Rozdział 11 - Lokator
Hermiona,
wsparta pod boki, mierzyła wzrokiem swój szkolny kufer. Po spakowaniu
wszystkich swoich podręczników, nowych szat i kilku ciuchów typowo mugolskich,
kilku swetrów, mających chronić ją przed zimnem starych, zabytkowych murów,
kilku lektur nadobowiązkowych, które w jej mniemaniu dawno powinny być włączone
do literatury niezbędnej w nauce magii, oraz innych drobiazgów, kufer za nic
nie chciał się zapiąć. Nie. I już. Oczywiście, dziewczyna mogłaby sobie z tym
szybko poradzić, rzucając na niego zaklęcie zmniejszająco-zwiększające, ale tak
się składało, że Krzywołap uwalił się na różdżce i nie bardzo chciał zejść, a
Hermiona nie miała ochoty oglądać zdziwionego spojrzenia Olivandera, jeśli
musiałaby wrócić po niespełna trzech tygodniach po kolejną.
W końcu
prychnęła i z impetem usiadła na kufrze i – choć jej ciężar nie do końca wystarczał
do tej czynności – docisnęła dwie pokrywy do siebie, by po chwili mocowania się
z nimi zatrzaski załapały. Cała czerwona na twarzy z wysiłku sapnęła,
podziwiając swoje dzieło, po czym ruszyła do kuchni biegiem, bowiem usłyszała,
jak kuchenka dławi się przez kipiące ziemniaki.
Gdyby
porównać widok kuchni dziewczyny do tego sprzed wizyty Ginny Weasley, wielu
ludzi z pewnością uznałoby, że to dwa zupełnie inne pomieszczenia. Na kuchence
wesoło pyrkały ziemniaki i bulgotał całkiem smaczny gulasz z marchewką i
papryką, roznosząc słodkawy aromat po całym mieszkaniu. Na parapecie siedziała Aurora,
przegryzając laskowe orzechy, obserwująca garnek z potrawą i nerwowo machająca
puszystą kitą. W pomieszczaniu panował ogólny ład, a jedynym miejscem, które wciąż
budziło lekki dyskomfort właścicielki, była szafka pod zlewem, gdzie wciąż
walało się za dużo pustych butelek po winie. Trzeba mieć w życiu jakieś
przyjemności. Za oknem świeciło późnosierpniowe słońce, zaś z prognoz
pogody jasno wynikało, że każdy, kto jeszcze się nim nie nacieszył, musi się
pospieszyć, bowiem natura jak w zegarku, równo 1 września zamierza pociągnąć
jak z bicza po plecach zimnym deszczem każdemu, kto zachce wyściubić nos zza
bezpiecznego domostwa.
Dziewczyna
zerknęła na zegarek, mieszając łyżką w gulaszu, by ten nie przywarł do dna. Hm.
Spóźnia się.
Wyłączywszy
gaz, chwyciła za pokrywkę garnka, by zapobiec ostygnięciu jedzenia, następnie
odlała miękkie ziemniaki i wyciągnęła talerze. Wcześniej tego dnia zeszła do
piwnicy, w której znalazła troszkę skarbów – przede wszystkim kompot i wino ze
śliwek, ale także sałatkę z ogórków jej babci, którą uwielbiała do obiadu. Po
drodze zaliczyła nie do końca miłą konwersację z panem Grolewskym, oznajmiając
mu, że wyjeżdża i od piątku rano będzie miał do czynienia z nowym lokatorem,
mężczyzną w jej wieku, który zajmie się mieszkaniem do czasu jej powrotu. Właściciel
kamienicy dał się przekonać tylko dlatego, że obiecała zabrać Krzywołapa, który
ostatnio objawiał ogromne zainteresowanie najważniejszym gołębiem z kolekcji tego
człowieka. Z całym szacunkiem do gołębi, ale Krzywołapa nie zostawiłaby tutaj
nawet, gdyby ten obiecał kotu po 3 gołębie dziennie. A właściwie tym bardziej
wtedy!
Z rozmyślań
wyrwał ją dzwonek do drzwi, do których dziewczyna pobiegła po zerknięciu na
zegarek i odnotowaniu w pamięci: Acha. 15 minut spóźnienia. Jakież było
jej zdziwienie, gdy do mieszkania wpadła jak burza Ginny Weasley z jej burzą
rudych włosów i rzuciła się Hermionie na szyję niczym prawdziwy radosny
huragan.
- HERMIONO,
JESTEM TAKA SZCZĘŚLIWA!
