadła w Wielkiej Sali, zdawała się napierać na uszy, krzywdzić i rozrywać bębenki. Smakowała goryczą, szokiem i niedowierzeniem, że to, co przed chwilą widzieli, naprawdę mogło się zdarzyć.

Po środku komnaty stał chłopak. Miał kruczoczarne, rozwichrzone włosy, zielone oczy i był cały brudny, jednak nikt nie zwracał na to uwagi, bo wszyscy wyglądali podobnie. Chłopiec był jednak wyjątkowy, nie bez powodu mówili o nim „to ten, który przeżył”. A teraz ponownie udało mu się wygrać ze śmiercią. I z Voldemortem.

I stał tak, wpatrzony w miejsce, w którym przed chwilą jeden z najpotężniejszych i najmroczniejszych czarodziejów na świecie zamienił się w kupkę popiołu, rozniesionego na wietrze. Zastanawiałam się przez chwilę, czy to nie sen…

Nagle zewsząd rozległy się krzyki i trzaski – jedni wiwatowali z radości, inni umykali z terenów Hogwartu – już nie chronionych zaklęciami – teleportując się z krzykiem rozpaczy na ustach. Stało się. Voldemort nie życie. Zginął. Tym razem ostatecznie.

Łza spłynęła mi po policzku, kiedy mignęły mi przed oczyma te wszystkie chwile, cierpienia i radości, których powodem była ucieczka przed Voldemortem. Zapiekła mnie ręka, kiedy usłyszałam krzyk szalonej kobiety, wołającej Czarnego Pana i szybko zabranej przez innych, ukrytej. Bella… Później się nią zajmiemy.

Doskoczyłam z Ronem do Harry’ego jako pierwsza, ale on się nie cieszył. Owszem uśmiechał się, jednak oczy miał tak samo smutne, jak po tym, gdy okazało się, że jego ojciec chrzestny nie żyje.
- Harry… - zaczęłam, ale uciął moje słowa jednym spojrzeniem. Nie teraz…

*

Utrzymywałam właśnie zaklęciem jakiś kawałek gruzu, zwykłe Wingardium Leviosa, by Ron mógł zajrzeć pod spód kolejnego gruzowiska na niegdyś uporządkowanym korytarzu Hogwartu, gdy usłyszałam krzyk. Zamarłam w pół ruchu, a jedynym znakiem, że nie umarłam był burczący brzuch. Schudłam ostatnio kilka kilo, bo takie krzyki zdarzały się często. Pod zwalinami kamieni odnajdywano coraz to nowe ciała osób dotąd uznanych za zaginionych. 

Przez myśl przemknęło mi, że może kiedyś to się skończy, zanim nie ujrzałam biegnącego w naszą stronę Neville’a, roztrzęsionego i zapłakanego. Potykał się, niezdarnie omijał innych, potrącając od czasu do czasu jakiegoś ucznia… czy raczej wolontariusza, bo przecież szkoła nie działała. 

- Hermiono! Ron! – krzyczał. Ron natychmiast wyszedł spod utrzymywanego przeze mnie głazu, a ja powoli opuściłam go na miejsce, obiecując sobie, że później tu wrócę i dokończę zadanie. Nie dokończyłam

- O co chodzi, Neville? – zapytał Ron, który najwyraźniej nie słyszał krzyku. W końcu rozbrzmiewał w oddali, a kamienie i gruz były całkiem niezłym wyciszaczem.

- Znaleźli ją…

Neville dyszał ciężko, kiedy zatrzymał się obok, cały czerwony z wysiłku.

- Ale kogo?
- No…
- Kogo, Neville?
- Parvati.

Przez jedno uderzenie serca zamarłam. Myślano, że Gryfonka deportowała się z Cormacem McLaggenem, kiedy Hagrid przyniósł ciało Harry’ego na rękach na dziedziniec, że uciekła ze strachu. Gryfońska odwaga nie miała tutaj nic do rzeczy.
Później świat ruszył. Ale ja tam zostałam. Stojąc w miejscu, zesztywniała z otępienia.

*

Nogi się pode mną ugięły. Upadłam. Chyba obiłam sobie kolana, jednak ten ból był niczym w porównaniu z tym, co działo się na wysokości mojego serca. Jego już tam nie było. Wyrwało się z piersi i uległo samozniszczeniu, gdy moje przeklęte oczy odczytały napis na nagrobku.

Wendell Wilkinsson                                                Monika Wilkinsson
Zm. 21 lutego 1997 roku                                           zm. 21 lutego 1997 roku
Piekielnego ognia zasmakowali za życia, teraz w niebie szukają szczęścia. 

Szloch wyrwał mi się z piersi, zanim zdążyłam doczytać do końca ten przeklęty napis. Przeklęty, przeklęty, przeklęty!
Tłukłam w nagrobek pięściami, ryłam paznokciami czerwoną australijską ziemię, nie mogąc się opanować. Bo jak się opanować, kiedy widzi się grób własnych rodziców? Przecież mieli być bezpieczni! BEZPIECZNI!

*

Z ponurych myśli wyrwało ją stukanie. Teraz już szlochała i nie potrafiła się do końca uspokoić. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że rozdarła poszewkę kołdry, a teraz jej skrawki memłała w dłoniach. Że warga jej krwawi, bo tak mocno zagryzła ja w przypływie rozpaczliwej złości i niemocy, która ogarniała ją zawsze, gdy przypomniała sobie, że jej matka nie wejdzie za chwilę do pokoju i nie zgani jej za bezczynne siedzenie. 