Jako, że Grangerówna
musiała się skupić na zachowaniu równowagi, z opóźnieniem dotarł do niej sens
słów przyjaciółki, z którą widziała się tydzień temu w zgoła odmiennej
atmosferze.
*
- Nie
wiem, Hermiono. On chyba już nic do mnie nie czuje – powiedziała po raz sto
miliardów pięćdziesiąty siódmy Ginny, siedząc na moim kuchennym stołku z tak
posępną miną, że miałam ochotę wybuchnąć jej w twarz serdecznym śmiechem i o wszystkim
jej powiedzieć. Co jak co, ale Harry Potter na pewno nie miał zamiaru zostawić
dziewczyny, czego dowodem był kupiony niedawno pierścionek zaręczynowy.
- Myślę,
Ginny, że wyciągasz zbyt poważne wnioski. W zeszłym miesiącu Harry otrzymał
awans na wiceszefa biura aurorów. Wiesz, że to wywróciło nogami jego życie w
pracy. Potrzebuje czasu na to, by wszystko sobie na nowo poukładać –
powiedziałam lekkim tonem, łapiąc przyjaciółkę za ramię i ściskając je
porozumiewawczo. Miałam nadzieję, że dziewczyna da się przekonać, bo
najwyraźniej bliska była ruszenia „z kopyta” do ministerstwa i zrobienia
chłopakowi prawilnej awantury.
- Ale my
się praktycznie wcale nie widujemy! Specjalnie poprosiłam trenerkę o
wcześniejsze dwa tygodnie wolnego przed szkołą, bo chciałam zrobić sobie małe
wakacje i spędzić z nim trochę czasu, zanim wrócimy do Hogwartu, a on co? Nie
znalazł nawet czasu, żeby pójść ze mną na kolację! – utyskiwała Weasleyówna. –
Przecież to nie tak, że ja chcę całej jego uwagi, ale skoro on wychodzi, kiedy
ja jeszcze śpię, a przychodzi, gdy ja już śpię – a przecież sama wiesz, że nie
jestem wielkim śpiochem! – to mnie cholera bierze, że nie mamy nawet czasu na
to, żeby porozmawiać!
Hermiona
westchnęła w duchu. Wałkowały ten temat przeszło godzinę. Ginny raz krzyczała,
raz płakała, a raz patrzyła na Hermionę jak na wybawienie, ale jedno
pozostawało niezmienne – była wściekła i rozżalona. I, choć panna Granger rzucała
argumentami jak z rękawa, nie mogła przekonać przyjaciółki do złagodzenia
zdania na temat jej chłopaka – jeszcze chłopaka! – Harry’ego Pottera.
-
Posłuchaj, może Ty też powinnaś odpuścić i dać mu do zrozumienia, że wiecznie
czekać nie będziesz? Przecież masz rezerwację na weekend w hotelu w Albanii. Zabierz
jakąś koleżankę z drużyny i odpocznijcie trochę!
Ginerwa
zamrugała kilka razy, patrząc na Hermionę z twarzą bez emocji. Cisza zaczęła
się przedłużać i gospodyni mieszkania miała zamiar już coś dodać, wyjaśnić, że
odpoczynek przed wyczerpującym rokiem szkolnym na pewno jej się przyda, kiedy
Weasleyówna zerwała się na równe nogi, wykrzykując:
-
Hermiono, ty jak zwykle masz niesamowicie dobre pomysły!
Chwilę
później już jej nie było. Oczywiście po tym, jak upewniła się po tysiąckroć, że
Grengerówna nie ma ochoty na tego typu wypad.
*
- Spójrz! –
wykrzyknęła dziewczyna, wyciągając przed nos przyjaciółki rękę z subtelnym
złotym pierścionkiem, który Hermiona znała już z Pokątnej. – Harry mi się
oświadczył!
Jakby to
nie było oczywiste – zaśmiała się w duchu dziewczyna i poprowadziła Ginny
do kuchni. Ta całą drogę trajkotała o ostatnich kilku dniach.
- Wiesz,
posłuchałam Cię, zabrałam Cynthię Clarke z Harpii – trenerka obiecała, że
skróci mnie za to o głowę! – do Albanii i tam spędziłyśmy naprawdę uroczy
weekend. Masaże, pływanie z delfinami i piesze wycieczki po tamtejszych górach
i lasach to coś, co każdy powinien przeżyć! No i ten szampan! Poezja! Przedłużyłyśmy
pobyt do wtorku i dopiero wczoraj wróciłam do domu. Harry przez cały ten czas
się nie odzywał, więc byłam zła, jak weszłam do domu i go nie zastałam, ale
powiedziałam sobie, że skoro już mu nie zależy, to ja wypłakiwać sobie oczu nie
mam zamiaru!
Hermiona
słuchała z uwagą.
- No, ale w
końcu koło 16.30 wrócił do domu – to strasznie wcześnie jak na niego! Wpadł do
sypialni, oznajmił, że mam pół godziny na to, żeby się ogarnąć, bo zabiera mnie
na późny obiad do jednej z „najbardziej obleganych restauracji” w magicznym
świecie. I NIE UWIERZYSZ. Zabrał mnie do DZIURAWEGO KOTŁA. Myślałam, że go tam
uduszę. On w dżinsach i białej koszuli, a ja odstawiona jak szczur na otwarcie
kanału! Co prawda wynajął specjalną lożę, o której istnieniu nie miałam pojęcia.
Zjedliśmy całkiem smaczną kolację i zamówiliśmy desery. Poprosiłam o
czekoladowe brownies. No i dostałam takie do polania płynną gorącą czekoladą –
wiesz, jak uwielbiam czekoladę! – ale jak tylko wylałam zawartość dzbanuszka,
to ciastko rozpadło się na pół, a pomiędzy leżał pierścionek – i wtedy mi się
oświadczył!
Ginny,
rozanielona, opadła na kuchenny stołek i oparła głowę na dłoniach, wyrażając
tym samym tak wielkie zakochanie, że aż nie było to do niej podobne. Hermiona
zaśmiała się w głos.
- A widzisz?
Myślałaś, że Harry chce cię zostawić! – wytknęła jej przyjaciółka, ciesząc się
serdecznie z jej szczęścia. – Ale! Jak to się stało, że mówisz mi o tym dopiero
jakieś 20 godzin później?! – zapytała z udawaną urazą. Nie spodziewała się
reakcji przyjaciółki.
Ginny spąsowiała, spuściła głowę ze wstydem
wykręcając sobie palce, a po chwili zachichotała nerwowo.
Hermiona
stanęła w pół kroku.
- Ginewro
Molly Weasley. Co Ty chcesz mi powiedzieć?
Ginny rzuciła
jej szybkie, lekko zawstydzone spojrzenie, po czym wydęła usta w iście
matczynym geście i powiedziała:
- Chyba nie
chcesz mi powiedzieć, że ty i Ron nigdy tego nie robiliście.
Mówiła
całkowicie pewna swojego przekonania, podczas gdy Hermiona nie tylko
zachłysnęła się głośno powietrzem, ale sama spąsowiała niczym piwonia. Owszem,
Hermiona sypiała w jednym łóżku z Ronaldem, ale nigdy, nigdy nie
posunęli się tak daleko. Głównie dlatego, że ona nie chciała.
- Mniejsza o
mnie i Rona… Opowiadaj jak było! – wykrzyknęła z przejęciem Hermiona,
zasiadając po drugiej stronie stołu i wpatrując się w Weasley’ównę intensywnie.
Ginny
zaczerwieniła się jeszcze bardziej i już-już zaczęła mówić, gdy rozległo się
pukanie do drzwi.
- Och,
spodziewasz się kogoś? – zapytała najmłodsza z Weasley’ów, zrywając się na
równe nogi i rozglądając z paniką po kuchni. Czuła się lekko zagubiona, bowiem
– choć zauważyła dodatkowo wyciągnięty talerz – wyobrażała sobie tę rozmowę
jako intymną chwilę dwóch największych przyjaciółek.
- Właściwie
to tak – odparła równie wybita z rytmu Hermiona. Tok tej rozmowy sprawił, że
zupełnie zapomniała o umówionym obiedzie, wynajmie i samym powrocie do Hogwartu.
– To nowy lokator, który zajmie się mieszkaniem, gdy będę w szkole – zaczęła
wyjaśniać dziewczyna, ale Weasley’ówna w ogóle jej już nie słuchała.
Rudowłosa
chwyciła za porzuconą w pośpiechu torebkę i – mówiąc, że na pewno wszystko jej
opowie później, ale teraz nie chce już dłużej przeszkadzać – ewakuowała się z
mieszkania Grengerówny, jednocześnie otwierając drzwi przed kolejnym gościem.
Rolf Scamader
miał skonsternowaną minę, gdy drzwi otworzyła Ginny, a jeszcze bardziej zdziwił
się, gdy dziewczyna przepchnęła się między nim a framugą i – pośpiesznie się
tłumacząc – zbiegła po schodach, by po chwili zniknąć z cichym pyknięciem.
Hermiona, z
ogromnym poczuciem, że zawiodła przyjaciółkę, wpuściła magizoologa do
mieszkania z półsmutnym uśmiechem, po czym zaprosiła go do kuchni.
- Przepraszam
za spóźnienie, małe problemy z moimi ulubionymi parszywymi pseudohodowcami.
Wyobraź sobie 15 cholernych leucrott w jednej stajni. I to samic! Armagedon – wytłumaczył
się gość Hermiony i – zaproszony gestem, zasiadł za kuchennym stołem.
- Leucrott? –
zapytała zaciekawiona. Kiedyś słyszała już tę nazwę, ale coś mgliście odbijało jej
się po głowie. – Czego się napijesz? – dodała, nim rozmówca zdążył odpowiedzieć
na pytanie, wskazując na kompot, wodę i wino. Rolf wskazał na dzbanek z
przejrzystym płynem i rozpoczął iście uniwersytecki wykład.
- Leucrotta
to magiczne stworzenie, które wygląda jak połączenie hieny i łosia, chociaż te hodowlane
coraz częściej tracą rogi. Mój ojciec zajmował się nimi jakiś czas temu, gdy wyjechaliśmy
na pół roku do Etiopii, gdzie występują w środowisku naturalnym. Ciotka Queenie
i wuj Jacob wybrali się razem z nami i okazało się, że w pobliżu tamtejszego
stada zdolności parapsychiczne ciotki mocno się wyostrzają. I od tej pory tata
się nimi zajął – powiedział młody Scamander.
- Musiałeś mieć
ciekawe życie u boku kogoś takiego, jak Netwon Scamander – powiedziała zafascynowana
Hermiona, stawiając przed gościem talerz z parującym obiadem i miseczkę z
sałatką z ogórków.
Rolf posłał
jej półuśmiech.
- Dla mnie
było normalne. Dopiero jak poszedłem do Beauxbatons zobaczyłem, że nikt z moim
znajomych nie znika na pół semestru, a opieka nad abraksanami nie jest czymś,
co każdy rodzic przekazuje swojemu dziecku, a hodowanie nieśmiałka, który nie
chce się opuścić na krok, może być źle obierane przez profesorów – wyjaśnił,
śmiejąc się sam z siebie. – Musiałabyś widzieć minę profesor Madame Makxime,
jak zapytałem, czy mogę nakarmić kelpię z pobliskiego jeziora jednym z kolegów
z pokoju!
Hermiona
roześmiała się serdecznie. Lubiła Rolfa. Od chwil grozy z Tamirą, kontaktowała
się z nim regularnie, a podczas jednego ze spotkań w pobliskim parku, w którym
ostatnio mocno rozpanoszyły się gnomy, napomknęła mu, że nie wie, co zrobić z
mieszkaniem – nie chciała, by podczas jej nauki w Hogwarcie stało całkiem
puste. Wtedy też dowiedziała się, że Rolf szuka lokum blisko centrum Londynu,
bo międzynarodowa, codzienna teleportacja z obrzeży Francji, bywała uciążliwa,
zwłaszcza iż ten poświęcał się teraz zdecydowanie tropieniu kreatur, które
wyszły spod różdżki Anthony’ego Notta i rozpełzły po środkowej Anglii.
Zjedli obiad
wymieniając się pomysłami i ciekawostkami z ulubionych dziedzin magii – jego –
zoologii, jej – transmutacji, które mogły im nawzajem pomóc, a Hermiona czuła,
że – mimo niepokoju związanego z Ginny i jej nagłym wyjściem z mieszkania dziewczyny
– zaczyna czuć się naprawdę dobrze w towarzystwie młodego – choć starszego od
niej o 5 lub 6 lat – czarodzieja. W czasie, w którym Hermiona zamierzała podać
deser – znalezione w pobliskiej wytwórni lodów tradycyjnych, pyszne lody o niespodziewanie
smacznym aromacie palonego masła, przypałętał się także Krzywołap, który
wskoczył Rolfowi na kolana i domagał się pieszczot, więc Scamander został
uziemiony. Hermiona zaś od jakiegoś czasu siedziała z Aurorą uczepioną jej
ramienia.
- Zdajesz
sobie sprawę, że to nie jest zwykła wiewiórka? – zagadnął Scamander po jakimś czasie
przyglądania się gryzoniowi na ramieniu Grangerówny. Dziewczyna rzuciła mu zdziwione
spojrzenie. – Nie jestem do końca pewny, chociaż ma typowe ubarwienie sierści i
lekko strzeliste uszka z takim pióropuszem na końcówkach oraz piękną barwę tęczówek,
przypominającą sosnowe igły zimą, ale wydaje mi się, że to odmiana rosyjskiej
wiewiórki nazywanej Udachlivyj, czyli szczęściara. Gdzie ją znalazłaś?
Hermiona
zamyśliła się. Aurora siedziała jej na ramieniu praktycznie cały czas. Chyba,
że Hermiona akurat ją karmiła w koszyku, w którym mieszkała. Wiewióreczka trzymała
się jej ramienia pewnie i chętnie spała w kieszeni koszuli w kratę, którą na
plecy wieczorami zarzucała jej właścicielka. A Grangerównie ostatnio wszystko
szło jakoś łatwiej i po myśli. Zadumała się przez chwilę.
- Właściwie
znalazł ją Remus Lupin z jego synkiem, Teddym. Na pewno wiesz, o kim mówię –
zaczęła.
- Tak,
oczywiście, z Remusem pracowaliśmy niedawno nad projektem, który w końcu
sprawi, że wilkołaki nie będą tak wykluczone społecznie, jak dotąd.
Hermiona się
uśmiechnęła.
- Twierdzili,
że znaleźli małą w lesie. Odkarmiłam ją trochę mlekiem, bo Remus twierdził, że
sam nie będzie miał czasu się nią zająć. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. Nie
wiedziała, czy Remus wiedział, jakim gatunkiem wiewióreczki ją obdarował –
podejrzewała, że wiedział na pewno, że nie jest to zwykły rudzielec, zresztą
jak się okazało, nie mający zbyt wiele wspólnego z tym kolorem sierści. Aurora
po tym niespełna miesiącu przybrała jasnoszarą barwę z pojedynczą pręgą na
grzbiecie w rudawym kolorze. – Szczerze mówiąc, nigdy nie przyglądałam się
rosyjskiemu ekosystemowi magicznemu – dodała.
Rolf wyglądał
na rozbawionego.
- Trudno się
dziwić, jakoś te obszary w Hogwarcie są zupełnie pomijane, a przecież to jedno
z największych skupisk naprawdę potężnych magicznych stworzeń. Aż dziw, że
Hagrid wam nie wspominał o Spiżobrzucha Ukraińskiego, który z Ukrainy wyniósł
się przez ocieplenie klimatu, ani o Lodowarku Syberyjskim. Ta cholera nie tylko
strzela lodowym podmuchem, ale też ryje w lodzie głębokie tunele, do których
wpadają mugole i robią mnóstwo zamieszania w tamtejszym Ministerstwie Magii. Oczywiście
o ile najpierw nie zostaną zjedzeni.
Rolf mówił to
tonem lekko zniesmaczonego ignorancją specjalisty, jednak takiego, który nie
robi i nie uważa za głupka swojego rozmówcy.
- Sam wiesz,
że te tereny są akurat najmniej zbadane, a chyba nie posądzasz Hagrida o
wczytywanie się w najnowsze artykuły o tak nieprzyjaznym miejscu jak Syberia –
zażartowała dziewczyna, a Scamander podchwycił żart i po chwili śmiali się do
rozpuku ze wszystkiego co tylko przyszło im do głowy, nie do końca przejmując
się faktami naukowymi na temat większości z omawianych zagadnień.
Po mile
spędzonym popołudniu, Hermiona wręczyła Rolfowi klucze do mieszkania i pokazała
jak zdejmować podstawowe zabezpieczenia. Scamander okazał się pojętnym nowym
lokatorem i krótko przed 18.00 rozstali się. Rolf pojechał jeszcze na krótką wizytę
do Ministra Magii, z którym miał do omówienia pewne kwestie, o których nie mógł
opowiadać osobom niebezpośrednio zaangażowanym, co Hermiona w pełni zrozumiała.
Świat Czarodziejów od zawsze miał mnóstwo tajemnic, a gdy zdecydowała się od
niego odsunąć, te tylko się spotęgowały… i to do sześcianu.
Dziewczyna spędziła
miły wieczór, doczytując informację z wyczarowanej skądś książki na temat Aurory
i zupełnie nie przewidując tego, co przyniesie jej kolejny dzień.
A ten przywitał
ją siarczystym deszczem i jeszcze zimniejszym wiatrem, niż przewidywali
meteorolodzy.
1 września.
Wracała do Hogwartu.
_____________________________________________
Oficjalnie: Dzieciaki w szkole to małe energetyczne wampirki. Przepraszam, że tak późno. Dajcie znać, co tam :)