Stukanie nie ustawało. Było miarowe i jakby zaplanowane. Puk, puk, puk. I przerwa. Puk, puk, puk. I znowu. Puk, puk, puk. Ale do niej jeszcze przez jakiś czas nie docierało, bowiem zatykała uszy rękoma i krzyczała zgięta w pół, z twarzą w poduszce, krzyczała ile sił w płucach.

Gdy w końcu przestała, padła na łóżko bez siły i zaczęła wpatrywać się w sufit. Puk, puk, puk. Teraz już brzmiało bardziej natarczywie. Hermiona podniosła się jednak dopiero wtedy, gdy do stukania dołączyło pełne niezadowolenia pohukiwanie. Był środek dnia, była tego pewna, a jakaś bezczelna, głupia sowa chciała wejść do jej mugolskiego mieszkania. Cały świat czarodziejów zapomniał o niej na długie tygodnie, a teraz nagle komuś zachciało się do niej pisać? Prychnęła. Już miała otworzyć okno i wyrzucić ptaka, kiedy rozsunęła zasłonę, a słońce gwałtownie oślepiło jej oczy. Ugh. Jak ja nienawidzę słońca, pomyślała i na oślep zlikwidowała przeszkodę, jaką stanowiła szyba dla ptaka. Ten – a był to wielki puszczyk, naprawdę potężne ptaszysko – pacnął Hermionę po twarzy miękkimi piórami skrzydła, upuścił wielką pożółkłą kopertę z pergaminu z charakterystycznym zielonym atramentem i natychmiast wyleciał z pokoju.

Hermiona, przeklinając pod nosem ptaka, czarodziejów i cały magiczny świat, niechętnie zgarnęła kopertę, zasłoniwszy wpierw okno, po czym rozerwała ją niedbale i przeczytała bez zainteresowania.

Szanowna Panno Granger!
Mamy zaszczyt i przyjemność poinformować, że wraz z nadejściem września br. Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie ponownie zostanie otwarta! W związku z tym kierujemy zapytanie i zapraszamy Szanowną Panią do stawienia się pierwszego września w pociągu Londyn-Hogwart w celu ukończenia magicznej edukacji i otrzymania tytułu pełnoprawnego czarodzieja.
W załączeniu przesyłamy spis podręczników na najbliższy semestr. Pani sowy oczekujemy do 31 sierpnia.
Z poważaniem
Minerwa McGonagall
Dyrektor szkoły

Hermiona już miała odrzucić od siebie kopertę i zapomnieć o niej, by móc w spokoju pogrążyć się w kolejnej fali nadchodzącego smutku, gdy na jej kolana wypadła jeszcze mniejsza, zagięta w pół karteczka.
Potrzebujemy Cię.
 _________________________________
Tadam! Wyrobiłam się! Bardzo nie chciałam nie spełnić swojej obietnicy i dać Wam coś od siebie na dzień dziecka i udało się! 
Rozdział niebetowany. Mam nadzieję, że nie narobiłam głupiutkich błędów, choć po ostatnim miesiącu przy licencjacie coś już totalnie mogłam pomieszać... Za błędy przepraszam. 

Czekam na opinie! 

1 komentarz:

  1. #MagiczneSmakołyki #KarmelkoweMuszki

    Cześć!
    Przychodzę z informacją, cobyś wiedziała, że właśnie zaczynam czytać Twoją historię. Trochę to trwało, nim znalazłam czas, ale jestem! Nie wiem jeszcze, czy będę komentować każdy rozdział, czy na koniec walnę jeden duży. Wyjdzie w praniu. :)

    W każdym razie po prologu mam nieco mieszane uczucia. Początek mnie nużył. Rozumiem, że chciałaś oddać przygnębienie, ból, smutek i rozpacz Hermiony, ale dla mnie ciut przesadnie. Bo co do rzeczy ma ścierka na środku kuchni albo ketchup na szafce, albo puste szklanki? Okej, rozumiem Twoje intencje, ale wystarczyłoby napomknąć o połowie, a drugą część ominąć. I tak wiedzielibyśmy, że Hermiona jest w totalnej rozsypce. :) Dalej jest lepiej. Wspomnienia z dopiero co zakończonej walki Harry'ego z Voldemortem, potem próba uporządkowania Hogwartu i znajdowanie ciał. Czytałam z zapartym tchem, choć tam opisów tak dużo nie wklepałaś. :P Wisienką na torcie jest, oczywiście, fragment, z którego dowiadujemy się o śmierci rodziców Hermiony, co z pewnością przelewa czarę goryczy i powoduje depresję.
    Błędy znalazłam, choć niewiele. Głównie przecinki w złych miejscach lub zła odmiana wyrazów - radzę przeczytać i poprawić zgrzyty, coby się lepiej czytało. :)

    Szczerze? Gdyby nie część o śmierci państwa Granger i ta mała karteczka w liście od McGonagall, nie wiem, czy czytałabym dalsze rozdziały. Mówię jako zwykły czytelnik, nie osoba, która podjęła się udziału w akcji komentatorskiej.

    No, dobrze, trochę poględziłam. Nie załamuj się, bo ja lubię ględzić. :)
    Do następnego!

    OdpowiedzUsuń

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis